Kultura przesiana przez MAK

Traktujemy z pogardą dbałość o „małą estetykę”. Ślepota na nią to nasza cecha narodowa

Publikacja: 21.03.2009 00:18

Prace włoskiego projektanta Carlo Mollino na wystawie w Victoria and Albert Museum

Prace włoskiego projektanta Carlo Mollino na wystawie w Victoria and Albert Museum

Foto: EAST NEWS

W Europie przebiega wiele niewidzialnych granic. Jedna z nich to granica estetyczna. Dzieli kontynent na część, w której szanuje się ludzkie otoczenie i rozumie jego wpływ na psychikę oraz obyczaje, i na obszar, na którym lekceważy się wizualną stronę powszedniego życia. Ten podział przebiega w pobliżu granicy polsko-niemieckiej. Z wyłączeniem Poznania i Wrocławia. Poza tymi miastami z przyległościami terytorialnie należymy do świata, który ma w pogardzie estetykę powszedniości.

[srodtytul]Nasz syf powszedni[/srodtytul]

Jasne, że to efekt wielowiekowych nieszczęść i zaniedbań: zaborów, wojen, socjalizmu. I – ogólnie – biedy. Jednak przez ostatnie dwie dekady moglibyśmy się czegoś nauczyć. Tymczasem – nic z tego. Jak było w Polsce paskudnie, tak jest nadal. Nie mówię o oazach dobrego smaku połączonego z gospodarskim przywiązaniem do „kawałka podłogi”. Jeżdżę sporo po kraju i najczęściej, gdzie nie spojrzę – ogarnia mnie rozpacz. Co za parada bezguścia! Po prostu nie dostrzegamy wizualnych zgrzytów. Traktujemy z pogardą dbałość o „małą estetykę”. Ślepota na nią to nasza cecha narodowa.

Kiedy rodacy zrozumieją, że w ładnej, sensownie zagospodarowanej scenerii bytuje się godniej, mądrzej, bardziej efektywnie? Kiedy pojmą, że improwizacje, buble i olewactwo tego, co publiczne (więc nie moje), wypaczają charaktery i utrudniają życie? Obawiam się – moje niedoczekanie.

Mam teorię: sygnałem, że na danym obszarze nie zanikła wrażliwość na urodę otoczenia, jest istnienie muzeum sztuk stosowanych. Najlepiej, gdy z tradycjami sięgającymi XIX wieku. W krajach języka niemieckiego pełną nazwę Museum für Angewandte Kunst zastępuje skrót MAK. Po angielsku – Museum of Applied Art, po francusku Arts Appliqués. Czyli Muzeum Sztuk Stosowanych.

Miejsce przyjazne człowiekowi, edukujące w sposób atrakcyjny i nienachalny. Takich instytucji nie ma na wschodzie Europy. Owszem, zdarza się, że w niektórych muzeach meble z epoki i przedmioty dekoracyjne są wplecione w ekspozycje „prawdziwej” sztuki. Istnieją też muzea etnograficzne i dotyczące wybranych dziedzin ludzkiej wytwórczości – tkanin, szkła, porcelany, broni. Ale brak placówek, w których można by prześledzić historię stylów odzwierciedlających się w ludzkim otoczeniu, od dalekiej przeszłości po najbardziej aktualny design. Brak instytucji, gdzie widzowie uczyliby się estetyki codzienności. Gdzie mogliby dostrzec i zrozumieć, że design to połączenie sztuki wysokiej z myślą projektancką i duchem czasów. Coś, co dotyczy całokształtu naszego życia.

Sieć MAK to takie swoiste rogatki wizualnej kultury. Zaczynają się w paśmie Niemcy – Austria – Szwajcaria. Na północy, w Niderlandach i Skandynawii, też istnieją, nie mówiąc o Wielkiej Brytanii i Francji, MAK-owych kolebkach.

Słyszałam o planach stworzenia prywatnego muzeum designu w Poznaniu (pomysłodawca i inwestor Piotr Voelkel zamierza oddać je do użytku w 2012 roku). Lokalizacja ustalona – XIX-wieczna drukarnia. Znakomity budynek z inspirującymi wnętrzami. Charakterystyczne, że Poznań myśli o tego typu muzeum, a w Warszawie – ani widu, ani słychu.

Powie ktoś: przecież od przeszło półwiecza mamy w stolicy Instytut Wzornictwa Przemysłowego. Od 30 lat kolekcją IWP zawiaduje Ośrodek Wzornictwa Nowoczesnego podlegający stołecznemu Muzeum Narodowemu. Zbiory liczą 22 tysiące obiektów, ale mało kto wie, jakimi skarbami dysponujemy. Na co dzień zalegają w magazynach. Eksponowane są z rzadka, małymi fragmentami, na wystawach czasowych, czasem za granicą. Nadzieję na sensowną i permanentną ekspozycję historii rodzimego designu dał pokaz „Rzeczy pospolite” w stołecznym Muzeum Narodowym w 2000 roku. Niestety, okazał się efemerydą.

Zapowiadany w 2007 roku cykl wystaw „Kolekcja wzornictwa” w wilanowskim Muzeum Plakatu na razie miał „Odsłonę pierwszą”. I ostatnią. Do tego urządzoną w jesienno-zimowym, turystycznie martwym sezonie. Szkoda, że nikomu nie przyszło do głowy skonfrontowanie osiągnięć polskiego plakatu z całokształtem naszej twórczości projektanckiej.

[srodtytul]Duma z małych rzeczy[/srodtytul]

Kiedy byłam w Helsinkach, zazdrościłam Finom świadomości własnej odrębności w dziedzinie designu – co akcentują w muzeach, nawet w sklepach z wyposażeniem wnętrz i w antykwariatach; w każdej restauracji, w ośrodkach współczesnej sztuki. Ba, na każdym skwerku… To samo w Holandii. Mieszkańcy polderów puszą się swym wzornictwem jak Rembrandtem. – Byłaś u Ritvelda? A u Koolhaasa? W Groninger? Jeśli nie, to nie widziałaś Holandii!

I rzeczywiście.

Teraz mam nawyk: gdy tylko mam okazję, zwiedzam zachodnie MAK. Można się w nich wiele nauczyć o kraju i jego stosunkach z państwami ościennymi, o przenikaniu mód i stylistyk, nawet o polityce. Przede wszystkim poznaje się mentalność mieszkańców i ich obyczaje.

Przykładem – wiedeński MAK, jedno z najstarszych na świecie muzeów poświęconych rzemiosłu i sztukom użytkowym, wzorowane na słynnym londyńskim Victoria & Albert Museum, otwarte już w 1863 roku – wcześniej niż Kunshistorisches Muzeum! Franciszek Józef nadał instytucji miano cesarsko-królewskiej. Po Anschlussie Niemcy położyli łapę na zbiorach. Dla publiczności muzeum otworzyło się ponownie w 1949 roku. 40 lat później przeszło kolejny szok – architektoniczny.

Unowocześniony obiekt stał się jednym z najczęściej odwiedzanych muzeów Austrii. Ma rewelacyjny program wystaw czasowych. Przedstawiana jest nie tylko sztuka użytkowa, ale także twórczość „czysta”. W taki sposób, żeby ujawniły się jej związki z rękodziełem, designem, architekturą. I, ogólnie, z tzw. duchem czasów.

Widziałam tam m.in. działania Yvesa Kleina na wodę i ogień, kolekcję koronek zebranych przez Berthę Pappenheim (przeszła do historii jako przypadek histerii opisany przez Freuda), jedną z pierwszych rzeźb-obiektów Zahy Hadid zatytułowaną „Lodowa burza”, obrazoburczą instalację Elke Kristufek, młodej acz wziętej artystki, której pozwolono bazgrać we wnętrzach muzeum i używać bezcennych eksponatów jako rekwizytów do instalacji.

Rzekomo pozbawieni luzu Austriacy nie robią ceregieli, gdy chodzi o promocję kultury wizualnej. Róbta, co chceta. Nie tylko od święta.

Najstarsze MAK powstawały w połowie XIX stulecia, w dobie przemysłowego boomu. Z tamtych czasów (1852 rok) wywodzi się słynne londyńskie Victoria & Albert Museum, którego podstawowym założeniem było estetyczne kształcenie społeczeństwa. Bo już wówczas niektórzy światli ludzie poczytywał sobie za obowiązek ochronę szlachetnego rękodzieła i ergonomicznych form (choć oczywiście sam termin „ergonomia” nie był jeszcze znany).

Najbardziej zasłużył się w tym angielski ruch Arts and Crafts. Chroniąc i lansując piękne przedmioty codziennego użytku, jego członkowie pod wodzą Williama Morrisa sprzeciwiali się dominacji brzydkiej, bezmyślnej i tandetnej produkcji przemysłowej. „By wszystkie gałęzie sztuki przestały być sferą działania handlarzy, a zaczęły należeć do artystów”, czytamy w statucie założonej w 1882 roku angielskiej The Century Guild.

Potem w każdym rozwiniętym ekonomicznie i przemysłowo kraju pojawiały się analogiczne stowarzyszenia. Ich działalność przyniosła nadspodziewane rezultaty. Już w czasach secesji, na przełomie wieków, pojawiły się zalążki tego, co dziś nazywamy designem. Przypomnę, że słowo pochodzi z czasów renesansu – Giorgio Vasari zwracał uwagę na znaczenie rysunku (disegno) w każdym dziele i obiekcie wytworzonym przez człowieka.

My na razie mamy tylko dizajn. Słowo, które w spolszczonej wersji przypomina własną karykaturę. Jego desygnat w rodzimym wydaniu jest także najczęściej wykoślawiony.

W Europie przebiega wiele niewidzialnych granic. Jedna z nich to granica estetyczna. Dzieli kontynent na część, w której szanuje się ludzkie otoczenie i rozumie jego wpływ na psychikę oraz obyczaje, i na obszar, na którym lekceważy się wizualną stronę powszedniego życia. Ten podział przebiega w pobliżu granicy polsko-niemieckiej. Z wyłączeniem Poznania i Wrocławia. Poza tymi miastami z przyległościami terytorialnie należymy do świata, który ma w pogardzie estetykę powszedniości.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał