Na naszym roku największym podziwem darzyłem trzech studentów. Pomieściłem ich w historycznym ciągu bojowników o wolną Polskę, poczynając od młodych zapaleńców z 1831 roku, partii powstańczych Langiewicza, Kruka i innych z 1863 roku, bojowców z Frakcji Rewolucyjnej i POW Józefa Piłsudskiego po tych z wojennej konspiracji przeciw okupantom i powojennych walk z komuną. Staszek spiskował z grupką kolegów w Łodzi. Odskrobali z rdzy i naoliwili karabin z wojennych znalezisk. Złożyli przysięgę. Formowali organizację. Nastąpiła wsypa. Staszek przesiedział półtora roku w więzieniu, szykował się proces i długoletnie wyroki. Dzięki wstawiennictwu stryja, znanego chirurga (operował wpływowe persony z najwyższej półki), wyszedł na wolność i dostał się na studia. Był poturbowany psychicznie i na gwałt starał się zostać prawomyślnym obywatelem. Ciężko mu to przychodziło. Ale starał się, choć miewał sprzeczne uczucia. Wił się wewnętrznie. Coś mu przeszkadzało stanąć po jedynie słusznej stronie. Budził sympatię, dużo ze sobą rozmawialiśmy.
Drugi, Andrzej, przezwany Wikingiem ze względu na jasną, nordycką urodę i imponujący wzrost, był w klasie maturalnej członkiem związku młodych patriotów, bodaj tak się nazwali. Rozrzucali ulotki, węglem wypisywali hasła na murach, zrywali plakaty z akowcem zaplutym karłem reakcji i wyłupili oczy Stalinowi z portretu w szkolnej świetlicy. Związek młodych patriotów, świeżo upieczonych maturzystów, został zdekonspirowany przez kapusia. Kilku prowodyrów już siedziało, trwały przesłuchania i co rusz kolejni członkowie organizacji znikali z wolności.
Wiking na naszym pierwszym roku był jak na polu minowym; liczył dni w napiętym oczekiwaniu na wpadkę. Zbliżyliśmy się do siebie i zwierzał się ze swoich sekretów. Posiadłem jego zaufanie i poczytywałem to za wielkie wyróżnienie. Nigdy bym go nie wydał. Takie miałem przekonanie. Czułem się jak wspólnik w rozumieniu kodeksu złodziejskiego. A wspólnik jest jak brat. Wzorem bohaterów dla Wikinga byli ci z Szarych Szeregów, oddziałów szturmowych „Zośki” i „Parasola”. Z nabożną czcią wymieniał ich pseudonimy. Po zajęciach na uczelni często chodziliśmy na gruzy na Smolnej i tam toczyliśmy młodzieńcze dyskusje o sensie życia, wyborze drogi, oczekiwaniach. Nie bardzo wiedziałem, jaka przede mną otworzy się droga. Natomiast Wiking nie miał najmniejszych wątpliwości. Żarliwie wywodził o obowiązkach Polaka, żołnierza, patrioty. Pochodził ze wschodnich rubieży dawnej Polski; ojciec leśniczy, aresztowany przez Sowietów w 1939 roku, zginął bez wieści.
Wiking przewidział swoją wpadkę. Była to sobota, dzień ćwiczeń wojskowych. Staliśmy w dwuszeregu na dziedzińcu Instytutu Geografii. Czekaliśmy na rozkaz wymarszu na zajęcia praktyczne w terenie. Nagle z gabinetu szefa Studium Wojskowego, płk. Poździka, wybiegł porucznik, dowódca naszej kompanii. Polecił Wikingowi iść za sobą do gabinetu. Już stamtąd nie wrócił. Wyprowadzili go tylnym wyjściem. Przed kościołem Wizytek czekała czarna cytryna, wóz bezpieki w tamtych czasach.
Najbardziej podziwiałem Przemka. Czarny, suchy; błyszczące, skośne oczy, wystające kości policzkowe. Istny Tatarzyn z krymskiej ordy Tuhaj-beja. Był z Grochowa, proletariacka rodzina o silnych tradycjach patriotycznych. Po ojcu, działaczu robotniczego związku narodowego zamordowanym przez Niemców w obozie koncentracyjnym, przejął obowiązek walki o wolną Polskę. Poglądy miał stanowcze i ugruntowane. Istniejący stan rzeczy traktował jako kolejny zabór i fikcję niepodległości pod bolszewią. Kipiał gotowością do czynu. Niepokoił siłą gorejących oczu. Przyciągał magnetycznie. Obdarzony sugestywnym darem wymowy. Przypadliśmy sobie do gustu przede wszystkim ze względu na wspólne przywiązanie do naszego miasta i wiedzę o jego ludziach i sprawach dziejących się za fasadą. Nieraz spacerowaliśmy po ulicach Grochowa, Terespolskiej, Rybnej, Igańskiej, zapuszczaliśmy się na Kamionek i do historycznej Olszynki Grochowskiej.
Przemek nie był samotny. Zebrał dyskusyjne kółko studentów, nie tylko prawa, również innych wydziałów. Zbierali się regularnie, rozważali sposoby dotarcia do szerszych kręgów młodzieży. Opracowywali program na podstawie historii i wiedzy o czasach przedwojennych. Studiowali „Myśli nowoczesnego Polaka”, rozważania Piłsudskiego o wojnie 1920 roku. Docierali do dawnych trudno dostępnych książek. Przemek zwerbował już kilku młodych robotników ze swojej dzielnicy, kolegów z boiska, podwórka, zdecydowanych, twardych chłopaków. Święcie wierzył w skuteczność swoich działań. – Tak nie może pozostać! – gorączkował się. – Komuna musi upaść!