[srodtytul]Episkopat RFN[/srodtytul]
„Wybaczamy i o wybaczenie prosimy” – te słowa listu polskich biskupów nie przyniosły od razu znaczącego przełomu. Odpowiedź episkopatu RFN rozczarowała naszych biskupów. Ale już od przełomu lat 60. i 70. wzajemne kontakty nabrały głębi. Ich ważnym momentem była we wrześniu 1978 r. wizyta delegacji polskich biskupów z kardynałem Karolem Wojtyłą. Ponoć miała ona ułatwić wybór Polaka na papieża. Biskupów obu krajów połączyła potem beatyfikacja Maksymiliana Kolbego. Bez dialogu intelektualistów katolickich z obu stron nie rozładowano by wzajemnych urazów i złych wspomnień. Nie byłoby też spotkania Helmuta Kohla z Tadeuszem Mazowieckim w Krzyżowej w 1989 roku. Dziś dialog między oboma episkopatami wygląda już o wiele bardziej blado.
[srodtytul]Fussbalpatriotismus[/srodtytul]
Dziedzictwo cudu w Bernie. W 1954 roku drużyna RFN po finałowej wygranej z Węgrami w stolicy Szwajcarii zdobyła tytuł mistrza świata. W zachodnich Niemczech, gdzie po wojnie okazywanie euforii narodowej kojarzyło się po epoce Hitlera jak najgorzej – futbolowy patriotyzm wszedł w rolę dawnej dumy z bycia Niemcem.
[srodtytul]Garbus[/srodtytul]
Pierwszy obiekt motoryzacyjnego pożądania z RFN, jaki pamiętam z dyskusji siedmiolatków z mojego podwórka przy ul. Sobótki w gdańskim Wrzeszczu. Ów volkswagen był z namaszczeniem myty przez właściciela – jeśli pamiętam, kupił go od marynarza, który z kolei przywiózł to cudo z rejsu do Hamburga. Dziecięcą wyobraźnię na temat tego hanzeatyckiego grodu ożywiała ponadto podwórkowa pogłoska, że w owym mitycznym Hamburgu „to są knajpy, gdzie nago tańczą”. Mógł być 1971 albo 1972 rok.
[srodtytul]Isetta[/srodtytul]
Nie wiem, czy pasuje do listy rzeczy, które najlepiej udały się Niemcom. Na pewno jest to jedno z najdziwaczniejszych autek choć sygnowane eksluzywną marką BMW. Dla starszej generacji Niemców isetta jest symbolem hossy ekonomicznej lat 50. Po latach powojennej biedy – nawet skromnie zarabiający mogli kupić sobie takie cacko.
[srodtytul]Jedność[/srodtytul]
Marzenie i trauma Niemców zachodnich aż do 1990 roku. Wolę jej przywrócenia po podziale na RFN i NRD deklarowały wszystkie rządy federalne. A jednak pod koniec lat 80. nikt już w jedne Niemcy nie wierzył. Gdy w 1989 roku runął mur i zaczął się chwiać ZSRR, Helmut Kohl umiał wykorzystać koniunkturę i skłonić Moskwę, a potem resztę wojennych mocarstw do zgody na zjednoczenie Niemiec.
[srodtytul]Kapitan Miś[/srodtytul]
W oryginale dzielny miś w kapitańskiej czapce nazywa się Kapt’n Blaubar. Bodaj jedyny niemiecki film animowany. który zdobył jako taką popularność w Polsce. Rysownicy z Westdeutsche Rundfunk stworzyli w 1988 roku uroczą postać misia – dzielnego weterana żeglugi, który gromadce misiowych urwisów pokazuje wraz ze swoim bosmanem – wychudłym wilkiem morskim – że morze nie ma dla niego tajemnic. Film ukochany przez dorosłych i niedorosłych „Fischkopfe”, czyli Niemców z północy. Tym bardziej że w filmikach pełno aluzji do marynarskiego folkloru z knajp hamburskiego Reeperbahnu i sentymentalnych komedii z portowym pieśniarzem Hansem Albersem.
[srodtytul]Mercedes[/srodtytul]
Niemcy nic temu nie zawinili, ale w Polsce Ludowej właścicieli tych wspaniałych i superwytrzymałych samochodów otaczała jakaś aura tajemnicy i dwuznaczności. Może był to podprogowy wpływ PRL-owskich filmów szpiegowskich z lat Gomułki, gdzie czarny mercedes zapowiadał erefenowskich agentów Gehlena? Mercedesy – „kubusie”, „skrzydlaki” i „beczki” – w latach 60. i 70. były domeną prywatnych taksówkarzy i ich sąsiedzi zawsze zastanawiali się, skad ktoś „miał na taaaki wóz”? Wspomnany wcześniej garbus jakoś tak bardzo nie kłuł w oczy. Mercedes a i owszem. Sytuacja zmieniała się dopiero od końca lat 80., gdy z RFN popłynęła do Polski fala używanych „merców”. Ale aura czegoś wyjątkowego nie opuszcza mercedesów w Polsce do dziś.
[srodtytul]NS-Dokumentationszentrum[/srodtytul]
Ośrodki muzealno-naukowe istniejące na terenie dawnych katowni gestapo, obozów koncentracyjnych, ale i w miejscach pychy Hitlera, takich jak pole parteitagów NSDAP w Norymberdze czy przy zamku w Wewelsburgu – miejscu okultystycznych obrzędów SS. Wiele ośrodków mało znanych jest w Polsce, choć dokumentują losy polskich ofiar – jak np. ośrodek dokumentacji na terenie wojennego obozu zbrodniczej pracy przymusowej w berlińskiej dzielnicy Schöneweide. Wiele z nich nie powstałoby, gdyby nie upór młodych badaczy, którzy bez rozgłosu pielęgnują pamięć o zbrodniach wojennego pokolenia.
[srodtytul]Odwaga Willy,ego Brandta[/srodtytul]
Czyli uznanie granicy na Odrze i Nysie. Dziś ziomkostwa uważane są za rezerwuar głosów dla CDU. Ale jeszcze w połowie lat 60. hasło „powrót do ziem ojczystych” głosiła równie silnie SPD. Trzeba było odwagi i dalekowzroczności kanclerza Willy,ego Brandta, aby zdecydować się na uznanie przez RFN granicy na Odrze i Nysie. Wizyta Brandta w Warszawie zasłynęła też poprzez „Kniefall”, czyli klęknięcie kanclerza przed pomnikiem powstania w warszawskim getcie. Podobnej odwagi zabrakło Helmutowi Kohlowi, aby w 1990 i 1991 roku ostatecznie zamknąć traktatami nie tylko kwestię granic, ale i wszelkich ewentualnych roszczeń majątkowych.
[srodtytul]Paczki[/srodtytul]
Po 13 grudnia 1981 roku najwięcej paczek z pomocą nadeszło z RFN. Do pomocy humanitarnej dla Polski wezwał wówczas sam kanclerz Helmut Schmidt – być może chcąc zatrzeć złe wrażenie po swoich wypowiedziach uznających stan wojenny za mniejsze zło. Nasi rodacy nad Renem do dziś wspominają kolejki Niemców z paczkami pod pachą na styczniowym mrozie w 1982 roku przed kościelnymi ośrodkami pomocy. Do końca 1982 roku wysłano około 2 milionów paczek. Dla wielu rodzin internowanych i więzionych ludzi „Solidarności” pamięć zapachu czekolady Milka i smaku ananasów z paczek pozostaje jedynym sympatycznym wspomnieniem z tamtych ponurych lat.
[srodtytul]Prawo azylu[/srodtytul]
Tuż po wojnie nowe Niemcy tworzyło wielu emigrantów – od Ernsta Reutera i Willy,go Brandta po Josepha Wirtha. Ich tułacze doświadczenia kazały wpisać do Konstytucji RFN obowiązek udzielania przez RFN azylu prześladowanym za poglądy polityczne. W latach 80. skorzystało z tego parę tysięcy naszych rodaków. Ilu z nich naprawdę działało w „Solidarności”, a ilu skorzystało jedynie ze współczucia Niemców dla Polski stanu wojennego, dziś nikt już nie ustali. Wraz z tzw. późnymi przesiedleńcami stworzyli generację przybyszów z PRL, których dzieci mają dziś rozdwojoną tożsamość. To przypadki Lucasa Podolskiego i Miroslava Klose.
[srodtytul]Prasa[/srodtytul]
Czy „Bild” jest podporą niemieckiej demokracji, czy jej deprawatorem? Czy wielkie dzienniki, takie jak „Frankfurter Allegmeine Zeitung” czy „Die Welt”, wpływają swoimi opiniami na decyzje kanclerzy i największych partii?
Faktem pozostaje, że niemiecka prasa opiniotwórcza uwielbia zachowywać swój koturnowy styl.
Niechętnie wprowadza na swe łamy zdjęcia i trzyma się ogromnych formatów.
Medialni futurolodzy także im wieszczą rychły kres. Być może, ale spośród papierowych gazetowych dinozaurów akurat te niemieckie – jak podejrzewam – wyginą najpóźniej.
[srodtytul]Rust Mathias[/srodtytul]
Młody pilot, który zagrał na nosie sowieckiemu imperium. Pod koniec maja 1987 roku Mathias Rust, 19-letni niemiecki pilot amator, przeleciał z okolic Hamburga do Helsinek. Tam wyczekał do 28 maja – święta sowieckich pograniczników. Korzystając z osłabionej rytualnymi popijawami czujności, poleciał do Moskwy i wylądował na placu Czerwonym, tuż pod murami Kremla. Aresztującym go oficerom KGB Rust wyjaśnił, że postanowił zrobić coś, co zwróci uwagę świata na wrogie stosunki między krajami podzielonymi żelazną kurtyną. Sowieci skazali go na cztery lata łagru, a w dowództwie sił przeciwlotniczych posypały się generalskie głowy. ZSRR został doszczętnie ośmieszony. Samego Rusta zwolniono po półtora roku i już w połowie 1988 roku wrócił do RFN. Dziś utrzymuje się ponoć z gry w pokera na pieniądze.
[srodtytul]Szparagi[/srodtytul]
To obsesja Niemców od czasów Fryderyka pruskiego i snobujących się na Wersal niemieckich książątek – symbol marzeń o kulinarnym luksusie. W Niemczech okres od połowy maja do końca czerwca to „Spargelzeit” – festiwal tysiąca i jednego dania z tego szlachetnego warzywa.
[srodtytul]Terror ugaszony[/srodtytul]
Kulminacja aktów lewicowego terroru trwających od początku lat 70. przypadła na jesień 1977 roku, ściślej 5 września 1977 roku, gdy Frakcja Czerwonej Armii (RAF) uprowadziła przemysłowca Hansa Martina Schleyera. Porwanie było odpowiedzią na proces liderów grupy Baader-Meinhoff i samobójczą śmierć Ulriki Meinhoff. Społeczeństwo zachodnich Niemiec szokowała łatwość, z jaką ludzie z generacji flower-power (dzieci kwiatów) przekształcili się w bezlitosnych morderców. Opinia publiczna zaczęła domagać się szybkiej likwidacji czerwonego terroru. Ale zdecydowane akcje policji wzbudziły protest części elit, które oskarżyły rząd o zapędy dyktatorskie. Kanclerz Schmidt nie dał się jednak zastraszyć.
Gdy postulaty RAF poparli terroryści palestyńscy i uprowadzili samolot Lufthansy – rozkazał odbić pasażerów w brawurowej akcji komanda GSG-9 na lotnisku w Mogadiszu. Tego samego dnia porwany Schleyer został zamordowany. Z kolei w więzieniu Stammheim osadzeni za zamachy w 1975 roku terroryści RAF: Andreas Baader, Jan-Carl Raspe i Gudrun Esslin, popełnili samobójstwo. Lewica oskarżyła władze o ich zabicie w imię racji stanu. Władze tłumaczyły, że terroryści rozmyślnie wybrali rolę męczenników. A jednak RFN zdała wtedy egzamin z dojrzałości.
[srodtytul]Verfassungspatriotismus[/srodtytul]
Patriotyzm konstytucyjny. Zbudowany na szacunku dla konstytucji i demokratycznych instytucji jest kolejną typowo niemiecką odmianą narodowej dumy. Takie myślenie było podstawą pracy wychowawczej w Bundeswehrze, gdzie stworzono model „obywatela w mundurze”. Do dziś Niemcy reagują niezwykle ostro na jakiekolwiek próby infiltrowania armii przez grupy neonazistowskie.
[srodtytul]Westberlin[/srodtytul]
Coś więcej niż okupowane miasto. Tak opisywano Berlin Zachodni na enerdowskich drogowskazach, złośliwie sugerując, że druga połówka miasta to nie żaden Berlin, tylko jakieś zupełnie inne miasto na literę „W”. Najpiękniejsza wyspa na morzu czerwonym – jak nazywali ją dowcipnisie – niezmiennie rozwścieczała Moskwę i władców NRD. Ducha wolności zademonstrowali zachodni berlińczycy, dzielnie przetrzymując prawie roczną blokadę Sowietów w latach 1948 – 1949. Potem pokazali klasę, znosząc enerdowskie prowokacje i otoczenie swego miasta wielokilometrowym murem. Bez czegoś, co Amerykanie określają „passion of freedom” – zachodni Berlin nie wyszedłby poza rolę okupowanych sektorów. Dzięki odwadze berlińczyków stał się wolnościowym mitem także w Polsce.
[srodtytul]Związki zawodowe [/srodtytul]
Paul Johnson w „Historii świata” opowiada, jak po wojnie angielscy okupanci, chcąc ograniczyć w Niemczech wpływy wielkiego kapitału, zadbali o wykreowanie Deutsche Gewerkschaft Bund – silnych i nierozdrobnionych związków zawodowych. Taka nowoczesna struktura ruchu związkowego okazała się błogosławieństwem przy odbudowie niemieckiego przemysłu. Partnerskie relacje między DGB a wielkim biznesem oparte na zaufaniu i samoograniczeniu zbudowały dobrobyt lat 60., 70. i 80. Dziś tradycyjny ruch związkowy, choć wciąż silny, jest jednak cieniem swojej potęgi sprzed 40 czy 30 lat.