Narzeczona wampira

Nie przyznawajcie się przy nastolatkach, że nie znacie Belli Swan. Popukają się w czoło z politowaniem. Zakochana w wampirze dziewczyna nie dorasta do pięt Ani Shirley i Harry’emu Potterowi, ale stała się lustrem dla wszystkich dzieciaków, które czekają, aż ich życie rozjaśni spektakularny wybuch

Publikacja: 13.03.2009 19:55

Narzeczona wampira

Foto: Materiały Promocyjne

[link=http://www.rp.pl/galeria/9146,1,242306.html" target="_blank]Obejrzyj galerię fotosów z filmu "Zmierzch"[/link]

Książkowa saga „Zmierzch” to światowy fenomen, rozeszła się w ponad 40-milionowym nakładzie i doczekała ekranizacji. W Polsce sprzedano już ponad 630 tys. egzemplarzy, a kolejny atak manii nastąpi 25 marca o brzasku. Czwarty, i najpewniej ostatni, tom serii zatytułowany „Przed świtem” młodzi czytelnicy będą mogli zdobyć w wybranych księgarniach jeszcze zanim zaświeci słońce, by czytać w drodze do szkoły. Już wiadomo, że na pniu rozejdzie się 175 tys. książek. Wydawnictwo Dolnośląskie planuje dodruk.

Dorosłych, którzy lubią wiedzieć, co jest grane, i szykują się do lektury, ostrzegam: do tej historii trzeba mieć zdrowie, cierpliwość i dobry wzrok. Pierwszy tom liczy 400 stron, kolejne są coraz grubsze, a najnowszy to już potężna cegła – ostateczna przemiana Belli i wielki finał rywalizacji wampirów z wilkołakami rozgrywa się na 716 stronach. Autorka serii Stephenie Meyer nie zna umiaru ani literackiej dyscypliny, bo jest amatorką. Stephen King miał rację mówiąc, że w porównaniu ze znakomitą prozą J.K. Rowling jej książki to marne wprawki.

Wszystko to jednak przestało się dla mnie liczyć już po kilku stronach. Solennie obiecałam sobie przebrnąć wyłącznie przez pierwszy tom, ale Stephenie Meyer ukradła mi kilka nocy i poranków, przez nią przesiadywałam w kawiarniach, przerzucając strony kolejnych tomów. Choć wiele razy podczas tego maratonu słabłam, znudzona infantylnymi dialogami i przytłoczona monstrualną inflacją słów, jestem jej wdzięczna za wspaniałe marnotrawstwo czasu.

Meyer potrafi cofnąć dorosłego czytelnika do szkoły średniej. I to w dwóch wymiarach: po pierwsze wciągając go w historię i każąc zapomnieć o realnym świecie. Po drugie – pozwalając przeżywać wszystko z wypiekami na twarzy, na pełen gwizdek, jak przy pierwszej miłości. Zanim się człowiek zorientuje, przygryza wargi, bo nie wie, czy Indianin Jacob zdąży w porę przemienić się w wilka i ostrzec rodzinę wampirów przed atakiem wrogich kłów. Przez 300 stron siedzi się jak na szpilkach, czekając na coś w rodzaju sądu ostatecznego w wykonaniu Volturi – wampirów ortodoksów. I można tak godzinami, bet tchu, bez pytania: „Po co ja to w ogóle czytam?”.

[srodtytul] Nudziara z sąsiedztwa [/srodtytul]

Nie pytała o to młoda mormonka z Utah, którą spotkałam w warszawskim autobusie. Gdy tylko zobaczyła, że trzymam na kolanach „Zmierzch”, uznała mnie za swoją. Rąbnęła dłonią w okładkę: „Genialna, co nie? – sama sobie przytaknęła. – W ogóle nie mogłam się oderwać, całe ferie czytałam. Chciałam od razu zacząć »Księżyc w nowiu«, ale sama rozumiesz – przecież w ogóle nie miałabym czasu na odrabianie lekcji”.

Dlaczego to czytam – nie pytały również cztery licealistki w zakładzie fotograficznym, gdy czekając na zdjęcia, kończyłam właśnie drugą część. Kiedy tylko spojrzały na tytuł, zbiły się w kupę i zaczęły szeptać. Nagle jedna ryknęła do koleżanki: „No, co ty, nie czytałaś? I na filmie nie byłaś?! Masakra, ale spoko – pożyczę ci”.

To jeszcze nic w porównaniu z minami dwóch gimnazjalistek, które w szatni na basenie zauważyły mój egzemplarz nieopublikowanej jeszcze w Polsce „Przed świtem”. Wcześniej sprzeczały się w jakiejś szalenie ważnej sprawie, ale nagle umilkły i spojrzały na mnie z mieszanką podziwu i oburzenia. Były tak zszokowane, że nawet nie spytały, skąd to mam.

Myślę, że wiem, co je wszystkie w przygodach Belli Swan kręci. Bo chociaż moja miłość do „Ani z Zielonego Wzgórza” pozostała niezagrożona, to wampirzyca z amerykańskiej prowincji lepiej przemawia do tej części dziewczęcej natury, która jest utkana z kompleksów, niepewności i lęku, że na zawsze pozostaniemy przeciętne.

Gdy ją poznajemy, Bella ma 16 lat i jest najzwyklejszą dziewczyną świata, a w każdym razie – tak się czuje: niezauważalna, pozbawiona talentów, trochę nieśmiała, a trochę niedopasowana. Nosi ciemne ciuchy, nie cierpi zakupów i sukienek, a adoratorów odpędza jak naprzykrzające się muchy. Sądząc po pozorach, jest fajtłapą: nie umie tańczyć, na lekcjach wuefu robi z siebie pośmiewisko, na korytarzach potyka się o własne nogi i ciągle ulega wypadkom. Ale jest inteligentna, świetnie się uczy, Szekspira ma w małym palcu i dobrze gotuje. W każdym razie jej ojciec, małomówny policjant, na kuchnię nie narzeka. Rodzice są rozwiedzeni. Bella do niedawna żyła z matką w upalnym Phoenix, ale teraz, gdy mama pokochała przystojnego bejsbolistę, stała się dla dziewczyny bardziej obciążeniem niż opiekunem. Bohaterka wraca więc do deszczowej dziury w stanie Waszyngton.

Ojciec na powitalny prezent dał jej samochód, ale rozmawiać z córką nie potrafi. Dziewczyna czuje się kochana, a jednocześnie zdana na siebie – jak wielu nastolatków.

W nowej szkole trzyma się z boku, nieświadoma, że jej zachowanie inni biorą za dowód niezwykłości. Tymczasem Bellę obchodzi wyłącznie grupka outsiderów – rodzeństwo bladych i urodziwych Cullenów, a w szczególności wysoki Edward.

Przemiana, jaka się w niej wtedy zaczyna, nie wynika tylko z tego, że chłopak okazuje się wampirem, czyta ludziom w myślach, przenika ściany, nigdy nie śpi i jest niebywale silny. Tu chodzi o miłość. Kiedy dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jej zauroczenie jest odwzajemniane, rozkwita. Co prawda do znudzenia powtarza, że jest beznadziejną szarą myszką i nie zasługuje na tego przepięknego młodego boga (tak o nim mówi) o alabastrowej klatce piersiowej (jako wampir ma twardą i zimną skórę), piękniejszego i lepszego niż wszystko, co widziała. Ania Shirley nigdy by się do takiego poddańczego tonu nie zniżyła – ona Gilbertowi wyznawała miłość jak na sufrażystkę przystało: gardziła, ignorowała i waliła szkolną tabliczką po głowie. Bella natomiast od razu się odsłania, wlepia w niego maślane oczy, traci oddech i... choć wie, że robi z siebie kretynkę, nic nie może na to poradzić.

Ta uczuciowa szczerość się zresztą opłaci, uchyli furtkę do nowego świata. Bella nie tylko odnajdzie miłość w potężnych ramionach Edwarda, ale także stanie się częścią wampirzego klanu – społeczności żyjącej według ściśle określonego kodeksu. Okaże się centralną postacią dramatycznych wydarzeń, które wstrząsną globalną wspólnotą wampirów. A nienawiść dosłownie zwalczy miłością.

[srodtytul] Uczuciowość krok po kroku [/srodtytul]

Od wylewności, czułości i wyrazów miłości, serwowanych przez bohaterów przy każdej możliwej okazji, może zemdlić. Wielokrotnie dowiemy się, że Bella uwielbia Edwarda, a także podkochującego się w niej Jacoba, wyróżnionego honorową funkcją najlepszego przyjaciela. Jakby dwóch adoratorów było mało, Bellą zachwycona jest także rodzina Edwarda, a w finale – nawet najbardziej radykalne bestie. Skąd tyle miłości do tej przeciętnej panienki – autorka niestety nie wyjaśnia.

Uczuciowa dosłowność jest jednak usprawiedliwiona o tyle, o ile koresponduje z mentalnością nastolatków, które wiele spraw rozbijają na atomy, przeżywają w detalach i koniecznie po kolei. Bo cóż innego wypełnia trasę ze szkolnej toalety do pracowni chemicznej, jeśli nie szczegółowa analiza tego, jak on na nią spojrzał i co dokładnie powiedział, co ona odpowiedziała i na czym stanęło. Wypada to infantylnie i trochę topornie, ale trzeba autorce oddać, że cel ma szczytny. Bo książki Meyer to przede wszystkim pochwała emocji, związków i bliskości, skierowana do młodych, na co dzień zalewanych popkulturowym kiczem w stylu soft-porno.

Kiedy „Zmierzch” zaczął bić rekordy sprzedaży, książkę okrzyknięto Biblią dzieci emo (skrót od ang. emotional), czyli subkultury nastolatków, które nie pasują do stereotypu plastikowej blond-Ameryki. W szkolnych stołówkach siedzą z boku, ubierają się na czarno, słuchają niekomercyjnej postpunkowej muzyki, na różne sposoby zaznaczają, że są inni. Emo w ostatnich latach przeistoczyło się w estetyczną modę, pozbawioną głębszego znaczenia, ale za oceanem to określenie wciąż odnosi się do dzieciaków-outsiderów, które zamiast sztucznych uśmiechów rozsyłają depresyjne e-maile. Ich mroczny wygląd i mroczne myśli są kontrą wobec otaczającej ich płytkiej szczęśliwości.

Tacy właśnie są Bella, Edward, Jacob i inne dzieciaki z Forks. Nie przypominają ekipy z „Beverly Hills 90210”. Szpan i lans – to nie ich styl. Nie biorą narkotyków, nie piją i nie palą. Nie są gadżeciarzami, nie kręcą się po galeriach handlowych z braku lepszych pomysłów na życie. Na randki chodzą po prostu do kina albo na spacer po lesie, w weekendy biwakują na plaży. Bella jeździ zdezelowanym gratem z trzeszczącym radiem i innego wozu nie chce. Korzysta czasem z Internetu i komórki, ale nie żyje poprzez te urządzenia: z przyjaciółmi się spotyka, a na ważne tematy rozmawia oko w oko.

Jej chłopak wampir korzysta co prawda z rodzinnej kolekcji ekstrawaganckich pojazdów, ale to raczej ma podkreślać jego nietuzinkową sytuację: musi się błyskawicznie przemieszczać, a cena i tak nie gra roli, bo nieśmiertelne wampiry mają tajemne i niewyczerpane źródło gotówki. Zresztą, żadna fura nie jest w stanie wynagrodzić Edwardowi odosobnienia, na jakie skazuje go los krwiopijcy. Bo najtrudniejsze dla wampira to zbliżyć się do człowieka i go nie zabić. Wstrzemięźliwość jest centralną wartością tej książkowej serii.

[srodtytul] Śmiercionośny seks [/srodtytul]

Rodzina Cullenów to wampiry nietypowe – coś jakby wegetarianie. Wyrzekli się polowania na ludzi, żądzę krwi zaspokajają mniej smaczną, ale i mniej szkodliwą dietą: biegają po okolicznych lasach, zabijając łosie oraz pumy. Obrońcom praw zwierząt ten wątek się nie podoba, ale dla autorki, która jest mormonką, motyw pohamowania żądz i wyrzeczenia się pokus był ważniejszy niż polityczna poprawność. Meyer reklamuje siłę woli jako remedium na większość zagrożeń. Jej najzagorzalszym wyznawcą i praktykiem jest Edward, który w bardziej sprzyjających okolicznościach, a już na pewno w każdym innym młodzieńczym romansie, byłby niezrównanym kochankiem. A tu co? Seks jest śmiertelnym niebezpieczeństwem! Edward dysponuje taką siłą, że mógłby podczas zbliżenia Bellę zmasakrować, a przecież kocha ją ponad wszystko, więc musi się kontrolować.

Tymczasem ona do niego lgnie, domaga się pocałunków, jest niecierpliwa i wolna od lęku przed pierwszym razem. Nie wierzy, że ukochany mógłby jej zrobić krzywdę. Słusznie, gdyż ten i tak okaże się ideałem (no, może z wyjątkiem gustu, bo jaki wampir nosi beżowe golfy?). Edward zwalczy chęć wysysania krwi z Belli, natomiast na żaden seks nie zgodzi się aż do nocy poślubnej.

Meyer odwraca rzeczywistość jak w lustrze. Przecież zwykle to dziewczyny się boją, że chłopak będzie je ciągnął do łóżka, nalegał i uwodził. Jej bohaterka swej cnotliwości strzec nie musi, przeciwnie – swobodnie uwalnia pragnienia, bo chroni ją strach po stronie partnera. Wraz z nią młode czytelniczki mogą się odprężyć i rozmarzyć. Tyle że lęk przed konsekwencjami, jak przestrzega później autorka, nie jest bezpodstawny. Bo chociaż noc poślubna uda się perfekcyjnie (rzecz dzieje się na sekretnej wyspie u wybrzeży Brazylii), to jej owocem niespodziewanie staje się dziecko, jakiego świat nie widział: pół dziewczynka, pół wampir.

Tak zaczyna się ostatni etap dojrzewania Belli, opisany w „Przed świtem” – zmiana z dziewczyny w dyplomowaną wampirzycę i matkę. Meyer prowadzi do happy endu, którym jest triumf rodziny i wspólnoty. Zamiast Apokalipsy mamy dialog, porozumienie i powszechną zgodę. Trochę jak u Fredry.

Całe zawarte w tych książkach napięcie opiera się na wątku podpatrzonym u innego autora – Szekspira. Miłość Julii i Romea była podsycana zagrożeniem i bliskością śmierci. Bella i Edward także balansują na granicy katastrofy: ich uczucie przeczy naturze i uderza w ustanowiony dawno rozdział wampirów od ludzi, budzi gniew starszyzny i zaostrza konflikt z wrogim klanem. A każdy pocałunek może okazać się zabójczy.

Bella Swan jest postacią idealnie trafiającą w klimat współczesności i potrzeby młodych. Dziś nikt nie szuka superbohaterów ani superidoli. Muzyczne kariery robią dziewczyny takie jak Bella, czyli zwyczajne. Nie szokują jak Madonna, nie przebierają się jak Jackson. Ujawniają swój talent na amatorskim nagraniu w portalu You Tube, a wiarę w siebie zyskują dopiero gdy świat się nimi zachwyci – tak było z popularnymi dziś Lily Allen, Adele, Duffy. Meyer osiągnęła gigantyczny sukces, bo swą czterotomową sagą mówi młodemu czytelnikowi: i ty możesz być bohaterem.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał