W czasach sowieckich spojrzenie na politykę zagraniczną ZSRR lat 30. było mało skomplikowane. Jej podstawy wyłożył Józef Stalin poprzez swoich dwóch „uczonych” – profesorów Sztejna i Chwostowa. Ich dzieło ukazało się w 1948 r. pod tytułem „Fałszerze historii”. Wychwalano w nim dalekowzroczność polityki Stalina, który robił wszystko, by wbrew zakusom agresywnego Zachodu ratować egzystencję ZSRR. Zawarrcie układu Ribbentrop-Mołotow opisywane było w kategoriach odsunięcia agresji państw kapitalistycznych na Związek Sowiecki, który, zajmując w 1939 r. „zachodnią Ukrainę i zachodnią Białoruś”, przesuwał granicę o wiele kilometrów. Uczynił tym samym znaczący krok w dziedzinie wzmocnienia potencjału obronnego ZSRR.
Sowieccy uczeni niemal do końca istnienia ZSRR zaprzeczali istnieniu tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow, w którym Hitler i Stalin dzielili się strefami podbojów, mimo że dokument ten został opublikowany na Zachodzie.
W totalitarnym państwie sowieckim mechanizm powszechnego oszustwa działał sprawnie. Prawdziwy przełom nastąpił w chwili upadku ZSRR. Wobec rozpadu systemu kontroli życia publicznego w Rosji na kilka lat zapanowała wolność publikacji. Niektórzy uczeni śmiało mówili o polityce sowieckich podbojów z lat 1939 – 1941 i 1944 – 1945, opisując pakt Ribbentrop-Mołotow jako godzący w suwerenność krajów trzecich i łamiący normy prawa międzynarodowego.
Ale w czasach prezydentury Putina władze wróciły do polityki ograniczania dostępu do archiwów i ręcznego sterowania światem nauki. Wielu historyków odwołało swoje poglądy z czasów rozpadu ZSRR, a kilku innych, wybitnych i niezależnych, jak Siergiej Słucz, jest przez władze marginalizowanych. Do prac naukowych i podręczników szkolnych powróciły (choć nieco złagodzone ideologicznie) interpretacje stworzone na polecenie Stalina w 1948 r., według których podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow ratowało Rosję przed wojną na dwa fronty – z Japonią i Niemcami. Tezy te często głoszą w Rosji ci sami „naukowcy”, którzy, jak W. Sipolis, byli czołowymi propagandystami w czasach ZSRR. Inni autorzy są czasem bardziej oryginalni. O. Wyszliow w 2001 roku napisał: „Wkroczenie oddziałów Armii Czerwonej na wschodnie tereny Polski 17 września 1939 r. (…) nie zostało przeprowadzone w ramach realizacji sowiecko-niemieckich porozumień, ale w celu zapobieżenia okupacji tych terenów przez Niemców”.
Inny historyk, R. Portugalski, w biografii dowódcy z najazdu na Polskę w 1939 r. marszałka Timoszenki (opublikowanej w 2007 r.) napisał, że Armia Czerwona prowadziła działania obronne. „Dywizje Wehrmachtu zbliżały się do granic ZSRR. Konieczne było podjęcie stosownych kroków, żeby zapewnić bezpieczeństwo kraju w trudnych do przewidzenia zwrotach w polityce światowej”. Najciekawszym wykładem historii polskiej dyplomacji lat 30. jest jednak książka Stanisława Morozowa „Stosunki polsko-czechosłowackie w latach 1933 – 1939” (z 2004 r.). Jej treść odzwierciedla główne tezy obowiązujące dziś w rosyjskiej historiografii. Polska jest przedstawiana jako dziwne, ekstrawaganckie państewko, w którym rządzili oderwani od narodu biurokraci i arystokraci. To właśnie oni, rozmaici hrabiowie Szembekowie i książęta Sapiehowie, patrzyli na świat w kategoriach XVIII wieku i powodowali, że Polska nijak nie pasowała do nowoczesnej Europy. Jej archaiczna struktura i istota sprawiały, że