Teraz o deformacjach sumienia. Tu dotykamy problemu najważniejszego. Powiada autor, że ludzie, którzy „godzą się na współpracę ze złem, aby egzystować, powoli, lecz konsekwentnie deformują swoje sumienie”. Zapewne tak jest, ludzie dostosowują się do warunków, w których mają żyć, i u części to deformuje sumienia czy charakter. Tyle że takie podejście wystarcza do rozważań, dlaczego jeden człowiek dostosowuje się do dorosłości pracą, a drugi rozbojem, ale nie wystarcza do oceny zachowań społeczeństwa postawionego wobec zła, na które nie ma rady. W takiej sytuacji znaleźli się Polacy wroku1944.
Polska powojenna mogła być tylko taka, jaką Stalin uznał za dobrą dla ZSRR, a więc podległa, o ustroju wzorowanym na radzieckim i rządzona przez lojalnych wobec Moskwy Polaków. Stalinowską wersję komunizmu narzucono nawet polskim komunistom, których była garstka, ale jej duża część wyobrażała go sobie inaczej niż w ZSRR. Obok podległości, lojalności i totalitarnej dyktatury Polacy jako drugą, nieodłączną od pierwszej, stronę nowej Polski dostawali; duże państwo, oficjalnie uznawane na świecie, z polską administracją, językiem urzędowym, polskim prawem, szkołą, książką, kul-turą i tak dalej. Dostawali więc, ale wewnątrz totalitarnego zła, wartości kluczowe dla trwania i rozwoju; autonomię, która z biegiem czasu się poszerzała. To była ogromna różnica na korzyść w porównaniu z niemiecką okupacją. Wyzwolenie Polski przez Rosję Sowiecką uwolniło nas od losu tragicznego: narodu zarazem do wykończenia i zamiany w niewolników, a wpędziło w dramatyczny: narodu mającego żyć w podległości i opresji, ale mającego żyć i mogącego sięrozwijać.
Ogromna większość Polaków, niecierpiąca komunistów i Sowietów, wybrała moszczenie się w nowej rzeczywistości zamiast jej zwalczania przez bicie głową o mur. I przez 45 lat dla tej miażdżącej większości PRL była Polską, niezbyt kochaną, chwilami nienawidzoną, ale Polską. A do garstki komunistów szybko dołączyły setki tysięcy, a potem jeszcze ze dwa, trzy miliony rodaków, tworząc warstwę zarządzającą PRL. Decydowali się współpracować ze stalinowskim złem z różnych powodów; od wzniosłych przez zwykłe do podłych.
Ale bez względu na to, jakie były, i bez względu na to, jakiego zła każdy z nich dopuścił się potem wobec współplemieńców, polska obsługa sowieckiego zła pozwalała narodowi przetrwać okres podległości o wiele lepiej, niżby to było, gdyby nikt współpracy ze złem nie podjął. Odwrócenie się do niego plecami (także emigracja faktyczna czy wewnętrzna) niekoniecznie jest cnotą, może być zaniechaniem, które złopowiększa.
Stawiam Maciejowi Ziębie i podobnie jak on myślącym pytanie niezwykle proste: kto miał rządzić totalitarnym złem warunkującym istnienie kalekiego, ale jednak państwa polskiego i ważnych dla narodu dóbr z nim związanych? Bo chyba nie jest tak dobrodusznie naiwny, by sądzić, że jeśliby Stalinowi zabrakło polskiej obsady, toby poszedł znad Wisły? Nie potrzebował Polaków, by szybko inkorporować wschodnią połowę Polski. Obsadziłby i zachodnią połowę własną obsługą. I wtedy Warszawa byłaby o wiele bliżej Moskwy.
Nie znam ani jednego orędownika rozliczania PRL, który by na to proste pytanie odpowiedział, nie stosując uników czy pięknoduchostwa, jak to zrobił Antoni Libera w tekście z roku 1992 opublikowanym dopiero co w„Rzeczpospolitej”. Napisał, że „amoralność czy nawet podłość świata nie może stanowić miary, według której oceniamy nasze wybory i postępki. Gdybyśmy taką miarę stosowali, można by usprawiedliwić każde świństwo”. No, ładnie powiedziane. Ale postawię pytanie, czy perspektywa Polskiej Republiki Radzieckiej, w razie niemożności kontrolowania kraju rękami Polaków, to byłoby mniejsze świństwo wobec losu narodu czy większe? Bo inna możliwość nie istniała. Cóż to za miara, której podporządkowanie się powiększa zło?