– W studio czułam się dokładnie tak samo jak wtedy, gdy nagrywałam debiut. Pracowaliśmy bez kontraktu płytowego, a więc bez presji, chociaż Danny żyje tylko po to, żeby pracować, komponować. I dręczyć mnie, dręczyć, bym robiła to samo co on. Dzwoni albo przyjeżdża do mojego domu raz na tydzień, bez zapowiedzi. Mówię mu: „Nie masz po co przyjeżdżać”. A on odpowiada: „Dobrze, że się widzimy, przesłuchamy coś, pogadamy”. I to mnie mobilizuje. Gdyby nie on – nic bym nie nagrała.
Pisanie tekstów było dla Basi lekcją szczerości. – Na naszej poprzedniej płycie pojawiły się refleksyjne nuty, ale ludzie wciąż powtarzali: och ta Basia, zawsze taka pozytywna i optymistyczna. A jak to w życiu – bywa u mnie różnie i nie chcę udawać osoby wyłącznie zadowolonej z siebie. Trzeba być wobec siebie i ludzi uczciwym. Tak zwany sukces i związana z nim kariera nie są dla mnie najważniejsze. Nagrywam płyty i występuję rzadko – tylko wtedy, kiedy czuję, że mam coś do powiedzenia. Piosenki zawsze mają autobiograficzny smak. Nawet jeśli nie są dokładnie o mnie, to o kimś, kogo bardzo dobrze znam. Tylko wtedy osiągają temperaturę moich emocji.
W „I Must” Basia po raz pierwszy w śpiewie wyładowuje swą złość. Nie jest ani delikatna, ani serdeczna.
– To krytyka osoby, która straciła swoje ideały. Zawiodła mnie. A może złoszczę się na siebie samą? Nasze młodzieńcze ideały były bezkompromisowe. Chcieliśmy ulepszać świat. Pokazać, czego to my nie potrafimy. A z czasem wszyscy się zmieniamy. Często mamy do tego powody. Ale jeżeli jest szansa, żeby powrócić do dawnych ideałów – trzeba dać im szansę. Nigdy nie jest za późno.
Piosenka tytułowa jest opowieścią o dziewczynie, która była wielką optymistką.
– A pani jaka jest?
– Taka sama, ale mam nadzieję, że mądrzejsza.
Dla nas najważniejszym akcentem na płycie będzie „Amelki śmiech” – piosenka wykonana po polsku przez Basię z pomocą chórku krewnych i przyjaciół. Nagranie powstało w Polsce.
– W Anglii nie ma zwyczaju spotykania się, biesiadowania, wspólnego śpiewu. Brakuje mi tego, dlatego latam teraz do Polski co miesiąc.
Na koniec wywiadu, który się odbył 1 kwietnia, zwróciłem Basi uwagę, że ma na nosie plamkę.
– Prima aprilis? Ale dałam się nabrać! – śmieje się w charakterystyczny dla siebie, zaraźliwy sposób.
– Tego zwyczaju w Anglii też się nie praktykuje. Znowu czuję się jak w domu.