Co ciekawe, w województwie łódzkim nie opowiada się historii o karetce łowców organów – rzeczywistość zapewne z nawiązką zaspokoiła potrzebę silnych emocji. – Każdy reporter miejski zmagał się z tematem łódzkiego pogotowia. Przez lata nie można było potwierdzić pogłosek – mówi Przemysław Witkowski, który jako reporter Radia Łódź wspólnie z dziennikarzami „Gazety Wyborczej” ujawnił aferę łowców skór. Jest przekonany, że sprawa eskalowała – osoby zamieszane w ten proceder przekraczały kolejne bariery, aż wreszcie doszło do tego, że sanitariusz dobijał ofiary wypadków komunikacyjnych drewnianym trepem.
Historia o łódzkim pogotowiu ma wszelkie cechy legendy miejskiej – jest przy tym bardziej makabryczna niż większość z nich, a spisek personelu medycznego nadaje jej cechy bardziej nieprawdopodobne.
A jednak zdarzyła się naprawdę. Warto się zastanowić, czy horrory rozgrywające się w ambulansach łódzkiego pogotowia nie zainspirowały anonimowych twórców legend miejskich.
– Otrzymywałem za to innego typu sygnały o osobach, które zostały wbrew swej woli pozbawione nerki. Kilkakrotnie obiecywano skontaktować mnie z ludźmi, którzy padli ofiarą takiego procederu. Do takich spotkań nie doszło – opowiada Przemysław Witkowski. – I nie mam wątpliwości: gdyby ludzi porywano dla pozyskania organów, to w masie takich przypadków zostałby w końcu jakiś ślad w postaci zgłoszenia na policję lub pobytu w szpitalu.
Patrząc na krążące w Polsce makabryczne opowieści chłodnym okiem, można zauważyć ciekawą prawidłowość. W środowiskach wielkomiejskich krążą charakterystyczne dla bogatych społeczeństw historie o fatalnie kończących się przygodach na jedną noc. We wsiach i miasteczkach wierzy się natomiast w porywające ludzi gangi, a taka wiara typowa jest dla społeczeństw biednych. Wyjątkowo silna jest na przykład w krajach Ameryki Łacińskiej, co niektórzy uważają za efekt działalności socjotechnicznej KGB, która tuż przed rozpadem Związku Radzieckiego zdołała zaszczepić przekonanie, że gangi polują na organy przeznaczone dla bogatych Amerykanów.
Lęk przed potraktowaniem człowieka jako żyjącego – do czasu – magazynu części zamiennych to jeden z najgorszych lęków współczesności.
Wielu dziennikarzy na całym świecie próbowało udowodnić, że istnieje proceder porywania ludzi w celu uzyskania organów. Powstawały artykuły i reportaże telewizyjne, ale nie udawało się tej tezy przekonująco uzasadnić. Nie ulega natomiast wątpliwości, że istnieje międzynarodowy rynek sprzedaży organów, o czym głośno mówi nie tylko działająca przy University of California organizacja Organs Watch.
Istnieją sieci pośredników – na dole są naganiacze przekonujący ludzi z ubogich rejonów świata, że bez nerki, ale z dwoma tysiącami dolarów będą znacznie szczęśliwsi. Jednocześnie pracują inni pośrednicy – kontaktują się z dializowanymi pacjentami z bogatych krajów, tłumacząc im, że nie muszą cierpieć ani być skazani na gorzej funkcjonujące organy pobrane ze zwłok.
To rzeczywistość, o której mówi się na międzynarodowych kongresach. – Na stażu we Włoszech zetknąłem się z pacjentem, który miał przeszczepioną niezarejestrowaną nerkę – przyznaje jeden z transplantologów.
Z tych przygnębiających opowieści można wysnuć wniosek, który powinien pocieszyć ludzi żyjących w lęku przed rzekomo kursującą po Polsce karetką. Zorganizowana przestępczość kieruje się zasadami pragmatyzmu: skoro można kupić organy od dawców z krajów Trzeciego świata, nie ma powodu, by urządzać polowania na obywateli położonego w środku Europy państwa.