Reklama

Kino lepsze od traktorów

„Mamy za sobą fantastyczny rok. Nasze filmy zgromadziły na świecie rekordową liczbę 80 mln widzów, a «Klasa» Laurenta Canteta zdobyła Złotą Palmę w Cannes” – mówi Margaret Menegoz, przewodnicząca Unifrance, organizacji odpowiedzialnej za promocję francuskiego kina na światowych rynkach.

Publikacja: 23.01.2009 18:30

Recenzenci zagraniczni od dawna piszą, że sztuka filmowa znad Sekwany straciła swoją moc, że skończyła się era złota Godarda, Chabrola, Resnais, a nowi artyści ciągle szukają dla siebie miejsca w światowej kulturze, próbują zredefiniować własną rolę. Ale od Francuza nie da się usłyszeć słowa krytyki. Żabojady kochają swoje kino i potrafią je wspierać. Zarówno w kraju, jak i za granicą.

W zeszłym tygodniu spędziłam kilka dni na „Rendez-vous z francuskim kinem”. Od 11 lat Unifrance zaprasza do Paryża zagranicznych dystrybutorów i dziennikarzy, lokuje ich w luksusowym hotelu w pobliżu Opery, pokazuje filmy i umożliwia rozmowy z reżyserami i aktorami. Koszt takiej imprezy wynosi ok. 750 tysięcy euro. Wydawałoby się: szaleństwo! Ale organizatorzy uważają, że wszystko to się opłaca. Od 2000 roku, na całym świecie, liczba widzów na francuskich tytułach niemal się podwoiła. W USA zbliża się do 20 mln rocznie, w Rosji przekroczyła 7 mln. Menegoz z dumą mówi o nowych, podbijanych terytoriach. Jej ostatnim sukcesem jest nawiązanie współpracy z Wietnamem.

– To nie tylko biznes, to również, a może przede wszystkim, budowanie wizerunku Francji – mówi. Podobnie myśli jej zastępca, dyrektor Eric Lagesse, bo za granicą najlepszych wyników wcale nie osiągają tytuły pochodzące z proamerykańskiej stajni Luca Bessona.

– Im bardziej film jest autentyczny i narodowy, tym łatwiej go sprzedać – twierdzi Lagesse.

Unifrance wspiera nie tylko fabułę, lecz również dokument. Otwiera stoiska na wielkich festiwalach, pomaga organizować przeglądy kina francuskiego, finansuje przygotowanie napisów w obcych językach, sponsoruje podróże reżyserów, jadących na zagraniczne premiery swoich obrazów. Wielką wagę przywiązuje Lagesse do promowania francuskich aktorów, bo – jak mówi – „czerwone, festiwalowe dywany, uroczyste premiery i wywiady budują ich sławę, ale również pozycję kina francuskiego”. Może przyjdzie taki moment, że Catherine Deneuve i Gerard Depardieu przestaną być jedynymi twarzami francuskiego kina.

Reklama
Reklama

Deklaracje szefów Unifrance wydają się oczywiste, wręcz banalne. Tyle że oni naprawdę wpompowują w reklamę francuskiej sztuki ogromne pieniądze. A kierująca biurem prasowym Caroline Aymar utrzymuje kontakty z większością znaczących dziennikarzy filmowych z Europy i spoza niej.

Moi znajomi krytycy z różnych krajów wspominają zazwyczaj Krzysztofa Kieślowskiego albo pytają: „Co robi Wajda?”. Czasem jeszcze zagadują na temat Krzysztofa Zanussiego. Niewiele mają szans, by dowiedzieć się o naszych twórcach i filmach czegoś więcej. Owszem, próbuje spotkania z polskim kinem organizować w Warszawie Stefan Laudyn, ale może zaprosić najwyżej garstkę dyrektorów festiwali i kilku dystrybutorów.

Nie ma funduszy, by pokazać nowe obrazy zagranicznym dziennikarzom, zorganizować im rozmowy z reżyserami, przedstawić wykonawców. Polscy aktorzy są tak nieznani, że nawet udział młodych gwiazd w sekcji „Shooting stars” staje się ewenementem. Szkoda. „Do promocji kina potrzebni są artyści, dziennikarze i pieniądze” – twierdzi Margaret Menegoz.

A Krzysztof Zanussi mawiał kiedyś, że nasze kino reklamuje Polskę lepiej niż traktory Ursus.

Plus Minus
„Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000”: Za sceną tamtych czasów
Plus Minus
„Eksplodujące kotki. Gra planszowa”: Wrednie i losowo
Plus Minus
„Jesteś tylko ty”: Miłość w czasach algorytmów
Plus Minus
„Harry Angel”: Kryminał w królestwie ciemności
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Sebastian Jagielski: Czego boją się twórcy
Reklama
Reklama