W różnych wariantach i kontekstach powtarzane jest w komentarzach politycznych zdanie: „Ta kampania wyborcza będzie inna od wszystkich poprzednich”. Tak i nie. Będzie inna, bo będzie bardzo krótka, bo odbywa się w cieniu narodowej tragedii i w gorączce pytań o jej przyczyny oraz o zachowanie w obliczu katastrofy polskich władz. Ale jeśli chodzi o istotę wyboru, przed którym Polacy są postawieni, pozostaje ona ta sama co zawsze. Wyostrzona jeszcze poprzez katastrofę i poprzez fakt, że do walki staje osobiście Jarosław Kaczyński.
A Jarosław Kaczyński zajmuje w polityce i dyskursie publicznym III RP miejsce szczególne z wielu przyczyn. Po pierwsze, pozostaje aktywny od samego jej zarania, dłużej niż ktokolwiek inny. Po drugie, od zawsze wzbudza skrajne emocje. Kaczyński jest bez wątpienia najostrzej atakowaną i demonizowaną postacią polskiego życia publicznego, ma urabiany latami bardzo negatywny wizerunek i w pewnych, dość szerokich kręgach jest po prostu szczerze znienawidzony.
Właściwie nie ma takiego grzechu, o który nie byłby oskarżany, poza jednym – koniunkturalizmem. Dodajmy też, że jest politykiem o niezwykłej odporności, opancerzonym na wszelkie rodzaje krytyki i niezatapialnym. Co najmniej dwukrotnie już uważano, że jego kariera jest definitywnie złamana i skończona, że albo wycofa się w prywatność, albo zasklepiony w niszy wąskiego, radykalnego elektoratu stanie się drugim Korwinem. Niektórzy z tych, którzy go tam dożywotnie umieszczali, sami już dawno są poza dyskursem publicznym.
[srodtytul]Uwierzyć w cud[/srodtytul]
A przecież po wyborczym zwycięstwie AWS, w której ostatecznie się nie znalazł, koniec jego kariery wydawał się oczywisty i nieuchronny. Komu mogłoby wtedy przyjść do głowy, że nie minie dziesięć lat, potęga najpierw AWS, a potem SLD rozwieje się bez śladu, a Kaczyński na czele nowej partii w miejsce rozkruszonego PC odniesie podwójny sukces i zostanie premierem, zaś jego brat prezydentem?
Jeśli uznać tamten powrót za cud, to nie był to pierwszy ani jedyny cud w karierze Kaczyńskiego. Śmiem rzec, że na tym właśnie polega problem z Kaczyńskim, a szerzej – na tym właśnie polega problem ze wszystkimi politykami z jego pokolenia, których ukształtowała antypeerelowska opozycja. Poszli do niej przecież bez żadnych nadziei na zwycięstwo, z pełną świadomością, że władza komunistów wsparta sowieckimi dywizjami jest nienaruszona i nie sposób sobie nawet wyobrazić scenariusza, który by doprowadził do czegokolwiek więcej niż stanowiąca wtedy szczyt marzeń finlandyzacja stosunków z Sowietami. Nie miał też co do tego wątpliwości nikt na świecie. Wybór opozycji był wyborem moralnym, poświęceniem sprawie słusznej, ale beznadziejnej, rzuceniem się „na stos”. Tymczasem ZSRR upadł, a Polska odzyskała niepodległość. Cud się zdarzył.