Tekst Rafała Ziemkiewicza „[link=http://www.rp.pl/artykul/368872.html]Polityka realna – czyli jaka?[/link]” jest inspiracją do rozważań o potrzebie zredefiniowania lub naprawy polskiej polityki zagranicznej. Jest to jednak również tekst na swój sposób zabawny. Autor idzie tropem wcześniejszego artykułu ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego „Lekcje historii, modernizacja i integracja” („Gazeta Wyborcza”, 29 sierpnia) i chwali szefa MSZ za próbę wyjścia poza utarty i nieskuteczny, jego zdaniem, schemat myślenia o miejscu Polski na świecie.
Problem w tym, że Ziemkiewicz przypisał Sikorskiemu znacznie więcej niż jest w jego tekście i o wiele więcej niż szef polskiej dyplomacji faktycznie robi. Nastąpiła groteskowa zamiana miejsc. Publicysta napisał artykuł, który powinien napisać planujący na serio zagraniczną strategię szef MSZ. Sam minister napisał zaś tekst na poziomie schematycznej publicystyki, pozbawiony dowodów na poparcie bardzo śmiałych tez i operujący banałami. Frazesy o integracji i modernizacji można by jeszcze od biedy uznać za słowa-klucze, gdyby na innych forach i przy innych okazjach szef MSZ te pojęcia przekonująco rozwijał. Tak się jednak nie dzieje, mamy zatem do czynienia z pustą retoryką. „Integracja” czy „modernizacja” to może być wszystko i kompletnie nic.
Wbrew temu, co pisze Ziemkiewicz, tekst Sikorskiego jest jedynie próbą dorobienia naciąganej teorii do praktyki, wynikającej z bieżącej potrzeby politycznej. W sposobie uprawiania polityki zagranicznej przez rząd Donalda Tuska od pierwszego dnia można bowiem dostrzec typowy syndrom ostrej wojny politycznej: róbmy wszystko odwrotnie niż poprzednicy, skoro wygraliśmy na konfrontacji w nimi. W tym wypadku oznacza to obsesyjne trzymanie się trzech zasad. Po pierwsze – Polska grała za wysoko i niepotrzebnie potrząsała szabelką, więc teraz musi na każdym kroku pokazywać, że zna swoje podrzędne miejsce. Po drugie – poprzednicy byli uważani za obsesyjnie antyrosyjskich, zatem my musimy pokazać, że Rosjanie to nasi partnerzy. Poprzednicy byli też obsesyjnie antyniemieccy, my musimy więc na każdym kroku podkreślać naszą przyjaźń z Niemcami. Po trzecie – poprzednicy przywiązywali ogromną wagę do stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, zatem my musimy okazywać im lekko maskowane lekceważenie. I tak jak rząd Jarosława Kaczyńskiego nierzadko był w swojej polityce zagranicznej dogmatyczny, tak jest i rząd obecny – tyle że w przeciwną stronę.
W przypadku obu rządów brakuje odpowiedzi na podstawowe pytanie: czemu ma służyć taka czy inna polityka? Nawet bowiem jeśli zgodzilibyśmy się, że konieczne jest przyjęcie proponowanej przez Sikorskiego postawy, aby odbudować zaufanie do Polski jako przewidywalnego partnera, to nie bardzo wiadomo, czemu miałoby to służyć. Zaufanie i dobra opinia bowiem nie mogą być celami same w sobie. Radosław Sikorski zaś nigdy nie sformułował żadnego strategicznego planu dla polskiej polityki zagranicznej.
Rafał Ziemkiewicz zdaje się widzieć w ministrze spraw zagranicznych partnera do rozważań o potrzebie realistycznej polityki zagranicznej. To błąd. Tak się składa, że autor tego tekstu również uważa się za realistę i podziela opinię, że najbardziej heroiczne momenty naszej historii to zarazem momenty największych klęsk. Jednak Radosław Sikorski nie jest realistą. Jest lub raczej stał się dogmatykiem „płynięcia z głównym nurtem”, a to z realizmem niewiele ma wspólnego.