[b]Nie można wyeliminować wytwarzania tzw. zarodków nadliczbowych?[/b]
Ależ oczywiście, że można. Wystarczy pobrać od kobiety tylko jedną komórkę jajową. Zapłodnić ją w warunkach laboratoryjnych i podać do macicy. Tyle tylko że, jak wynika z literatury medycznej, szanse na urodzenie dziecka w porównaniu z klasyczną metodą pozaustrojowego zapłodnienia spadają wówczas aż o 75 proc.
[b]A czy rozwiązaniem nie jest zastosowanie alternatywnej metody wspomaganego rozrodu, jak nazywa się naprotechnologię?[/b]
Według mnie jest to pseudonauka, bałamutna metoda, z pomocą której dokonuje się kradzieży czasu reprodukcyjnego kobiety. Jej nazwa pochodzi od tłumaczenia angielskiego terminu „wsparcie naturalnej prokreacji”. Została opracowana w Instytucie Papieskim Pawła VI w amerykańskim Omaha. Jej celem jest regulacja płodności, która opiera się na obserwacji biologicznych wskaźników cyklu kobiety. Na tej podstawie wyznacza się tzw. dni płodne – do celów zapobiegania ciąży bądź w sytuacji chęci zajścia w nią. Naprotechnologia będzie zupełnie nieskuteczna w przypadku, gdy problemy z płodnością dotyczą mężczyzny lub gdy kobieta ma zaawansowaną endometriozę (rozrost błony śluzowej macicy poza jej jamę – red.) czy uszkodzone jajowody.
W takich okolicznościach wydanie na podobną konsultację 1000 zł – słyszałem, że tyle kosztuje – jest psu na budę. Niestety, oprócz pieniędzy pacjentka traci cenny czas. Wraz z jego upływem możliwości jajników do wytwarzania prawidłowych komórek jajowych maleją, podobnie jak i szanse na dziecko. Nawet z pomocą metod pozaustrojowego zapłodnienia.
Ja jestem lekarzem, który stosuje medycynę opartą na faktach naukowych. Naprotechnologia nią nie jest. Dlatego na poważnych międzynarodowych konferencjach poświęconych problematyce rozrodu nie znajdzie pani informacji z tej dziedziny.
[b]Dlaczego więc powstają ośrodki, w których jest promowana? Jeden z nich, w Lublinie, dostał kilka miesięcy temu dofinansowanie z regionalnych funduszy unijnych.[/b]
Byłem tym absolutnie zdumiony. Tym bardziej że na prawdziwe leczenie niepłodności wciąż brakuje pieniędzy. Przyczyna popularności naprotechnologii jest moim zdaniem jedna: to metoda popierana przez Kościół. Przeraża mnie, że w naszym kraju regulacją leczenia niepłodności zajmują się ludzie, którzy nie mają na ten temat wiedzy albo nie są problemem bezpośrednio zainteresowani, tak jak osoby starsze czy biskupi. Jak tak dalej pójdzie, to in vitro w Polsce zostanie zdelegalizowane.
[b]Sądzi pan, że może do tego dojść?[/b]
W tej chwili w Sejmie procedowanych jest sześć projektów regulujących problemy pozaustrojowego zapłodnienia, w tym dwa zakazujące leczenia tą metodą. Spodziewam się, że zwyciężą te, które je dopuszczają, nie ingerują w procedurę i mają na uwadze dobro pacjentów. Uchwalenie projektów zakazujących uderzy w najbiedniejsze pary, takie, które pragną dziecka, ale nie mają na to pieniędzy. Bogaci sobie poradzą, skorzystają z oferty leczenia za granicą.
[b]Przeciwnicy in vitro sugerują, że ludzie ci są często sami sobie winni. Niepłodność może być wynikiem wcześniejszego zabiegu aborcji.[/b]
Nie jestem zwolennikiem przerywania ciąży. Odpowiedzmy sobie jednak na pytanie, dlaczego do tego dochodzi. Najczęściej dlatego, że ciąża jest niechciana. Nietrudno o to, gdy nie stosuje się skutecznych metod antykoncepcji. Kościół ich nie uznaje. W ten sposób tworzy się błędne koło. Katolik nie może używać środków antykoncepcyjnych, a gdy dochodzi do ciąży, grzechem jest jej usunięcie. Podobnie jak i starania o dziecko w drodze pozaustrojowego zapłodnienia. Nie można nazywać ludzi, którzy pragną dziecka, grzesznikami!
Wracając do pytania... Kiedy aborcja wykonana jest w sposób właściwy i we właściwych warunkach, nie ma większego zagrożenia, że kobieta nie będzie mogła ponownie zostać matką.
[b]W jakim stopniu lekarze są dzisiaj w stanie ocenić, który ze stworzonych zarodków jest prawidłowy?[/b]
Zarodki oglądamy pod mikroskopem. Oceniamy je pod kątem morfologicznym. Ale przybywa coraz doskonalszych metod. Jak choćby badanie molekularne komórek ziarnistych z pęcherzyków jajnikowych. Szacuje się, że metoda ta zwiększa szanse urodzenia dziecka aż do 80 proc. (w klasycznym in vitro 20 – 40 proc.).
[b]Nie obawia się pan, że w przyszłości podobny rodzaj selekcji zarodków stanie się normą, także wśród zdrowych par? Kobiety coraz później decydują się na dziecko, z reguły na jedno. Tym bardziej będzie im zależało, by miało ono jak najlepszy garnitur genetyczny. Czy nie grozi nam powstanie nowej, lepszej rasy ludzi z in vitro?[/b]
Ja nie zajmuję się futurologią. Mam już 75 lat i nie będzie mi dane martwić się o tego rodzaju kwestie. Mogę tylko dodać, że stopniowo obniża się jakość męskiego nasienia – w efekcie Światowa Organizacja Zdrowia zmienia normy stosowane do jego klasyfikacji. Ma to związek z zanieczyszczeniem środowiska. Stąd być może w przyszłości in vitro stanie się koniecznością.
[i]Prof. Marian Czesław Szamatowicz 23 lata temu jako pierwszy w naszym kraju przeprowadził udany zabieg pozaustrojowego zapłodnienia. Wieloletni kierownik Kliniki Ginekologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Mimo 75 lat wciąż aktywnie pracuje. W dzieciństwie miał wyjechać na stałe do USA (jego matka tam się urodziła, on do dzisiaj ma dwa paszporty). Zgody na wyjazd nie dostał jego ojciec, rodzina została więc w kraju. Skończył warszawską Akademię Medyczną. Jest autorem 170 publikacji naukowych i laureatem wielu nagród. Jeśli czegoś w życiu żałuje, to tego, że palił. Chorował na raka. W wolnym czasie lubi wędkować. Udało mu się złowić w Amazonce piranie. Nazywa siebie najlepszym śpiewakiem wśród profesorów ginekologii. Najnowszą jego pasją jest golf.[/i]