Polska zaniedbuje wszystko, co niezbędne do szybkiego rozwoju

Piłujemy gałąź, na której siedzimy. Chcemy – jako kraj – szybko się rozwijać, a zaniedbujemy to wszystko, co do szybkiego rozwoju jest niezbędne. Winni są ci, którzy zamiast słuchać ekspertów, wlepiają wzrok w słupki opinii społecznej

Publikacja: 15.01.2011 00:01

Polska zaniedbuje wszystko, co niezbędne do szybkiego rozwoju

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Kilka tygodni temu w „Rzeczpospolitej” były szef Telewizji Polskiej, a dzisiaj prezes spółki działającej na rynku telekomunikacyjnym Robert Kwiatkowski pisał, że „stworzenie nowoczesnej sieci szybkiego dostępu do Internetu jest konieczne, by Polsce udał się skok cywilizacyjny”. Dalej przekonywał: „Mówiąc w skrócie – idzie o fundament nowej gospodarki. Nowej, to znaczy bardziej wydajnej, zyskownej”. Dostęp do Internetu to niewątpliwie miara cywilizacyjnego postępu. Ale czy także w Polsce? Chciałbym, żeby w każdym domu był szerokopasmowy Internet. Na razie nie jestem pewien, czy za pięć lub dziesięć lat w każdym domu będzie prąd. Nie odrobiliśmy zadania domowego z pierwszej klasy, a stajemy do zdjęcia maturalnego.

W Polsce jedynym względnie bezpiecznym energetycznie miejscem jest Śląsk. Na tzw. ścianie wschodniej praktycznie nie ma linii wysokiego i najwyższego napięcia. W niektórych częściach kraju występują „strukturalne zagrożenia utraty stabilności napięciowej”

(to cytat z raportu NIK). Czy my żyjemy w XIX czy w XXI wieku? Czy kraj, w którym prawdopodobne są kłopoty z zapewnieniem ciągłości dostaw prądu, może w ogóle się rozwijać? Dostęp do energii ma przecież „znaczący wpływ na decyzje inwestorów oraz ekonomiczną i społeczną atrakcyjność lokalizacji inwestycji” (to znowu z raportu NIK).

Wzrost produktu krajowego brutto o jeden procent zwiększa zapotrzebowanie na energię o 0,7 proc. Co roku potrzebujemy więc o kilka procent więcej prądu, a tymczasem nie nadążamy nawet w minimalnym stopniu z modernizacją infrastruktury już istniejącej. Gdy energii zabraknie, Polska stanie w miejscu. Zdaniem Piotra Zdrojewskiego, dyrektora z Działu Doradztwa Biznesowego firmy PricewaterhouseCoopers, ten moment nastąpi pomiędzy rokiem 2016 a 2019.

[srodtytul]Najdrożej dla biednych[/srodtytul]

Z danych Eurostatu wynika, że – biorąc pod uwagę siłę nabywczą pieniądza – Polacy płacą ponad 22 euro za 100 kWh energii elektrycznej. Razem z Węgrami mamy najdroższy prąd na kontynencie. Dla porównania Francuzi płacą za 100 kWh nieco ponad 12 euro, a Finowie około 10 euro. Ponad połowę mniej niż my! Co gorsza, to w Polsce właśnie cena prądu rośnie najszybciej w całej Unii. Jak rozwijałaby się gospodarka, gdyby prąd był tańszy? Polityków zadowala fakt, że Polska rośnie. Bo to da się umieścić w spocie wyborczym. Podejmowanie decyzji, w efekcie których mogłaby rosnąć szybciej, wydaje się zbyt ryzykowne.

Polski prąd jest drogi, a za chwilę może go w ogóle zabraknąć, bo od wielu lat nie podejmowano odpowiedzialnych decyzji. Dzisiaj tylko połowa wszystkich linii wysokiego napięcia jest w wieku dopuszczalnym do eksploatacji. Natychmiast trzeba zmodernizować co najmniej 50 tys. kilometrów linii średniego napięcia. A koszt budowy jednego kilometra linii przesyłowej wynosi około 5 mln złotych.

Ogromnym problemem są także bloki energetyczne. Bywa, że zużywamy prawie cały prąd produkowany przez nasze elektrownie, że nie ma żadnej „zakładki” na wypadek jakiejś awarii. By odbudować infrastrukturę, musimy do 2030 roku wydać prawie 1,3 biliona złotych. A może pieniądze da Unia? Możemy o tym zapomnieć. Unia chce dotować tylko energetyczne połączenia międzygraniczne (których też nie mamy). Za chwilę wchodzi za to w życie pakiet energetyczno-klimatyczny i firmy produkujące prąd z węgla będą musiały kupować na wolnym rynku pozwolenia na emisję CO2. To może podnieść ceny prądu w Polsce nawet o kilkadziesiąt procent. Oczywiście tego problemu nie będą miały

(albo będzie ich dotyczył w znacznie mniejszym stopniu) kraje, które mają reaktory atomowe. Od lat mówi się o konieczności ich budowy także w Polsce. Eksperci przekonują, że są bezpieczne i tanie, ale politycy latami nie podejmowali decyzji pod wpływem opinii elektoratu. Dzisiaj można sobie pozwolić na „odwagę”. Budowa reaktorów to oznaka troski o kraj, bo ilość zwolenników atomu jest większa lub porównywalna z ilością jego przeciwników. Szkoda tylko, że to działanie podjęto kilkanaście lat za późno.

Energetyka to niejedyny hamulcowy. W Polsce mamy niecałych 1000 km autostrad (w kilku porozrzucanych po kraju kawałkach). Niemcy podobną długość autostrad mieli w połowie 1937 roku, niecałe cztery lata po tym, gdy (zresztą zaledwie kilka dni po zwycięstwie) Adolf Hitler powołał komórkę zajmującą się budową autostrad. Wtedy powstał plan sieci bezkolizyjnych dróg łączących wszystkie większe miasta III Rzeszy. Budowa nowych dróg pozwoliła ograniczyć bezrobocie i rozwinąć gospodarkę tych regionów, które leżały na uboczu.

Po przegranej wojnie plany budowy dróg nakreślone przez Fuehrera były w Zachodnich Niemczech realizowane dalej. Więcej, głównodowodzący siłami aliantów w Europie, amerykański generał Dwight Eisenhower był pod tak dużym wrażeniem systemu niemieckich autostrad, że po powrocie do USA stał się orędownikiem rozwoju podobnego systemu w Ameryce. W ciągu około 30 lat wybudowano tam 75 tysięcy kilometrów autostrad w ramach programu Interstate Highway System.

Dzisiejsza bezkonkurencyjność amerykańskiej gospodarki w dużej mierze jest efektem taniego i szybkiego transportu. Nie tylko towarów, ale także ludzi. Z tych wzorców czerpią Chiny i co roku budują 5 tys. kilometrów autostrad. Polska dotychczas wybudowała mniej niż 1 tys. kilometrów. W ciągu następnych kilkunastu lat miało powstać drugie tyle, ale nie powstanie. Uzupełnieniem miało być ponad 5 tys. kilometrów dróg ekspresowych. Ale te też nie powstaną. Zabrakło pieniędzy.

Dlaczego w Niemczech autostrady mogą powstawać (w sumie jest ich dzisiaj 12 tys. km), a w Polsce nie? Zresztą nie trzeba patrzeć na Niemcy. Dlaczego w znacznie mniejszych Czechach autostrad jest tyle samo co u nas? Powody są dwa. Identyczne jak w przypadku zaniedbań w energetyce. Pierwszy to procedury, drugi to niechęć do podejmowania decyzji. Przez lata nie próbowano nawet uprościć prawa. Dopiero rząd PO – PSL, dwa lata temu (a więc 19 lat po obaleniu komunizmu) przepchnął przez parlament specustawę ułatwiającą realizację dużych inwestycji drogowych.

[srodtytul]Pasażerowie to nie elektorat[/srodtytul]

Poza tym przez lata, gdy eksperci wołali „budujmy drogi!”, każda kolejna ekipa rządowa wywracała plany poprzedników do góry nogami. Choć ostatnie lata – jak na nas – były erą budowy autostrad, obecny rząd chce obciąć wydatki na budowę nowych dróg z 38,6 mld złotych na 30 mld w 2011 roku i z 33,3 mld złotych do 23 mld w 2012 roku. W efekcie nie wybudujemy około 1200 km nowych dróg i autostrad. A to nie jest ostatnie słowo!

Nie licząc wypadków, na których tracimy około 30 mld złotych rocznie, przynajmniej kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt miliardów złotych tracimy z powodu korków. Miliardy straconych godzin, miliony litrów zmarnowanej benzyny. Eksperci z Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju obliczyli, że od 1989 roku straciliśmy 90 mld złotych, głównie dlatego, że bez dróg atrakcyjność naszej gospodarki jest niska. Niektóre koncerny wolały budować swoje filie w Czechach czy na Węgrzech (gdzie jest 1300 km autostrad, choć kraj jest o 2/3 mniejszy niż Polska). Czy nikogo nie zastanawia fakt, że duże inwestycje rosną tam, gdzie powstają dobre drogi? Mała mobilność polskiego społeczeństwa – na którą zwykło się narzekać – jest w dużej mierze wynikiem fatalnej sieci transportowej. Ile państwo traci z tego powodu, że z regionów stagnacji i dużego bezrobocia trudno się wydostać – dosłownie – do miejsc, gdzie czekają i praca, i edukacja?

To zresztą nie tylko problem dróg, ale także kolei. Kolej nie wykorzystuje nawet niewielkich ilości unijnych pieniędzy, jakie ma do dyspozycji. Eksperci twierdzą, że powodem jest fatalne przygotowanie inwestycji. Rząd nie robi nic albo robi bardzo niewiele, by tę sytuację zmienić. W zeszłym roku na nowe tory kolejarze wydali 100 mln złotych. A do końca 2016 roku muszą wydać 20 mld złotych, a więc 200 razy więcej! Jest wielce prawdopodobne, że spora część tej kwoty przepadnie.

Długoletnie zaniedbania dzisiaj procentują. Podróż pociągiem pomiędzy niektórymi miastami w Polsce trwa dłużej niż przed II wojną światową. Kursujący pomiędzy Berlinem i Krakowem międzynarodowy pociąg EC, na pokonanie trasy z Katowic do Krakowa (80 km) potrzebuje prawie dwóch godzin. Jego średnia prędkość na tej trasie wynosi więc poniżej 50 km/h. Pierwsze europejskie połączenie superszybkich pociągów TGV uruchomiono we Francji w 1981 roku na trasie Paryż – Lyon (pociągi śmigały tam z prędkością ponad 300 km/h). Ogromna inwestycja spłaciła się po dekadzie. Co jeszcze ważniejsze, miasta, które „dostały” stacje TGV, przeżywają gospodarczy rozkwit do dzisiaj.

Ignorowanie tych analogii jest kolosalnym błędem. Szybka kolej kosztuje, to jasne. Skąd wziąć na nią pieniądze? Likwidacja dopłat do systemów eme-rytalnych dla służb mundurowych, rolników, sędziów i górników rocznie dałaby około 40 mld złotych. Za tę kwotę można wybudować około tysiąca kilometrów szybkich połączeń kolejowych. Kolejne rządy wolą jednak tolerować niesprawiedliwy społecznie system emerytalny, niż modernizować kraj. Skąd tak krótkowzroczny wybór? Z chęci wygrania wyborów. Przecież pasażerowie PKP nie są zwartą grupą wyborczą. Górnicy, policjanci i rolnicy owszem.

[srodtytul]Wyprzedzanie na wstecznym[/srodtytul]

Opisywany problem jest nie tylko polski, choć u nas widać go wyraźniej z powodu zacofania infrastrukturalnego i technologicznego. W 2000 roku szefowie unijnych państw podpisali tzw. strategię lizbońską. Jej głównym celem było stworzenie do 2010 roku najbardziej konkurencyjnej gospodarki świata. Europejscy przywódcy do swoich stolic wracali z tarczą i dobrą nowiną. „Wyprzedzimy USA”

– mówili swoim wyborcom. Tyle tylko, że poza słowami niewiele zrobiono. Wnioski, jakie płynęły z eksperckich paneli i raportów specjalistów, zapomniano. Albo odłożono na później. W Europie drożeje energia, a na badania i rozwój wydaje się za mało. Jednym z powodów wzrostu cen energii jest inwestowanie w odnawialne źródła energii. Są droższe, bardziej zawodne i wymagają ogromnych inwestycji w infrastrukturę przesyłową. Są za to modne politycznie.

Tak samo jak walka ze zmianami klimatu. Już samo stwierdzenie „walka ze zmianami klimatu” z naukowego punktu widzenia jest bzdurą. Niejedyną, którą wyborcy biorą za dobrą monetę i wynagradzają tych, którzy tą monetą sprawnie potrafią żonglować. W Europie na globalnym ociepleniu można naprawdę daleko zajść, stąd aktywność naszych polityków w tej dziedzinie jest ponadstandardowa. Pomysł, by ograniczyć ilość emitowanego CO2 do 2020 roku o 20 procent, już został klepnięty. Nikt tego na świecie nie robi oprócz Unii Europejskiej. Ostatnio pojawił się pomysł, by zredukować emisję dwutlenku węgla o 30 procent. Wyborcy docenią. Dla Europy to podcinanie gałęzi, na której siedzi. Dla Polski samobójstwo. „Ale to nie za mojej kadencji” – myślą może ci, którzy zamiast puknąć się w czoło, zamiast te pomysły wyśmiewać, wprowadzają je w życie.

W międzyczasie nastał rok 2010 i europejska gospodarka wcale nie stała się najbardziej konkurencyjna na świecie (czy kogoś to zaskoczyło?). Przeciwnie. Jak wynika z dokumentów opublikowanych przez Instytut Studiów nad Perspektywicznymi Technologiami Komisji Europejskiej, w sektorze wysokich technologii i innowacyjności Europa coraz bardziej zostaje w tyle za Stanami Zjednoczonymi. Szybko zbliżają się do nas Chiny i Indie. Państwo Środka w zeszłym roku zwiększyło nakłady na prace badawczo-rozwojowe o 42 proc., USA o 30 proc., a Europa (która startuje z dużo niższego poziomu) o 14 proc.

O Polsce lepiej w tym kontekście nie mówić. W zwalniającej Europie, pod względem innowacyjności gospodarki jesteśmy na piątym miejscu od końca. Wśród tysiąca najbardziej innowacyjnych firm świata nie ma ani jednej z Polski. Wśród tysiąca najbardziej innowacyjnych firm w Europie polskich przedsiębiorstw jest tylko sześć. Gdyby rząd (którykolwiek rząd) postarał się, żeby było ich np. 12 albo 20, czy można by tym wygrać wybory? Jaki procent elektoratu by to docenił?

[srodtytul]Po drodze z Pekinu[/srodtytul]

Dzisiaj jak nigdy wcześniej życie jednostki zależy od postępu technologicznego. Z powodu asekuranckiej postawy polityków nie-specjalista musi coraz częściej wypowiadać się na tematy związane z nauką i technologią. W niektórych krajach to w referendach ważą się losy biotechnologii, energetyki, statusu ludzkich embrionów, a nawet chwili, w której można przerwać ludzkie życie. Nawet gdy formalnie referendum nie ma, politycy i tak przed podjęciem decyzji przeglądają sondaże.

Co zrobić, by w wyścigu do przyszłości nie zbłądzić i nie dotrzeć do mety na szarym końcu? Liczyć na polityków? A może rozwiązaniem problemu jest edukacja? Im więcej osób będzie mogło świadomie zabrać głos w dyskusjach o modernizacji i strategii rozwoju, tym lepiej. Wiedza zawsze stymulowała rozwój, a rozwój zawsze był gwarancją potęgi. Dzisiaj potęgę mierzy się wskaźnikami innowacyjności gospodarki. Rozwój pozostanie jednak tylko obietnicą wyborczą, gdy nadrzędnym celem polityków będzie sukces w najbliższych wyborach.

Czasami można odnieść wrażenie, że w pewnych kwestiach politycy postanowili skapitulować i zrzucić sprawy kraju na innych. Unia daje pieniądze na drogi, na koleje i na oczyszczalnie ścieków. Komisja Europejska – ku niezadowoleniu ministra gospodarki – zwraca nam uwagę, że kontrakt gazowy z Rosją jest dla nas niekorzystny. A największym od dziesiątków lat impulsem do modernizacji kraju jest nie jakiś historyczny konsensus pomiędzy koalicją i opozycją, tylko decyzja UEFA o organizacji w Polsce (i Ukrainie) mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. To dzięki niemu jest szansa (choć nie przesądzajmy zbyt wcześnie), że Warszawa w końcu, chyba jako ostatnia unijna stolica, zostanie podłączona do europejskiego systemu autostradowego. Wstyd?

Prawdziwy wstyd będzie dopiero wtedy, gdy przy kolejnej wichurze czy mżawce zgaśnie prąd w Szczecinie, Trójmieście albo Poznaniu, w 2016 roku będziemy w radiu słuchali komunikatów o stopniach zasilania, a superszybka kolej pojawi się u nas dopiero wtedy, gdy Chińczycy postanowią wybudować połączenie kolejowe pomiędzy Pekinem a Paryżem, przez Moskwę i Berlin.

[i]

Tomasz Rożek jest doktorem fizyki i publicystą naukowym. Kieruje działem „Nauka i Gospodarka” w tygodniku „Gość Niedzielny”. Jest założycielem Stowarzyszenia Śląska Kawiarnia Naukowa i autorem mającej się wkrótce ukazać nakładem wydawnictwa Demart książki „Nauka po prostu. Wywiady z wybitnymi”.[/i]

Kilka tygodni temu w „Rzeczpospolitej” były szef Telewizji Polskiej, a dzisiaj prezes spółki działającej na rynku telekomunikacyjnym Robert Kwiatkowski pisał, że „stworzenie nowoczesnej sieci szybkiego dostępu do Internetu jest konieczne, by Polsce udał się skok cywilizacyjny”. Dalej przekonywał: „Mówiąc w skrócie – idzie o fundament nowej gospodarki. Nowej, to znaczy bardziej wydajnej, zyskownej”. Dostęp do Internetu to niewątpliwie miara cywilizacyjnego postępu. Ale czy także w Polsce? Chciałbym, żeby w każdym domu był szerokopasmowy Internet. Na razie nie jestem pewien, czy za pięć lub dziesięć lat w każdym domu będzie prąd. Nie odrobiliśmy zadania domowego z pierwszej klasy, a stajemy do zdjęcia maturalnego.

W Polsce jedynym względnie bezpiecznym energetycznie miejscem jest Śląsk. Na tzw. ścianie wschodniej praktycznie nie ma linii wysokiego i najwyższego napięcia. W niektórych częściach kraju występują „strukturalne zagrożenia utraty stabilności napięciowej”

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy