Opowieść o listach, które wysyła sztab Baracka Obamy

Dwa lata temu wpisałem swój adres e-mail na stronie barackobama.com. Nie wysłałem ani jednego listu, nie wykonałem żadnego telefonu, nie wpłaciłem ani dolara. A i tak nie dali mi zapomnieć, jak jestem dla nich ważny

Publikacja: 13.11.2010 05:01

barackobama.com wciąż zaprasza

barackobama.com wciąż zaprasza

Foto: Archiwum

„Czeka nas ciężki bój, wpłać trzy dolary. Barack”. To fragment jednego z ostatnich e-maili, jakie dostałem od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Trzeba przyznać, że szef najpotężniejszego państwa na świecie nie miał tym razem wobec mnie zbyt wielkich oczekiwań. W ciągu dwóch lat dostałem od Baracka (chyba jesteśmy już po imieniu), Michelle Obamy, Joe Bidena i dwóch facetów prowadzących im kampanię w sieci jakieś 180 listów elektronicznych. Czuję się ważny.

Ciągle mnie proszą, zachęcają, namawiają. Każdy z e-maili ma mi dać poczucie, że uczestniczę w czymś wielkim. Że ode mnie wiele zależy. Ma mnie zmobilizować do walki, do zaangażowania.

Dostaję masę informacji, prezentacji, filmów, kontaktów. Mogę się włączyć w wiele akcji. Zadać liczne pytania i dać wiele odpowiedzi. Mam wrażenie, że ktoś ciągle o mnie myśli i mnie potrzebuje. Uczestniczę w wielkiej machinie. I wcale nie jestem w niej anonimowy.

Zaczęło się 10 listopada 2008 r., kiedy na fali zwycięstwa wyborczego z ciekawości wpisałem się na stronie barackobama.com.

[srodtytul]Razem spłacamy długi[/srodtytul]

Igor, w ciągu następnych miesięcy i lat chcemy razem dokonać fantastycznych rzeczy” – tak się zaczynał pierwszy e-mail. „Udało się wygrać, ale żeby to było możliwe, Narodowy Komitet Demokratyczny zaciągnął dług. Teraz musimy to uporządkować, więc prześlij proszę 30 USD”. W zamian mogę dostać 2008 Victory T-shirt. Pierwszy e-mail był podpisany „Obama for America”. Następnego dnia przyszedł drugi. Od razu piszą, o co chodzi. Przeglądamy księgi, liczymy kampanijne długi, Igor wpłać 30 dolców. Za te trzy dychy mogę dostać T-shirt. Ten e-mail podpisał już David Plouffe, Campaign Manager.

Sześć dni później dostałem do wypełnienia ankietę. Do inauguracji prezydentury zostało 62 dni, chcemy wiedzieć, co kto robił w kampanii, co kto może robić dalej. Moje dane, zawód, religia, z jakimi grupami sympatyzuję w USA, na kogo w przeszłości głosowałem, kogo wspierałem, na kogo łożyłem pieniądze w prawyborach, co robiłem w trakcie kampanii. Jak daleko było biuro kampanijne od mojego domu, jak często korzystałem z online’owych narzędzi, jak oceniam ludzi, z którymi współpracowałem, czym chciałbym się zajmować dalej, w jakiego typu pracy mógłbym wspierać Baracka Obamę Do wyboru różne opcje, prawie nic nie muszę pisać. Rozumiem – przegląd zasobów, formowanie szyków. Podoba mi się to.

W następnym e-mailu David informuje mnie, że Barack buduje swój team ekonomistów. Przedstawił mi kandydatów na stanowiska w administracji i link do wideo, na którym Obama opowiada o nich. Na koniec prośba, do której już się przyzwyczajam: bym wysłał to wideo do znajomych i wpłacił coś, jeśli mogę.

Tydzień później podobny e-mail z załączonym filmikiem, w którym prezydent elekt przedstawia zespół administracji ds. bezpieczeństwa i polityki zagranicznej. W rolach głównych poza Obamą: Hillary Clinton i Robert Gates. Czuję się bardzo poważnie potraktowany. Polski prezydent też miał blog. Przez miesiąc, gdy był kandydatem. Swoim ostatnim wpisem zaszczycił czytelników w pierwszym dniu po wyborach. Prezydent USA traktuje mnie dużo poważniej. Mam wrażenie, że naprawdę mnie potrzebuje.

[srodtytul]Biały Dom i mój dom [/srodtytul]

Zbliża się Boże Narodzenie. David pisze 4 grudnia, że w tym czasie świątecznym cieszymy się wszyscy z naszego niezwykłego osiągnięcia. W związku z tym mogę sprezentować sobie i bliskim kubek do kawy z twarzą Obamy! Z limitowanej edycji. Za 15 dolców. Pod choinkę jak znalazł.

Następnego dnia David przesyła nagranie wideo. W rozpiętej koszuli, zwyczajny, na oko 40-letni facet stoi na tle Białego Domu. Dziękuje za ankietę. Przeanalizowali ją szczegółowo. Teraz, 4 grudnia, miesiąc po wielkim zwycięstwie Baracka, w całych Stanach Zjednoczonych w domach mają się zebrać jego zwolennicy. Musimy zrealizować to, co Obama zapowiadał. Jak mówi David, on będzie zapewne świetnym prezydentem, ale nie uda mu się tego zrobić bez naszego poparcia. Dlatego wybierz dom w okolicy, w którym odbywa się spotkanie, albo zaproś do siebie rodzinę, przyjaciół, znajomych, sąsiadów i porozmawiajcie o tym, co teraz trzeba robić. Wejdź na stronę, zapisz się i podaj adres.

Barack Obama i Joe Biden mają jasny program i wielką szansę, żeby go realizować. Ale nie zrobią tego sami. Dołączysz do spotkań domowych, żeby zaplanować następne kroki naszego ruchu? – pyta David. I jak tu odmówić.

Po czterech dniach kolejny e-mail: „Biały Dom i twój dom” – przypomnienie o „domowych spotkaniach” i zapewnienie, że z każdego z nich będzie sporządzony raport. A wszystkie będą podstawą do tworzenia dalszego planu działań. Cała Ameryka pracuje dla Baracka.

10 grudnia. Igor, nie możemy zrobić wszystkiego sami i nie da się wszystkiego zrobić w ciągu jednego dnia. Ale dzięki takim jak ty, dzięki poparciu i wspólnemu działaniu, zmiana jest już blisko.

Jeśli się zgadzam, to mógłbym z okazji świąt nabyć kalendarz z Barackiem i jego rodziną za 35 dolarów. Rzecz jasna, edycja limitowana. To wsparcie naszej wspólnej walki. 35 to za dużo? Mogę dać 25 i dostanę zimową czapkę z Obamą.

17 grudnia. Igor, inauguracje prezydentury w przeszłości koncentrowały się zbyt mocno na bogatych sponsorach i waszyngtońskich lobbystach. Teraz świętować mają wszyscy. Wszyscy mogą też kupować gadżety inauguracyjne. Powstał specjalny sklep internetowy. Do wyboru: torby, szklanki, koszulki, świnki skarbonki, T-shirty dla dzieci „Moja przyszłość zaczyna się teraz”, kalendarze, nawet stosowna biżuteria i odznaki.

Nowa informacja – ankiety wypełniło 550 tysięcy ludzi, którzy udzielali się w kampanii. W poprzedni weekend spotkania domowe odbyły się w 4 tysiącach domów. Igor, uczestniczysz w tworzeniu od podstaw największego ruchu w Ameryce. Miło. Mogę obejrzeć krótki film wideo z tych spotkań. Zwykli Amerykanie wokół stołów w domach, młodzi, starsi, rozmawiają o tym, jak doprowadzić do zmiany. Przy okazji pierwsze dane z ankiet. Zajrzyj proszę na stronę barackobama. com – tam szczegółowe analizy i raporty ze spotkań.

Został nam miesiąc do inauguracji. Przez ten czas jeszcze czekamy na wasze sugestie i pomysły. Potem ogłosimy plan działania naszego ruchu na rzecz zmian, plan, który będzie współtworzony także przez ciebie.

[srodtytul]Razem karmimy Amerykę[/srodtytul]

Dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia napisała do mnie Michelle Obama. Przygotowania świąteczne, będzie pięknie, spotkamy się z rodziną, ale nie wszystkim jest tak dobrze. Michelle apeluje, bym spełnił prośbę jej i jej rodziny, by wspomóc tych, którzy są sami i biedni. I naszych żołnierzy rozrzuconych po świecie. Mogę wpłacić albo na głodne dzieci „Karmimy Amerykę”, albo na paczkę dla naszych chłopców. Odpowiednie linki kierują mnie na strony, gdzie mogę łatwo i szybko wpłacić pieniądze. 30 grudnia prośba, bym wpłacił jeszcze 5 dolarów albo więcej na przygotowanie inauguracji. Jeśli wpłacę, mogę wziąć udział w którejś z imprez, a nawet zostać zaproszony do Waszyngtonu. Do tej pory inauguracja prezydentury była raczej dla bardzo wąskich grup. Teraz będziemy się cieszyć tym wielkim wydarzeniem razem. Ta inauguracja będzie dla tak wielu ludzi, jak to tylko możliwe. Jak nigdy w historii. Wpłać 5 dolarów i weź swój bilet do historii.

3 stycznia. Igor, dzięki tobie prezydent elekt Obama i wiceprezydent Biden przejmą urząd prezydencki za 17 dni. Pomogłeś kształtować historię, a teraz możesz być jej częścią. Masz szansę zostać zaproszony do Waszyngtonu, a nawet wziąć udział w inauguracyjnym balu. Ale – wpłać teraz 5 dolarów albo więcej!

Po trzech dniach w tej sprawie pisze do mnie jeszcze Michelle. Wybrano już jedną z dziesięciu osób, które popierały Baracka, by mogła przyjechać do Waszyngtonu na uroczystość inauguracji i bal. To Cynthia Russell z Newberry na Florydzie, której Obama dał nadzieję. Ale potrzebujmy jeszcze dziewięć osób takich jak Cynthia. Więc co? Oczywiście: wpłać piątkę albo więcej.

Dzień później odezwał się do mnie sam Barack Obama! Po raz pierwszy. W tej samej sprawie. Prosi o 5 dolców. Tak jak w kampanii, tak i teraz, by udało nam się to wszystko zrealizować, potrzebujemy zaangażowania wielu takich jak ty. Wiem, że już prosiliśmy cię o wiele. Ale żeby to wszystko się udało, musimy nowej administracji umożliwić mocny start. Wpłać więc 5 dolarów albo więcej, prosi mnie prezydent elekt. List Baracka to rzut na taśmę w sprawie tego datku. E-mail jest zatytułowany: „O północy mija deadline”. Czyli do tego momentu mogę wpłacać. Na inaugurację.

Ale jeszcze po godzinie przychodzi e-mail od szefa kampanii. Chce wzmocnić prośbę Baracka. Chodzi o 5 dolarów oczywiście. Albo więcej. Do północy.

Mijają cztery dni. Michelle prosi, bym się zaangażował w pomoc potrzebującym. Tym razem żadnych próśb o pieniądze, tylko przekierowanie na stronę o pomocy – biednym, bezdomnym czy żołnierzom. Na stronie United We Serve jest wiele możliwości włączenia się w pomoc.

Trzy dni przed inauguracją sam Barack pisze, że ma dla mnie ekscytującą informację. Obejrzenie filmiku zajmie ci tylko minutę. Więc oglądam. Tworzymy nową organizację! Barack zapowiada, że dalej będziemy budować nasz ruch. Prośba i przycisk, by podzielić się tym krótkim listem wideo z innymi.

A potem jeszcze jedno wezwanie, by zapisać się do pomocy przy którymś z wydarzeń związanych z inauguracją. By zorganizować coś u siebie w domu.

I przyszedł ten dzień. Barack Obama został prezydentem. A wszyscy, którzy go popierali, pracowali przy kampanii, są teraz zaproszeni do tworzenia Organizing for America, ruchu, który będzie wspierać prezydenta.

W nagraniu wideo opowiadają o tym Dave, szef kampanii, i Mitch Steward, nowy szef nowej organizacji. Siedzą w koszulach w jakimś zwykłym biurze. Są normalni. Tacy jak ja.

Następny list jest już podpisany: President Barack Obama. Przygotowuje ustawę „o ożywieniu i reinwestowaniu”, czyli wpompowaniu prawie 800 miliardów dolarów w gospodarkę. W prezentacji dołączonej do listu Obama tłumaczy, jak bardzo uratuje to Amerykę. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek w Polsce tak tłumaczył mi, dlaczego wchodzi w życie jakaś ustawa. Ale to nie koniec. Barack Obama prosi mnie, bym zorganizował u siebie w domu spotkanie z przyjaciółmi, na którym podyskutujemy o tej ustawie. Spotkania nazywają się Economy Recovery House Meeting.

Następnego dnia otrzymuję krótkie nagranie prezydenta, który tłumaczy sens reformy. Z prośbą, bym przesłał je przyjaciołom. Jeśli chcę zorganizować spotkanie u siebie – wystarczy, że wpiszę numer kodu pocztowego. Wtedy pojawią się strony pomagające mi zarejestrować spotkanie albo odnaleźć już organizowaną imprezę w pobliżu mojego domu. Za chwile kolejny e-mail z filmem prezentacją, z której wynika, że w końcówce rządów Busha Amerykanie masowo tracili pracę, a teraz – dzięki tej ustawie – mają szanse ją odzyskać. Rodziny będą mieć więcej pieniędzy do wydania, a firmy więcej funduszy na zatrudnienie. Półtoraminutowy klip przejrzyście wszystko tłumaczy. Kryzys dotknął ludzi, którzy stracili pracę, którzy z trudem spłacają kredyty, którym nie starcza na rachunki i na opłatę za college swojego dziecka. A tam, gdzie kryzys się zaczyna – w amerykańskich domach – zaczyna się nasza walka. O to, by naprawić most, uratować szpital czy szkołę. O to, by przywrócić 4 miliony miejsc pracy.

Jak on pięknie mówi. Poruszające.

Spotkania odbyły się w ponad 3500 domów. Za parę dni znowu dostaje film – gubernator Tim Kaine tłumaczy, dlaczego warto było to zrobić.

Następnego dnia – krótkie wideo z konferencji prezydenta. „Byłem w Indianie, gdzie bezrobocie wzrosło ponad 10 procent. Ludzie nie mogą płacić rachunków, nie wydają pieniędzy. Nikt nie kupuje, firmy muszą zwalniać ludzi. Życie tysięcy Amerykanów zmieniło się kompletnie z dnia na dzień. Dlatego musimy wprowadzić Recovery Plan, który przywróci 4 miliony miejsc pracy”.

David namawia mnie, bym nie tylko przesłał dalej to wideo, ale nagrał swoje, pogadał z sąsiadami i zarejestrował ich opowieści o kryzysie. Kilka dni później dostaję e-mail z setkami króciutkich historii Amerykanów, którzy opowiadają o tym, jak tracili pieniądze, jak ich szkoła potrzebuje pomocy, jak traciła ich firma, jak bardzo potrzebny jest Recovery Plan prezydenta. Każda historia opatrzona jest imieniem i nazwiskiem narratora, mapką, skąd pochodzi.

[srodtytul]Sto tysięcy pytań[/srodtytul]

18 lutego dostaję list od samego prezydenta. „Igor, dziś podpisałem American Recovery and Reinvestment Act. Organizowaliście spotkania w domach, dyskutowaliście z przyjaciółmi i sąsiadami. Dzięki Wam jest to możliwe. Teraz przesyłam Wam też link do strony Recovery. gov, gdzie możecie obserwować każdy nasz krok w tej sprawie, każdy wydany dolar”.

Potem przyszedł e-mail w sprawie budżetu. Krótkie wideo z prezydentem tłumaczącym, jak zdołał już znaleźć oszczędności i jak zamierza walczyć o ograniczenie deficytu, ale wspierając inwestycje. Czyli jak będzie dokonywał cudów. A to już skądś znam.

Tydzień później. Organizing for America, czyli Mitch, chce, byśmy tworzyli nową inicjatywę – „zobowiązania zmian” dotyczących energii, ochrony zdrowia i edukacji. Będziemy razem z sąsiadami budować poparcie dla zmian, które chce wprowadzić prezydent. Ankieta, co mógłbym zrobić w tej sprawie. Po kilku dniach David upewnia się, czy przeczytałem poprzedni e-mail. Jeśli nie, to mogę tu obejrzeć jeszcze raz wideo. David chce mnie utrzymać w gotowości bojowej, bo walka nie będzie łatwa.

Nowy pomysł. W półtoraminutowym filmie prezydent Obama prosi nas, byśmy na stronie Białego Domu zadawali mu pytania na temat problemów gospodarczych. A potem głosowali na te najciekawsze. Prezydent co jakiś czas będzie na nie odpowiadał. „A przede wszystkim będę wiedział, o czym myślicie, jakie macie problemy”. Tych pytań przyszło w ciągu roku ponad 100 tysięcy. Można głosować na te najciekawsze – wyniki głosowań są widoczne.

Kilka dni przed głosowaniem nad budżetem w Kongresie dostaję propozycję. Wpisz swój adres do okienka. Wyskoczy adres i telefon biura najbliższego członka Kongresu. Zadzwoń i zapytaj, jak będzie głosował. Obok dostaję ściągę z argumentami i pytaniami do rozmowy z asystentami kongresmena.

Po 100 dniach prezydentury koledzy z Organizing for America przysłali mi interaktywną mapę, na której mogłem zobaczyć, ile w każdym stanie – dzięki działaniom Baracka Obamy – powstało miejsc pracy, ile dzieci otrzymało opiekę medyczną, ilu studentów – kredyt, ile osób jakąkolwiek pomoc, jakie instytucje zostały wsparte. To robi wrażenie.

[srodtytul]Walcz o zdrowie[/srodtytul]

Następna akcja – walka o reformę systemu opieki zdrowotnej. Dostaję do podpisania deklarację poparcia dla działań prezydenta w tej sprawie. Trzy zasady – obniżenie kosztów, wybór lekarza i dostępność usług medycznych. Jest załączone wideo, w którym w ciągu dwóch minut prezydent tłumaczy, o co chodzi, i opowiada o mamie, która umarła na raka i która musiała walczyć z firmami ubezpieczeniowymi. Kiedy podpiszę – wyskakuje następne okno z prośbą o wskazanie działań, które mógłbym w tej kampanii wspomóc.

Kilka dni później David pisze do mnie, że reforma zdrowotna spotka się z protestami twardej opozycji. Musimy zorganizować wiele akcji, przekonywać znajomych, ludzi na ulicy. Wysyłać tysiące listów, e-maili, dzwonić w wiele miejsc. Wszak uczestniczymy w historycznym przedsięwzięciu. Tę akcję trzeba wspomóc także pieniędzmi. Wyślij więc, Igor, 5 dolarów. Albo więcej.

Następny e-mail był od samego Baracka Obamy. Prośba o poparcie tej trudnej akcji. Nic tak nie przekonuje jak indywidualne historie. Barack przypomina historię swojej matki. Słyszę ją już czwarty raz. Prezydent prosi, bym opowiedział swoją historię i działał.

Po kliknięciu w link, co oznacza, że chcę coś zrobić w tej sprawie, mam do wyboru cztery rodzaje aktywności – np. zadzwonić do mojego kongresmena. Albo wysłać list do miejscowej gazety. W każdej rubryce okienko „Call now”, „Email now” „Write now”. Klikam. Znajduję właściwe telefony, adresy e-mailowe i pocztowe, wzory pism. I jak tu nie zadziałać, kiedy wszystko jest podane jak na tacy?

Następny e-mail. 6 lipca zbieramy się w domach, by popierać projekt reform zdrowotnych. Oglądamy razem wystąpienie prezydenta, dyskutujemy, co można zrobić. Prezydent poprzednio prosił o nasze osobiste historie. Przyszło ich podobno kilkaset tysięcy. Dostaję wybrane. W większości opowieści o tym, jak zarabiający niewiele ludzie tracą ubezpieczenie, nie są w stanie ich płacić, boją się, że nie będzie ich stać na lekarza.

I film z Barackiem Obamą, który odwiedza miejscowość, gdzie w szpitalu wielu ludzi leczy się na raka.

Nominacja dla sędzi Sądu Najwyższego Soni Sotomayor. Dostaję przedstawiający ją filmik i krótką opowieść prezydenta o niej. Ponieważ nad kandydaturą będzie głosował Senat, odezwał się do mnie wiceprezydent Joe Biden. Prosi, bym poparł Sotomayor swoim podpisem.

Przez następne dni nic specjalnego się nie dzieje, więc dostaję jeszcze raz list poparcia w sprawie reform zdrowotnych.

Prawie dziesięć dni ciszy. To najdłuższa przerwa w naszej współpracy. W końcu znajduje w skrzynce e-mailowej kolejny list. Igor, ludzie jak ty dzięki swojemu zaangażowaniu wstrząsnęli politycznym establishmentem rok temu. Udało nam się wygrać wybory dzięki zaangażowaniu tysięcy zwykłych ludzi i ich wpłatom, a nie dzięki wsparciu wielkich firm. Udało nam się wtedy, ale teraz musimy walczyć dalej. Więc... już wiecie, o co proszą. Link, karta kredytowa.

Kiedy nic się nie dzieje, bo są wakacje, dostaję stronkę z setkami opowieści ludzi o ich dramatycznym doświadczeniu z ubezpieczeniami. Żeby mnie ożywić, ten e-mail podpisał ni stąd, ni zowąd wiceprezydent Biden.

[srodtytul]Republikanie mi nie zaszkodzą [/srodtytul]

W tym czasie dostaję listy, filmy z wystąpieniami Obamy, który atakuje republikanów, iż blokują reformę dla ludzi tylko dlatego, że chcą mu zaszkodzić. Mnie się nic nie stanie. Ja mam świetne ubezpieczenie. Zaszkodzicie za to kobiecie z Kolorado, która zarabia mało i nie stać jej na opłacenie ubezpieczenia, absolwentowi college’u z Massachusetts... itd., itp.

Akcja staje się coraz bardziej intensywna. Igor, czy zgodzisz się dołożyć 1 dolara dziennie, dopóki reforma zdrowotna nie zostanie uchwalona? Ale żeby się nie certolić z drobnymi kwotami, obciążą moją kartę od razu na 30 dolarów, a za miesiąc na następne 30. Jeden dolar dziennie. Bo każdego dnia 14 tysięcy ludzi traci ubezpieczenie. Barack w następnym liście pyta, czy w tym miesiącu uczestniczyłem w jakiejś akcji wspierającej te reformy.

Oponenci reformy zdrowotnej nie odpuszczają. Jak się dowiaduję z e-maili, mają z tego duże zyski, dlatego bronią obecnego stanu rzeczy. I dlatego nasza aktywność jest konieczna. Oraz moja wpłata „5 dolarów albo więcej”.

10 września. Przystępujemy do kluczowej bitwy o reformy. Trafią one wkrótce do połączonych izb na głosowania. Pisze do mnie Barack: Igor, potrzebuję twojej pomocy. Zadzwoń, napisz, wyślij e-mail do swojego przedstawiciela. Od pewnego czasu e-maili nie podpisuje już „President Barack Obama”, ale po prostu „Barack”.

[srodtytul]Wpłata z góry[/srodtytul]

Barack: Zmiana nie przychodzi z Waszyngtonu, zmiana przychodzi do Waszyngtonu. Zrobiliście wiele. Ale wciąż was potrzebujemy. Piszcie do gazet, rozmawiajcie z sąsiadami. Dzięki.

Za kilka dni następna propozycja. Nakręć 30-sekundowy film, w którym w prostych słowach przekonasz innych, jak ważne są reformy zdrowotne. Pokaż go znajomym, namów ich, by nakręcili swój klip.

Potem dostaję 20 najlepszych amatorskich filmów na temat reformy zdrowia, doświadczeń Amerykanów ze służbą zdrowia i firmami ubezpieczeniowymi. Poruszające. Dowcipne. Mogę głosować na najlepsze.

Kilka dni później Mitch pisze: Igor, zauważyłem, że nie głosowałeś na żaden z filmów. Może zrobisz to teraz. Obejrzyj je. Hm... ktoś mnie podgląda.

8 listopada dostaję e-mail, że w Izbie Reprezentantów udało się wszystko przegłosować.

Walka jednak trwa, bo jeszcze Senat musi przegłosować. A tu – jak czytam – armia lobbystów, firm ubezpieczeniowych, organizacji sprzeciwiających się reformom. W związku z tym propozycja, bym wpłacał 0,73 dolara dziennie. Dlaczego tyle? Bo to jest 44 dolary na dwa miesiące, a Barack Obama jest 44. prezydentem . Oczywiście mam wpłacić od razu za dwa miesiące.

To była końcówka 2009 r. Cały następny rok był znowu pełen wezwań, apeli i mobilizacji do działań i wpłat. Ostatnie e-maile były dość dramatyczne. Bo idą wybory do Kongresu, a sondaże coraz gorsze. Dostaję wiele wezwań, bym był aktywny na Facebooku.

Igor, to, o co walczyliśmy, jest w ostatnich dniach zalewane negatywną kampanią w radiu. Ci, którzy to nadają, nie mają odwagi powiedzieć, kim są. Może to firmy ubezpieczeniowe, a może banki z Wall Street. Ten rodzaj polityki nie zagraża tylko demokratom, ale całej demokracji. Musimy coś zrobić. I tu następuje długa lista tego, co się stało w ciągu tych dwóch lat, m.in. dzięki mojej aktywności. Dzięki tobie... dzięki tobie... dzięki tobie… – powtarza w tekście prezydent USA. Jeśli wygramy te wybory, to odbudujemy nasze marzenia dla następnych pokoleń.

Wpłać proszę trzy dolary i namów jeszcze kogoś, by wpłacił trzy. Razem będzie sześć. Barack...

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne