Ta Polska im się podoba

W wypowiedzi z okazji 20. rocznicy Okrągłego Stołu Aleksander Kwaśniewski stwierdził, że bez tego porozumienia nie dałoby się żyć. Jeśli myślał o sobie i swoich współtowarzyszach, miał absolutną rację

Aktualizacja: 21.02.2009 05:10 Publikacja: 20.02.2009 23:22

Józef Oleksy i Aleksander Kwaśniewski w Sejmie, 1993 r.

Józef Oleksy i Aleksander Kwaśniewski w Sejmie, 1993 r.

Foto: Fotorzepa, Andrzej Iwańczuk And Andrzej Iwańczuk

Po 20 latach od rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu wydarzenie to wywołuje wiele sporów i namiętności. I bardzo dobrze. Publiczna debata jest niezbędnym elementem funkcjonowania społeczeństwa, które z własnej, czasem bohaterskiej, a czasem wstydliwej przeszłości jest w stanie wyciągnąć nauki na przyszłość. Ale w Polsce dyskusja jest niesłychanie trudna, szczególnie wtedy, gdy w jakikolwiek sposób wiąże się ze współczesną polityką. Mniej niż historyczne fakty liczą się wtedy partyjne interesy, obrona własnych życiorysów czy legitymizacja władzy.

[wyimek]Rzesze dawnych pezetpeerowskich aktywistów przeszły gładko do nowej rzeczywistości wraz ze specyficznymi sposobami pojmowania działalności publicznej, etyką i nawykami[/wyimek]

Przykładem tego zjawiska była uroczysta akademia z okazji 20. rocznicy rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu urządzona w murach polskiego parlamentu. Jej organizatorzy, zwolennicy „okrągłego mebla”, nie zaprosili nikogo ze sceptyków. W programie uroczystości jasno przedstawili swe poglądy: „od samego początku III RP starły się w Polsce dwa sposoby uprawiania polityki: jeden związany w jakimś stopniu z filozofią Okrągłego Stołu, zmierzał do istniejących w społeczeństwie antagonizmów, kładł nacisk na społeczny dialog, idee porozumień i wyrażał szacunek dla odmiennie myślących (…) Drugi nastawiony był na dzielenie społeczeństwa, tworzenie obrazu wroga, wykluczanie i zwalczanie różnych grup i społecznych kategorii”.

W takim dyskursie mamy z jednej strony dalekowzrocznych mężów stanu, z drugiej szaleńców i frustratów, zwolenników antagonizowania społeczeństwa. Do tej drugiej grupy zaliczono między innymi tych, którzy w imię elementarnych zasad sprawiedliwości chcieliby rozliczenia przywódców partii i bezpieki za ich działania z czasów PRL.

Szaleńcami są także ci, którzy nie chcą, żeby kat był traktowany lepiej niż jego ofiara. Całkiem do niedawna gwarantowało to prawo stojące na straży przywilejów funkcjonariuszy SB.

Do niebezpiecznych frustratów należą też historycy, którzy chcieliby pisać o systemie komunistycznym. Prawda mogłaby przecież „stworzyć obraz wroga” i podzielić Polaków.

W dyskusjach nad znaczeniem Okrągłego Stołu wyraźnie, choć nie tak silnie jak kiedyś, dominują jego zwolennicy. Argumenty sceptyków są często bagatelizowane, wyszydzane i sprowadzane ad absurdum do śmiesznych teoryjek spisku. Nierzadko stosowana jest przemoc werbalna i próby wykluczenia tych, którzy myślą inaczej. Jeden z uczestników tamtych wydarzeń stwierdził wprost, że „negowanie osiągnięć Okrągłego Stołu jest dyskutowaniem ze zdrowym rozsądkiem”.

Prawdą jest, że Okrągły Stół ma swoją czarną legendę, w której sporo jest uproszczeń i zwyczajnej nieprawdy. Rozmaite spiskowe teorie, często naukowo nieweryfikowalne, a czasem w oczywisty sposób absurdalne, są kontrapunktem dla propagandy uprawianej przez zwolenników i beneficjentów Okrągłego Stołu.

[srodtytul]Władza była nad przepaścią[/srodtytul]

Z dyskusji wokół Okrągłego Stołu można wyłowić kilka podstawowych argumentów jego zwolenników. Podnoszą oni m.in. znaczenie faktu zawarcia porozumienia między tak odległymi od siebie stronami. Kłopot w tym, że konsensus jest środkiem rozwiązywania problemów, a nie celem samym w sobie. Liczy się wartość osiągniętych celów, a nie sama metoda negocjacji.

Zwolennicy historycznego porozumienia głoszą też, że uchroniło ono Polskę przed ofiarami, które mogłyby paść w czasie gwałtownego upadku systemu. Powołują się, jak prof. Jerzy Holzer, na przykład Rumunii. Ale rozlew krwi w Polsce w 1989 czy 1990 r. był mało prawdopodobny. Polscy komuniści nie sięgnęliby po rozwiązania siłowe, ponieważ w ówczesnej sytuacji międzynarodowej nie leżało to w interesie Moskwy. Nadto widmo bliskiego i nieuchronnego krachu systemu stawiało przed nimi bardzo jasną alternatywę: albo porozumienie i pokojowe oddanie władzy, albo powtórka z „Wieszania zdrajców na krakowskim Rynku” pędzla Jana Piotra Norblina. Wymownie potwierdzają taką alternatywę fakty z końca 1989 r. Członkowie KPN i grupy radykalnej młodzieży atakowały wtedy bronione przez rząd Mazowieckiego komunistyczne pomniki i siedziby PZPR. Gdy Jacek Kuroń naciskał na gen. Kiszczaka, by użył siły, ten rozchorował się na gardło. Cierpliwość zalecali niedawnym działaczom opozycji także jego podwładni.

Czasem można usłyszeć opinię, że Okrągły Stół był ważnym krokiem w kierunku wolności. Sęk w tym, że pod wieloma względami było dokładnie odwrotnie. Komuniści osiągnęli wtedy jeden z ostatnich sukcesów, zapewniając sobie kontraktowe wybory do Sejmu i tworząc warunki dla kilkuletniej kontroli nad państwem.

Daje się słyszeć również, że niepowodzenie rozmów przy Okrągłym Stole mogło spowodować poważne przetasowania w aparacie komunistycznej władzy i spowodować trudne do przewidzenia konsekwencje. Ale usztywnienie postawy aparatu PZPR było możliwe wyłącznie z przyzwoleniem Moskwy, a takiej zgody nie było. Poza tym trudno zakładać, że komunistyczni przywódcy byli aż tak krótkowzroczni. Próba odejścia od kompromisu miałaby dla nich skutek tylko jeden: upadek z większej wysokości i z większym hukiem.

Zwolennicy porozumienia twierdzą również, że Okrągły Stół przyspieszył upadek komunistycznego systemu. Rzeczywiście, sporo osiągnięto, przede wszystkim plebiscyt w wyborach do Senatu. Ale czy było warto? PZPR stała na skraju przepaści. Czy nie należało poczekać, aż wykona kolejny krok do przodu? Już po kilku miesiącach tempo politycznych wydarzeń przekreśliło sens zawartego porozumienia. Sukces okazał się krótkotrwały, a w 1990 r. stał się poważną zaporą dla demokratyzacji. Kiedy były działacz antykomunistycznej opozycji Wacław Havel obejmował urząd prezydenta Czechosłowacji, a na Węgrzech odbywały się całkowicie demokratyczne wybory parlamentarne, w Polsce ministrem spraw wewnętrznych był gen. Czesław Kiszczak, a obrony narodowej gen. Florian Siwicki. Kiedy tłumy wiwatujących Niemców obalały mur berliński, prezydentem (nadal) Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej był gen. Wojciech Jaruzelski. Najważniejszą konsekwencją porozumień z wiosny 1989 r. było to, że po roku Polska z lidera stała się outsiderem demokratycznych przemian. Z tej perspektywy Okrągły Stół to pyrrusowe zwycięstwo.

[srodtytul]Gładko do nowej rzeczywistości[/srodtytul]

PPR i PZPR deptały podstawowe swobody obywatelskie i rządziły metodami siłowymi. Komuniści nie tyle służyli obywatelom, ile zarządzali w jednym z obozowych baraków w imię zbrodniczej ideologii i własnej prywaty. Jeżeli więc po komunizmie Polska miała powrócić do stanu normalności, to pozostałości dawnego ustroju, niczym złośliwy nowotwór, należało wypalić ze szczętem. Najlepszą formą kuracji była opcja zerowa w najważniejszych instytucjach społeczno-politycznych, a w innych – głęboka dekomunizacja. W NRD oraz Czechosłowacji stosowne ustawodawstwo jednoznacznie pokazywało dobro i zło i bez wątpienia było ważnym elementem obywatelskiego wychowania. Nie zlikwidowało ono udziału komunistów w życiu społecznym, jednak znacznie ograniczyło ich wpływy, szczególnie w początkach funkcjonowania demokracji.

W Polsce wydarzenia potoczyły się inaczej. Rzesze dawnych pezetpeerowskich aktywistów przeszły gładko do nowej rzeczywistości wraz ze swoimi specyficznymi sposobami pojmowania działalności publicznej, etyką i nawykami. Po zmianie nazwy i drobnych zabiegach kosmetycznych wróciły one do władzy, wygrywając wybory parlamentarne w 1993, a potem w 2001 roku. Zapewne ważną rolę w ich sukcesie odegrały koszty transformacji. Ale nie mniej ważna była siła komunistów w postaci solidnego zaplecza logistycznego, sprawnych kadr i struktur oraz zagarniętego społeczeństwu mienia. Kolejne korzyści polityczne i finansowe osiągnęli w wyniku podziału łupów po dawnym systemie na początku lat 90.

Powrót do władzy dawnych „towarzyszy” odcisnął fatalne piętno na losach III RP. W latach 70. i 80. w PZPR w górę pięli się bowiem głównie pozbawieni zasad, żądni władzy i pieniędzy karierowicze. Dzięki „duchowi koncyliacji” i „zamknięcia przeszłości” mogli pozostać w polityce i urzeczywistniać swoją wizję polityki i własne życiowe ambicje. W tym kontekście piętno Okrągłego Stołu wydaje się aż nadto widoczne: telenowele pod tytułem „lustracja Jerzego Jaskierni” czy „badanie przeszłości Józefa Oleksego”, „samobójczy turniej strzelecki” w mieszkaniu Ireneusza Sekuły.

Postkomunizm to także styl sprawowania władzy przez sekretarza Gminnego Komitetu PZPR w Wielbarku, następnie pracownika cenzury, a do niedawna prezydenta Olsztyna Czesława Małkowskiego. Wśród postkomunistów zasiadających przy Okrągłym Stole byli działacz PZPR Zbigniew Sobotka ze Starachowic i dość specyficznie sprawujący swój urząd Aleksander Kwaśniewski (ten z Charkowa). Wszyscy oni stanowią różne nominały tej samej monety. W jednym z wywiadów podsumowujących 20. rocznicę Okrągłego Stołu Kwaśniewski stwierdził, że „bez [tego] porozumienia nie dałoby się żyć”. Jeśli myślał o sobie i swoich współtowarzyszach, miał absolutną rację.

[srodtytul]Fatalne skutki „stabilizacji”[/srodtytul]

W czasie debaty historyków zorganizowanej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego jeden z uczestników podkreślił wagę Okrągłego Stołu, wskazując, że ówczesny duch porozumienia i koncyliacji przez lata „stabilizował sytuację polityczną Polski”. Niewątpliwie, twierdzenie to zawiera sporo prawdy, lecz nie jestem pewien, czy Polska początku lat 90. najbardziej potrzebowała akurat stabilizacji.

Wielkie przełomy polityczne, takie jak ten z 1989 roku, są bowiem niezwykle ważnymi momentami dla historii każdego narodu. Od wypracowanych wtedy mechanizmów funkcjonowania życia społecznego i narzuconych standardów zależy późniejsza kondycja państwa i perspektywa jego przetrwania. II Rzeczpospolita przez kilkanaście lat pokoju osiągnęła sporo sukcesów. Powstał sprawny aparat państwowy, organy ścigania i wymiar sprawiedliwości. Także i rok 1989 był ogromną szansą na zerwanie z czasami niewoli i budowę szanującego dorobek minionych pokoleń nowoczesnego społeczeństwa. Jedną z najważniejszych rzeczy, jakich należało wówczas dokonać, to stworzenie apolitycznych, cywilnych i wojskowych służb specjalnych. Te pierwsze budowano, opierając się na pobieżnie zweryfikowanych funkcjonariuszach byłej SB, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej zwalczali aspiracje niepodległościowe Polaków. Ludzie ci, lojalni obywatele już nieistniejącej Polski Ludowej i z reguły dalecy od jakichkolwiek standardów moralnych, nie byli godni żadnej państwowej posady. Historia takich ludzi jak gen. Gromosław Czempiński czy protegowany jednego z uczestników Okrągłego Stołu Jacka Kuronia płk Jan Lesiak wskazuje, że esbek zawsze pozostaje esbekiem. Do standardów takich ludzi dostosowywało się wielu późniejszych członków kierownictwa MSW i służb specjalnych wywodzących się z dawnej opozycji. Koleje losów mec. Jana Widackiego czy rola, jaką w procesie niszczenia akt archiwalnych dotyczących Lecha Wałęsy odegrał wywodzący się z opozycji minister Andrzej Milczanowski – to tylko przykłady szerszego problemu związanego z ludźmi ówczesnej władzy.

Jeszcze gorzej miała się rzecz z wojskowymi służbami specjalnymi i policją. Szczególnym przypadkiem jest WSI, typowa skamielina Polski Ludowej. Co najmniej do 1990 r. wojskowe służby specjalne znajdowały się pod pełną kontrolą GRU, po zmianie systemu politycznego nie przeszły żadnej reformy czy weryfikacji. Ów patologiczny stan został zlikwidowany po wyborach 2005 r., dzięki głosom PO i PiS, dwóch najważniejszych partii politycznych wywodzących się z dawnej opozycji. Dopiero wówczas przekreślono w tym obszarze kilkunastoletnie „stabilizowanie politycznej sytuacji”.

Ale wielu podobnych, niezbędnych reform instytucjonalnych, które powinno się przeprowadzić w latach 1989 – 1990, dziś zrobić nie sposób. Nie da się na przykład w warunkach demokratycznego państwa prawa dokonać poważniejszej próby naprawy katastrofalnego stanu polskiego wymiaru sprawiedliwości. Choć nie jest to jedyny powód kryzysu, w dalszym ciągu istotną rolę w nim odgrywają „towarzysze” z dawnej PZPR. Oczekiwania „niepodległościowego” I prezesa Sądu Najwyższego prof. Adama Strzembosza co do samooczyszczenia się środowiska okazały się wyjątkowo chybione. Stan polskich sądów ulega systematycznej degradacji. „Ryba psuje się od głowy” – twierdzi wielu i palcem pokazuje na Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny. Działalność tych instytucji w zakresie spraw dotyczących rozliczeń z przeszłością (np. lustracja i odpowiedzialność sędziów za przestępstwa z czasów PRL) wskazywana jest czasem jako jedno z groźniejszych źródeł psucia prawa i niszczenia życia publicznego. Trudno stwierdzić, na ile za taki stan rzeczy odpowiedzialny jest duch koncyliacji z czasów Okrągłego Stołu i gruba kreska, które przekreślały możliwość poważniejszych reform i oczyszczenia polskiego życia publicznego. Ale nie można zapominać, że całe segmenty struktur PRL w nietkniętej formie przeszły do III RP. Dobrze widać to na podstawie analizy funkcjonowania szeregu instytucji państwowych, organizacji politycznych i społecznych. Od polskich sądów, poprzez świat nauki do PZPN.

[srodtytul]Sprawy załatwiane pod stołem[/srodtytul]

Dzięki rozmowom przy Okrągłym Stole w początkowej fazie transformacji udało się zmarginalizować znaczną część środowisk antykomunistycznych odwołujących się do wartości tradycyjnej prawicy. Taki obrót sprawy był niejako zakodowany w filozofii Okrągłego Stołu i, jak można sądzić, stanowił naturalną konsekwencję, jeśli nie jeden z ważnych celów kontraktu. Wielu wpływowym uczestnikom tych wydarzeń, ze środowiskiem „Gazety Wyborczej” na czele, w kwestii polskich tradycji czy roli Kościoła w życiu publicznym znacznie bliżej było do rozmówców z PZPR niż do kolegów z opozycji. Niedwuznacznie uważający się za „oświeconych” zmierzali do przekształcenia Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego w „państwową partię polityczną” i sprawowania władzy poprzez „porozumienie elit”. Blokując tym samym mechanizmy demokratyczne i autentyczną aktywność społeczną, która na skutek splotu różnych wydarzeń, a także, być może, zamierzonych działań szybko została roztrwoniona i stała się przeszłością.

Oczywiście, zamiary ograniczenia demokracji przez lewicowe elity zostały przekreślone przez późniejsze wydarzenia. Pierwszym z nich były wyniki wyborów z 4 czerwca 1989 r., w których społeczeństwo pokazało, co myśli o PZPR. Ale w „duchu porozumienia”, przez część elit konsekwentnie forsowanego dalej, dopuszczono komunistów do udziału w życiu publicznym, podziału strumieni pieniędzy i informacji. Dość typowym przykładem podziału łupów jest sprawa kilkunastoletniej kontroli przez „ludzi ducha Okrągłego Stołu” państwowej telewizji. To właśnie na początku lat 90. zapoczątkowano funkcjonowanie dwóch płaszczyzn uprawiania polityki: obowiązujących demokratycznych rytuałów i spraw, które we wspólnym interesie dawało się załatwić – nomen omen – pod stołem, z dala od oczu maluczkich. W tym kontekście inicjatywa Lwa Rywina nie była żadnym złamaniem obowiązujących reguł, tylko kontynuacją niejawnych mechanizmów „okrągłostołowej” demokracji.

Zawarcie porozumienia przy Okrągłym Stole miało też inne, poważne konsekwencje. Gruba kreska zablokowała lustrację, dekomunizację i na lata uniemożliwiła dostęp do archiwów byłej Służby Bezpieczeństwa. Co do ich stanu, wartości i znaczenia ministrowie pierwszych dwóch solidarnościowych rządów, mówiąc grzecznie, notorycznie mijali się z prawdą. Nie jest przypadkiem, że przytłaczająca część akt byłej SB została spalona w czasach rządów Tadeusza Mazowieckiego. Nie jest również przypadkiem, że dopiero teraz, dwadzieścia lat po Okrągłym Stole, przed sądem stanęli autorzy stanu wojennego, a funkcjonariuszy SB próbuje się – choć nieudolnie – pozbawić przywilejów emerytalnych.

[srodtytul]Deficyt prawdy i sprawiedliwości[/srodtytul]

Na początku lat 90. dawni towarzysze z PZPR i SB mogli czerpać duże korzyści z tytułu zajmowanego stanowiska, a potem układów i znajomości z czasów PRL. W czasie transformacji ustrojowej zakładali liczne spółki nomenklaturowe, obejmowali stanowiska w bankach, firmach ubezpieczeniowych, organizacjach społecznych. Niedawni funkcjonariusze SB bardzo szybko przestali unikać spojrzeń spotykanych na ulicy działaczy opozycji. Z powodzeniem robili kariery w UOP i policji lub korzystali z wysokich emerytur. Wielokrotnie wyższych niż byli więźniowie polityczni. Nie było zasług i zdrad, a archiwa komunistycznej policji zamknięto przed historykami. Konsekwencje były oczywiste. Polska szybko stała się krajem niebywałego deficytu prawdy i sprawiedliwości. Brak kary za występki i nagrody za zasługi wpłynęły na budowę państwa, w którym nie nazywa się zła złem i w którym nie obowiązują żadne reguły i zasady przyzwoitości. Wiele segmentów życia publicznego Polski, a w szczególności korporacje zawodowe, funkcjonuje dziś znacznie gorzej niż w czasach PRL. Rodzinne koneksje to chyba najważniejszy element dostępu do zawodów prawniczych, w których wyniki konkursów i egzaminów znane są czasem przed ich przeprowadzeniem. W korporacji lekarzy największą szansę na pozbawienie prawa do wykonywania zawodu ma nie człowiek niekompetentny, tylko ten, kto ośmieli się opisać nieudolność własnego kolegi. W środowisku naukowym wykluczeniu podlega nie profesor, który przez 30 lat nie napisał żadnej pracy naukowej, tylko ten, kto wykaże brak kwalifikacji merytorycznych i moralnych któregoś z rządzących środowiskiem gerontów.

Nie twierdzę, że za wszystkie wady życia publicznego Polski odpowiedzialny jest Okrągły Stół, bo geneza wielu z nich jest często znacznie bardziej skomplikowana. Ale łatwo zauważyć, że państwo, które zaczęto wówczas budować w duchu okrągłostołowego „porozumienia i koncyliacji”, zawierało fundamentalne genetyczne ułomności. Wynik badań socjologicznych daje tu rachunek bezlitosny. Wielu młodszym obywatelom ich ojczyzna jawi się dziś jako państwo skorumpowane i schorzałe, rządzone przez zdemoralizowane korporacje i najzwyklejsze bezprawie. Mało ich ten kraj obchodzi, bo uważają, że nie mają tu żadnej przyszłości.

„Mnie się ta Polska podoba” – stwierdził w wywiadzie z okazji 20. rocznicy Okrągłego Stołu gen. Wojciech Jaruzelski. Trudno się dziwić, źle mu się nie powodzi. Ma nadal wysoką emeryturę, mieszka w willi zabranej przez komunistów państwu Przedpełskim. Kupił ją za śmieszne pieniądze jeszcze jako szef MON w 1975 r. z rąk tegoż MON, czyli trochę jakby sam od siebie. Dzięki grubej kresce i duchowi okrągłostołowej koncyliacji przez ostatnie dwadzieścia lat nie odpowiedział za swe działania z czasów PRL. Razem z nim na rocznicowej akademii w Sejmie, w sali wypełnionej głównie aparatem PZPR i SLD, świętowali inni obrońcy i beneficjenci ducha Okrągłego Stołu. Potem chwalili się dawnym sukcesem w mediach.

Ale z biegiem czasu o tym wydarzeniu będzie można rozmawiać dużo spokojniej i w bardziej sprzyjającej atmosferze. Sądzę, że głównie w kontekście katastrofalnych błędów i zaniechań początku lat 90.

[i]Artykuł jest wyrazem osobistych poglądów autora[/i]

Po 20 latach od rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu wydarzenie to wywołuje wiele sporów i namiętności. I bardzo dobrze. Publiczna debata jest niezbędnym elementem funkcjonowania społeczeństwa, które z własnej, czasem bohaterskiej, a czasem wstydliwej przeszłości jest w stanie wyciągnąć nauki na przyszłość. Ale w Polsce dyskusja jest niesłychanie trudna, szczególnie wtedy, gdy w jakikolwiek sposób wiąże się ze współczesną polityką. Mniej niż historyczne fakty liczą się wtedy partyjne interesy, obrona własnych życiorysów czy legitymizacja władzy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy