Dlaczego nie należy brać Róży Luksemburg na sztandary

Mam poważne wątpliwości, czy Róża Luksemburg to wybór najlepszej tradycji, do której warto się dziś odwoływać. Kandydatek na feministyczne czy lewicowe sztandary lepiej poszukać w dziejach lewicy niepodległościowej.

Publikacja: 20.06.2025 12:05

Czy Róża Luksemburg (niższa, w białej bluzce; zdjęcie z 1910 r.) wybrałaby komunizm? Jej niepokorny

Czy Róża Luksemburg (niższa, w białej bluzce; zdjęcie z 1910 r.) wybrałaby komunizm? Jej niepokorny duch wydaje się nie do pogodzenia z leninowską formułą partii. Z drugiej strony jej bliska przyjaciółka Klara Zetkin (obok niej, z lewej) zaangażowała się w działalność Kominternu, a także na stałe osiadła w Związku Radzieckim

Foto: Ullstein

Ostatnimi czasy w przestrzeni publicznej można zaobserwować renesans zainteresowania postacią Róży Luksemburg. Wzmogło się ono za sprawą opublikowanej pod koniec zeszłego roku nowej biografii pióra Weroniki Kostyrko. Na kartach zajmująco napisanego reportażu historycznego poznajemy urodzoną w 1871 roku w Zamościu bohaterkę, przy czym nacisk położono zarówno na jej bogatą działalność polityczną w ramach Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL), a następnie Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (Sozialdemokratische Partei Deutschlands – SPD), jak i życie prywatne.

Szkoda, że zabrakło poznańskiego wątku w biografii Luksemburg na początku XX stulecia. Był on wprawdzie krótki, ale zaowocował dość bogatą spuścizną materialną. Dziś bodaj jedynie w stolicy Wielkopolski uchowała się odsłonięta ku jej czci w 1966 roku tablica pamiątkowa, a w zbiorach poznańskiego ratusza natrafimy na obraz z 1953 roku przedstawiający wiecowe wystąpienie Róży Luksemburg oraz Marcina Kasprzaka.

Oczarowani Różą Luksemburg. A przecież jej obraz to całkowicie wyobrażona kreacja

Prowadzona wokół publikacji Weroniki Kostyrko dyskusja, czy to podczas licznych spotkań autorskich (zwłaszcza głosy obecnych tam czytelników), wywiadów, czy zamieszczanych w internecie recenzji, obrazuje zresztą szersze zjawisko. Jego przejawy były widoczne już w 2021 roku, kiedy przypadała 150. rocznica urodzin Róży Luksemburg. Z tej okazji składano kwiaty między innymi w miejscu jej urodzenia oraz pod wspomnianą tablicą na poznańskich Jeżycach. Upominaniu się o przywrócenie „Czerwonej Róży” należnej pamięci towarzyszy coraz śmielej wyrażana fascynacja czy wręcz oczarowanie jej postacią.

Czytaj więcej

Narodziny europejskiej pulpy politycznej

Pozostaje nieodparte wrażenie, że wyłaniający się z toczonych dyskusji obraz Róży Luksemburg pozostaje powierzchowną, a nierzadko całkowicie wyobrażoną kreacją. Umyka chyba istotna treść jej rzeczywistych poglądów i ich konsekwencji.

W świetle współczesnych opinii Róża Luksemburg jawi się jako przepełniona duchem demokracji działaczka socjalistyczna (odległa od komunizmu przeciwniczka bolszewików), brzydząca się przemocą pacyfistka dokonująca emancypacji z narzucanych kobietom społecznych konwenansów (zatem nieomal feministka), czy wreszcie internacjonalistka (w analogiczny sposób rozprawiająca się z ciężarem swego żydowskiego pochodzenia). Jeśli dodamy do tego wyjątkowo niski wzrost, niepełnosprawność (Luksemburg wyraźnie utykała z powodu źle leczonych w dzieciństwie stawów biodrowych), a nade wszystko tragiczną śmierć z rąk żołnierzy Freikorpsu w styczniu 1919 roku w Berlinie – otrzymamy skrojony do aktualnych czasów, wzorcowy wręcz model ofiary.

Z perspektywy czasu uderza fakt, że właściwie wszystkie najważniejsze koncepcje Luksemburg – ogłaszane jako udowodnione w sposób naukowy twierdzenia – kompletnie się nie sprawdziły

Wielokrotnie pobrzmiewa też żal, iż Luksemburg, honorowana na rozmaite sposoby chociażby przez część niemieckiej lewicy, w Polsce nie cieszy się dobrą sławą, pozostając przez długi czas we wstydliwym zapomnieniu. Dyżurnym argumentem przeciwko takiemu stanowi rzeczy jest zazwyczaj przypomnienie, iż obok Marii Skłodowskiej-Curie należy ona do najbardziej znanych w świecie naszych rodaczek, która jako druga Polka w historii obroniła doktorat (kryterium rozpoznawalności może być jednak mieczem obosiecznym – trudno bowiem zaprzeczyć, że najsłynniejszym Gruzinem był Józef Stalin, a Paul von Hindenburg chyba najbardziej znaną osobistością urodzoną w Poznaniu).

Czy zatem Polacy faktycznie nie dorośli do głębi myśli Róży Luksemburg? Czy prawica przyprawiła jej gębę przeciwniczki niepodległości Polski, jak przekonuje w dołączonej do książki Kostyrko rekomendacji prof. Adam Leszczyński? Czy wreszcie każdą krytykę Luksemburg wypada sprowadzać do kwestii jej żydowskich korzeni albo płci? Takie stawianie sprawy wydaje się najbardziej wygodne, bo zwalnia z podjęcia poważnej polemiki. Warto natomiast zastanowić się, z czego wynika odmienne postrzeganie postaci Luksemburg po obu brzegach Odry oraz przypomnieć banalną prawdę, że polskie doświadczenie historyczne pozostaje odmienne od niemieckiego, co w zasadniczy sposób wpływa na formułowane oceny.

Czy Róża Luksemburg zwalczała zwolenników niepodległości Polski

Punkt najbardziej zapalny, który przyczynił się zresztą do trwałego podziału w obrębie rodzimego obozu socjalistycznego, stanowił stosunek do odzyskania przez Polskę niepodległości. W okresie zaborów spór o to pomiędzy Luksemburg i Polską Partią Socjalistyczną (PPS) z Józefem Piłsudskim na czele miał fundamentalne znaczenie i określił dalszą strategię obu ugrupowań lewicowych. Wydaje się, że wpływ na stanowisko Róży Luksemburg miała także jej własna, złożona tożsamość. Niewierząca i nieprzywiązująca większej wagi do żydowskich korzeni pozostawała przy tym pod przemożnym wpływem polskiej kultury – po polsku prowadziła część prywatnej korespondencji, autentycznie kochała też poezję Mickiewicza. Większość dorosłego życia i aktywności politycznej spędziła na obszarze niemieckojęzycznym.

Rację ma więc chyba Weronika Kostyrko, przekonując, że Luksemburg czuła się przede wszystkim człowiekiem (stąd podtytuł książki: „Domem moim jest cały świat”). Z takiego podglebia wyrastał jej konsekwentny internacjonalizm oraz niewzruszona pewność, że rewolucja socjalistyczna musi wybuchnąć w skali całego globu. Konsekwencją owego założenia był sprzeciw wobec samej idei odzyskania przez Polskę niepodległości.

Nie miał on przy tym bynajmniej charakteru emocjonalnego, lecz opierał się na „obiektywnych”, wykoncypowanych rzekomo w naukowy sposób przesłankach. Jej koncepcja zakładała, że przemysł na terenie Królestwa Polskiego stał się integralną częścią gospodarki Imperium Rosyjskiego (teoria tzw. organicznego wcielenia), toteż ruch robotniczy powinien dążyć do wywołania światowej rewolucji i zaprowadzenia nowego ustroju, w którym nie będzie już miejsca na podziały narodowe. Wskrzeszenie państwa polskiego byłoby niemożliwe z przyczyn ekonomicznych, a także sprzeczne z „naukowymi” prawami rozwoju. Dlatego myśl o tym pozostawała szkodliwą „mrzonką”, która odciąga jedynie uwagę i energię proletariatu od celu zasadniczego. Co więcej, sukces rewolucji miał w ogóle samoistnie rozwiązać tę kwestię, bo wraz z likwidacją ucisku kapitalistycznego miał zniknąć także ten o charakterze narodowościowym.

Sprzeciw przerodził się w upór i zajadłą pasję. Róża Luksemburg osobiście storpedowała inicjatywę działaczy PPS, aby podczas obradującego w 1896 roku w Londynie kongresu Międzynarodówki Socjalistycznej uchwalić rezolucję przyjmującą odzyskanie przez Polskę niepodległości jako jeden z celów światowego ruchu robotniczego. W jej optyce miało to skutkować rozdrabnianiem sił socjalistów i przekierowaniem ich na tory „bezpłodnych walk narodowych”.

Czytaj więcej

Aleksander Parvus: Dyskretny akuszer rewolucji

Wymowny pozostawał również fakt, że po słynnej demonstracji PPS na placu Grzybowskim w Warszawie w listopadzie 1904 roku, podczas której członkowie Organizacji Bojowej zbrojnie wystąpili przeciwko zaborcy, to właśnie słowa potępienia ze strony SDKPiL dalece przewyższały krytyczne opinie polskich konserwatystów czy endeków. Działacze PPS budzili też u Róży Luksemburg wyjątkową zawziętość polemiczną, w charakterze obelgi określała ich mianem „socjalpatriotów”. Z nietypową dla uprawianego przez nią stylu publicystyki gwałtownością atakowała m.in. Ignacego Daszyńskiego, zarzucając mu „nacjonalizm socjalistyczny” i w jednym rzędzie wymieniając go z przedstawicielami pogardzanej „reakcji”.

Jeszcze dalej posunęła się wobec Kazimierza Kelles-Krauza, nie tylko zniżając się do małostkowych wycieczek personalnych, ale też uciekając się do wątpliwego moralnie zachowania, jakim było opublikowanie na łamach niemieckiej prasy partyjnego pseudonimu tego działacza, co mogło narazić go na dekonspirację przez carską Ochranę. Wrogość była zresztą obopólna. Dość przytoczyć, że w partyjnej korespondencji Kelles-Krauz przekonywał nawet, że „żaden uczciwy socjalista polski nie może Róży ręki podawać; gdyby nie była babą, to pozostawałoby tylko wleźć jej na mordę”.

Kompleksową polemikę z Różą Luksemburg podjął Feliks Perl. Na kartach opublikowanej w 1907 roku broszury („Kwestya polska w oświetleniu Socyaldemokracyi polskiej”) kreślił bardzo krytyczny obraz SDKPiL, która „nieuleczalnie jest ślepa na odrębne warunki i potrzeby swego społeczeństwa”. Działacz PPS kwestionował lansowaną przez Luksemburg teorię „konieczności historycznej”, przekonując, że w mniemaniu oponentki zjawisko to jawiło się niczym „jakaś siła metafizyczna, kręcąca ludźmi jak marionetkami. Konieczność ta oznacza, że się coś stać musi – nie dlatego, że ludzie do tego dążą, korzystając z rozwoju ekonomicznego, ale że sam rozwój ekonomiczny do tego zmierza”. Wskazywał na zupełną dowolność, z jaką Luksemburg jedne aspekty rzeczywistości traktowała jako „konieczności”, inne zaś jedynie jako „społeczne tendencje”. Skutkiem tego swoją teorię „osiąga przez sztuczne upraszczanie stosunków społecznych i wyrzucanie za nawias całego szeregu zagadnień, które mogłyby zepsuć schemat. Nic dziwnego, że w rezultacie otrzymuje to, co już poprzednio włożyła w przesłanki. Jest to znana sztuczka prestidigitatorska”.

Celną szpilką było też zwrócenie uwagi, czy uchwalone na jednym z posiedzeń Międzynarodówki Socjalistycznej poparcie dla ludów dążących do zrzucenia pęt kolonializmu nie jest aby przejawem tak znienawidzonego przez Różę Luksemburg „socjalpatriotyzmu”? Perl nade wszystko krytykował jednak ideę „organicznego wcielenia”, dowodząc, że rynki zbytu łączące zabór rosyjski z całością państwa carów nie są dziejową determinantą. Podawał też kontrprzykład w postaci Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych, których wymiana handlowa zwiększyła się pomimo politycznego rozbratu.

W działaniach Róży Luksemburg Perl widział „patologię polemiczną”, do granic której można się posunąć, będąc „opętanym przez ślepą nienawiść do programu niepodległości”. Na zasadzie kontrastu prezentował też stanowisko PPS: „proletariat polski potrzebuje państwa narodowego i zjednoczonego, aby na tym gruncie w pełni rozwinąć swe siły i zdobyć władzę polityczną”.

Czytaj więcej

I wojna światowa: Czy Niemcy przegrali przez "cios w plecy"?

W tym miejscu warto wyjaśnić jeszcze jedno nieporozumienie, gdyż jako argument łagodzący niejako antyniepodległościowe stanowisko Róży Luksemburg podaje się jej działania na rzecz dzieci strajkujących we Wrześni czy publikację broszury w obronie swobód językowych Polaków w zaborze pruskim („W obronie narodowości”, 1900), za co została zresztą po raz pierwszy upomniana w Niemczech karą grzywny. Luksemburg z pewną sympatią spoglądała bowiem na uciskanych Polaków, jednak jej program ograniczał się co najwyżej do przyznania im swobód w postaci autonomii kulturowej, w żadnym wypadku nie oznaczało to zmiany zdania w kwestii narodowościowej.

Z drugiej strony w działalności Róży Luksemburg można widzieć też po prostu polityczny pragmatyzm. Usiłując agitować robotników na terenie zaboru pruskiego, należało zadbać o minimum wiarygodności. W warunkach brutalnej germanizacji wezwania do stawania ramię w ramię z proletariatem niemieckim byłyby bezcelowe. Inna sprawa, że podejmowane próby i tak na niewiele się zdały. Socjaldemokracja w zaborze pruskim miała marginalne wpływy.

Złudny pacyfizm Róży Luksemburg. Nie zmienia tego słynny cytat o rozgniataniu robaka

W żelaznym repertuarze obrońców Róży Luksemburg znajdują się jej pacyfizm i gwałtowny sprzeciw wobec nacjonalistycznego szaleństwa, jakie ogarnęło Europę u progu I wojny światowej. Zgodne uchwalenie przez niemiecki parlament kredytów wojennych latem 1914 roku na trwałe poróżniło Luksemburg z SPD. Agitacja antywojenna doprowadziła też do jej osadzenia w więzieniu we Wronkach.

Tych faktów negować nie sposób, warto jednak zwrócić uwagę, że sprawa dotyczyła wojny „imperialistycznej” oraz „nacjonalistycznej”. Czy byłoby podobnie w przypadku socjalistycznej rewolucji? Luksemburg od lat toczyła namiętne boje z Eduardem Bernsteinem – twórcą marksistowskiego rewizjonizmu, który głosił, że ruch socjalistyczny może realizować swoje cele środkami politycznymi w ramach systemu parlamentarnego. Dla Róży Luksemburg sprawa rewolucji pozostawała natomiast niekwestionowanym dogmatem, a wszelkie reformy demokratyczne jedynie pośrednimi do niej drogami, nigdy zaś celem samym w sobie. Rewizjonistom zarzucała tworzenie fałszywych miraży, a w szerszej perspektywie – zdradę ruchu robotniczego.

Wydaje się, że obecnie zbyt łatwo przechodzi się nad tą kwestią do porządku dziennego, przypisując Luksemburg jedynie idealizm oraz wiarę w nierealną, a przez to nieszkodliwą utopię. Atrakcyjnie sprzedaje się fraza o niezłomnej rewolucjonistce (okraszana literackimi fragmentami jednego z jej listów: „Cały świat musimy zburzyć, ale każda łza przelana to zbrodnia. Człowiek, który śpieszy się gdzieś i rozgniata dzięki zagapieniu robaka, popełnia przestępstwo”), jednak wypada przypomnieć wyświechtane już nieco stwierdzenie, że idee mają konsekwencje. W jaki bowiem sposób rewolucja społeczna miałaby się obyć bez ofiar i rozlewu krwi?

W przedmowie do swej słynnej „Hańby domowej” Jacek Trznadel stwierdzał: „Samo pojęcie walki i krwawej rewolucji, zakładające terror wobec przeciwnika, zresztą i nienawiść wobec człowieka, bywało przyjmowane przez przedstawicieli literackiej lewicy w historii: »A gdy stary bóg nie słucha, pomódlmy się do obucha, uściśnijmy noże, i dalej za morze krwi, za czerwone morze« – pisał w XIX wieku Berwiński”. Historia wszystkich przewrotów komunistycznych dowodzi, że ich zaprowadzeniu muszą towarzyszyć przemoc i brutalne represje. Że nie były to teoretyczne dywagacje toczone jedynie wśród kawiarnianego dymu czy na łamach prasy, pokazuje przykład kierowanych przez Włodzimierza Lenina bolszewików, którym już niebawem przyszło rozstrzygać te kwestie w sposób jak najbardziej realny, wywierając wpływ na losy milionów ludzi.

Rozprawa Róży Luksemburg zawiera niepokojące fragmenty. „Sens i duch proletariackiej dyktatury”

Różę Luksemburg dość powszechnie przedstawia się jako przeciwniczkę metod sprawowania władzy w Rosji po rewolucji październikowej, ale rzecz jest chyba nieco bardziej złożona. Luksemburg od dawna kwestionowała leninowską koncepcję partii jako wąskiej grupy zawodowych rewolucjonistów, swego rodzaju awangardy, która poprowadzi do zwycięstwa zrewoltowanych robotników. Ona sama postrzegała rewolucję jako żywiołowe, oddolne wystąpienie mas proletariackich. Po zwycięstwie bolszewików krytykowała wprowadzane przez nich drastyczne metody, jak chociażby delegalizację innych partii politycznych, zniesienie wolności słowa czy terror wobec przeciwników. Jej obiekcje budziło też sprzeczne z marksistowską teorią rozdanie ziemi chłopom oraz przyznanie poszczególnym narodom dawnego imperium prawa do samostanowienia.

Krytyczna ocena nie wykluczała bynajmniej podziwu dla zwycięskiej rewolucji oraz wielkiej historycznej zasługi bolszewików. Luksemburg zdawała sobie sprawę, że brutalne metody mogły być niezbędne w specyficznych warunkach rosyjskich, zwłaszcza w okresie przejściowym, przestrzegała jednak, iż „z konieczności czynią oni cnotę” oraz usiłują wypracowaną w ten sposób taktykę stawiać jako wzorzec dla międzynarodowego ruchu robotniczego.

Poglądy Róży Luksemburg w tej materii znamy z pisanej jesienią 1918 roku i ostatecznie nieukończonej rozprawy („Rewolucja rosyjska”). Tam znalazło się też najczęściej chyba z jej dorobku powielane zdanie: „Wolność tylko dla zwolenników rządu, tylko dla członków jednej partii – choćby nawet byli oni nie wiedzieć jak liczni – nie jest wolnością. Wolność jest zawsze wolnością dla inaczej myślącego”. Forma zgrabnego aforyzmu nie budzi sprzeciwu, ale jak stosować owe wskazanie w ogniu rewolucji? Co z przeciwnikami nowych porządków, czy demokracja i swobody obywatelskie mają być przywilejem obozu zwycięzców, czy całości społeczeństwa?

Wraz z krytyką bolszewickiego terroru Luksemburg snuła jedynie mgliste alternatywy jako niezbędne środki, wskazując „rozniecenie idealizmu rewolucyjnego, który można na stałe utrzymać tylko w nieograniczonej wolności politycznej, przez intensywną aktywność życia mas”. Jej zdaniem zwycięski proletariat musi „bezzwłocznie zastosować socjalistyczne metody w najbardziej energiczny, nieustępliwy i bezwzględny sposób, a więc sprawować dyktaturę, ale dyktaturę klasy, a nie partii lub kliki, dyktaturę klasy, tj. w najpełniejszym świetle dnia, przy najczynniejszym, nieskrępowanym udziale mas ludowych, w nieograniczonej demokracji”. Dyktatura jednej klasy nadal pozostaje jednak dyktaturą.

W rozprawie Luksemburg znajdziemy także niepokojące fragmenty. Krytykując prawo narodów do samostanowienia, jednym tchem przekonuje ona, że bolszewicy powinni raczej „dławić dążności separatystyczne żelazną ręką, której użycie w tym wypadku zaiste odpowiadałoby sensowi i duchowi proletariackiej dyktatury”. Dalej, opisując opór i bojkotowanie nowego rządu przez różne warstwy społeczeństwa rosyjskiego, komentuje jako całkowicie zrozumiałe, że „zastosowano przeciw nim wszystkie środki nacisku, jak pozbawienie praw politycznych, gospodarczych środków egzystencji etc., by żelazną ręką złamać opór. W tym właśnie znalazła swój wyraz dyktatura socjalistyczna. Nie powinna się ona cofnąć przed użyciem siły dla wymuszenia lub uniemożliwienia pewnych osiągnięć – w interesie ogółu”.

Mamy zatem do czynienia z istną kwadraturą koła: zwycięska rewolucja zaprowadzi dyktaturę proletariatu, przyznaje się jej prawo do wymuszania posłuszeństwa i stosowania represji, jednocześnie wzywając do zachowania wszelkich swobód i demokratycznych wyborów. Aż chciałoby się zapytać, co w sytuacji, gdyby masy „wyzwolonego” proletariatu nie obrały wcale rządu socjalistycznego?

W myśleniu Luksemburg widać tu poważne niekonsekwencje, wynikające zapewne z dynamicznego rozwoju wydarzeń, ale też chyba innej okoliczności. Andrzej Friszke słusznie zauważał, iż za sprawą owej polemiki doszło do zderzenia dwóch odmiennych światów: bezwzględnego i despotycznego Lenina z Różą Luksemburg, która przy całej wojowniczej retoryce pozostawała jednak ukształtowana przez niemiecką socjaldemokrację i tamtejsze standardy kultury politycznej. Stąd pewnie przywiązanie do zachodnich wartości, a bezpardonowa postawa bolszewików mogła nie mieścić się w jej najśmielszych wyobrażeniach.

Lewica niepodległościowa – jedyna, którą można nazwać polską

Tragiczna śmierć w styczniu 1919 roku sprawiła, że obecnie Różę Luksemburg niespecjalnie łączy się z ruchem komunistycznym. Ostatnie tygodnie jej życia zdają się jednak temu przeczyć. Wówczas Luksemburg, skonfliktowana z SPD, w obliczu klęski wojennej Niemiec i upadku władzy cesarskiej zaczęła skłaniać się ku rozwiązaniom radykalnym. Jak zauważa Andrzej Friszke, w okresie napiętej sytuacji i rysującej się szansy na wybuch tak wyczekiwanej rewolucji, górę nad własnymi analizami czy „obiektywnymi” prawami historii brały emocje.

Ostatecznie Róża Luksemburg współtworzyła przecież Komunistyczną Partię Niemiec (Kommunistische Partei Deutschlands – KPD), a pisząc artykuły wstępne do „Die Rote Fahne”, pozostawała główną ideolog nieudanej rewolucji, jaką w styczniu 1919 roku na ulicach Berlina usiłował wzniecić Związek Spartakusa. Za to zaangażowanie przyszło jej, wraz z Karlem Liebknechtem, zapłacić najwyższą cenę.

Nie można również zapominać, że jej macierzysta partia (SDKPiL) stała się główną siłą współtworzącą Komunistyczną Partię Robotniczą Polski (KPRP). Jako posag do nowej formacji wnosiła ona nie tylko czołowych działaczy, ale również przyświecające im od lat idee. Partyjni towarzysze nadal wysoko cenili Luksemburg, toteż przed zorganizowanym w grudniu 1918 roku zjazdem założycielskim w charakterze emisariusza do zrewoltowanego Berlina udał się Józef Ciszewski. Wedle jego relacji Róża Luksemburg zaakceptowała platformę programową KPRP. Zapowiadała także nadesłanie drobnych uwag, jednak rychła śmierć uniemożliwiła ten zamiar. Tym samym nigdy nie dowiemy się już, jak potoczyłyby się jej dalsze losy oraz jak wyglądałby jej stosunek do pierwszego na świecie państwa komunistycznego.

Niepokorny duch i przywiązanie do własnych koncepcji wydają się być nie do pogodzenia z leninowską formułą partii. Z drugiej strony pouczająco jawi się przykład Klary Zetkin. Bliska przyjaciółka Róży Luksemburg wybrała komunizm, zaangażowała się w działalność Kominternu, a także na stałe osiadła w Związku Radzieckim, gdzie dożyła swoich dni w 1933 roku.

Trudno zatem postrzegać Różę Luksemburg w odseparowaniu od ruchu komunistycznego. Nie zmienia tego również fakt, że w kolejnych latach w państwach bloku radzieckiego traktowano jej spuściznę z chłodnym dystansem. Widziano w niej wprawdzie zasłużoną rewolucjonistkę, ale jej poglądy – jako „błędy luksemburgizmu” – zostały oficjalnie potępione, na co w głównej mierze wpłynęła niewyobrażalna w tym systemie krytyka Lenina, otoczonego niemal boską czcią nieomylnego wodza rewolucji. Z komunistycznego panteonu wielokrotnie wypadały postacie skądinąd niezwykle zasłużone dla sprawy, by przywołać chociażby Lwa Trockiego, czy oznacza to jednak automatyczną rehabilitację? Czy w analogicznym przypadku unieważnia to głoszone przez Różę Luksemburg idee, czyniąc zeń wzór do naśladowania?

Jeszcze jedna sprawa wydaje się warta podkreślenia. Z perspektywy czasu uderza fakt, że właściwie wszystkie najważniejsze koncepcje Luksemburg – ogłaszane jako udowodnione w sposób naukowy twierdzenia – kompletnie się nie sprawdziły. Mylić się jest oczywiście rzeczą ludzką, ale tak radykalne rozejście się teorii z rzeczywistością powinno chyba uczyć nieco więcej pokory. Przed laty Leszek Kołakowski oceniał podejście Róży Luksemburg jako doktrynerskie, co nadawało „jej dziełu teoretyczną spójność, ale spójność tego rodzaju, jaką można osiągnąć tylko kosztem skrajnego dogmatyzmu i niewrażliwości na fakty”. Kolejne pomyłki nie skłaniały jej do korekty założeń teoretycznych, dzięki takiemu sposobowi myślenia Luksemburg „mogła nigdy nie rewidować niczego w swoich poglądach, chociaż w prognozach swoich, jak rychło wychodziło na jaw, myliła się prawie niezmiennie”.

Wracając do współczesności, czy nie nasuwa się pytanie, że w apelach o dobrą pamięć osoby, która odmawiała Polakom prawa do posiadania własnego państwa, nie jest obecny nieprzyjemny zgrzyt? Swego czasu dosadnie komentował to Marcin Giełzak, współtwórca zdobywającego coraz większą popularność internetowego podcastu „Dwie Lewe Ręce”. Stwierdzał on, iż począwszy od roku 1893, można mówić o dwóch nurtach lewicy na ziemiach polskich – „choć tylko o jednej można bez wahania powiedzieć, że jest lewicą polską”.

Po doświadczeniach komunizmu spory sprzed ponad stulecia mogą wydawać się już czysto akademickie. Zorganizowane środowisko polityczne lewicy niepodległościowej zeszło ze sceny w wyniku II wojny światowej, a jego nieliczni przedstawiciele pozostali na emigracji. Autentycznych i niezależnych socjalistów w kraju poddano brutalnym represjom, ich tragiczny los symbolizuje śmierć Kazimierza Pużaka w rawickim więzieniu. A jednak co pewien czas powraca tęsknota za lewicą niepodległościową, której działacze na pierwszym miejscu stawiali polską rację stanu i potrzebę odbudowy własnego państwa, by dopiero w jego ramach dążyć do przeobrażenia ustroju w duchu sprawiedliwości społecznej i poprawy losu najgorzej sytuowanych. W gronie jej przedstawicieli bez trudu znajdziemy dziesiątki fascynujących postaci (w tym ogrom kobiet), które z powodzeniem mogłyby znajdować się na sztandarach środowisk feministycznych bądź lewicowych.

Wbrew marksistowskiej ortodoksji nie jesteśmy dziejowo zdeterminowani, sami dokonujemy wyboru patronów czy godnych upamiętnienia bohaterów. Mam poważne wątpliwości, czy Róża Luksemburg i SDKPiL to wybór najlepszej tradycji, do której warto się dziś odwoływać.

o autorze

dr Marcin Jurek

(Ur. 1988) – pracownik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Poznaniu. Zajmuje się przede wszystkim dziejami ruchu komunistycznego w Wielkopolsce. Autor książki „W polskiej Wandei. Komunistyczna Partia Polski w województwie poznańskim w czasach II Rzeczypospolitej” (2021)


Ostatnimi czasy w przestrzeni publicznej można zaobserwować renesans zainteresowania postacią Róży Luksemburg. Wzmogło się ono za sprawą opublikowanej pod koniec zeszłego roku nowej biografii pióra Weroniki Kostyrko. Na kartach zajmująco napisanego reportażu historycznego poznajemy urodzoną w 1871 roku w Zamościu bohaterkę, przy czym nacisk położono zarówno na jej bogatą działalność polityczną w ramach Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL), a następnie Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (Sozialdemokratische Partei Deutschlands – SPD), jak i życie prywatne.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Plemienna moc dawności
Plus Minus
Konflikt Izrael-Iran jako wstęp do wojny globalnej. To groźna myśl
Plus Minus
„Era Wilka”. Długie łodzie wikingów
Plus Minus
Nadpsute polskie centrum
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Plus Minus
„Mindbug”. W prostocie, owocowo-warzywnej, siła