Najpiękniejszy atlas świata

Z prof. Jerzym Gieleckim, inicjatorem w Polsce Programu Świadomej Donacji Zwłok, rozmawia Izabela Filc Redlińska

Aktualizacja: 02.04.2011 11:40 Publikacja: 02.04.2011 01:01

Najpiękniejszy atlas świata

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Rz: Chcę, aby moje ciało po śmierci służyło nauce. Co muszę zrobić, by tak się stało?



W grę wchodzi normalna procedura, zgodnie z którą pozostawiamy swoją ostatnią wolę. Musi pani spisać akt notarialny. Mamy gotowy formularz do wypełnienia. Znajduje się w nim zapis, że życzy sobie pani, by po śmierci zwłoki trafiły do zakładu anatomii. Do realizacji tej woli należy wyznaczyć dwie osoby. To one zawiadomią, kiedy trzeba będzie podjąć czynności związane z przewiezieniem ciała. Potwierdzenie przez notariusza kosztuje nie więcej niż 25 zł.



Sądziłam, że zaczniemy raczej mówić o filozoficznych czy religijnych aspektach tej sprawy.



One są ważne, ale z mojego punktu widzenia nie najważniejsze. My, Polacy, nie mamy w zwyczaju, by za życia nazywać pewne rzeczy po imieniu. W efekcie po naszej śmierci spada to na rodzinę i może prowadzić do absurdalnych sytuacji. Mieliśmy przypadek, kiedy żona donatora z Gliwic została aresztowana. Jej mąż deklarował za życia, że chciałby po śmierci służyć nauce. Ale nie spisał aktu notarialnego. Kobieta poszła do urzędu, by sporządzić dokument zezwalający na przekazanie jego zwłok. Urzędniczka zawiadomiła policję. Podejrzewała, że żona zamordowała męża i chciała pozbyć się dowodów.

Pyta pan przyszłych darczyńców, dlaczego się na to decydują?

Czasami ludzie na dzień dobry mówią, że nie chcą, aby po śmierci ich zwłoki były zjadane przez robaki. Mają życzenie, by przydały się na coś więcej. Nie mam obowiązku zadawania im tego pytania. Ale sądzę, że nawet gdybym to robił, to część nie potrafiłaby do końca wyjaśnić swoich motywacji.

Upieram się, że muszą one z czegoś wynikać. Może z tego, że medycyna uratowała komuś życie.

Rzeczywiście większość naszych darczyńców miała za życia spory kontakt z medycyną. Tak było w przypadku pierwszego donatora z Katowic. W czasie ceremonii pochówku jego żona powiedziała, że mąż marzył, by zostać lekarzem. Niestety, mdlał na widok krwi. Został więc inżynierem. Pod koniec życia, na emeryturze oznajmił, że po śmierci chciałby spotkać się z medycyną w sposób bardziej bezpośredni.

Czy w grę wchodzą również motywacje finansowe, na przykład to, że nie ma kto ich pochować?

Na szczęście w podobnych sytuacjach pochówek jest obowiązkiem państwa. Finansowe kwestie nie mają więc znaczenia. Inaczej jest w innych krajach. Na przykład w Australii, gdzie pogrzeb kosztuje bardzo dużo. W rezultacie niektórzy ludzie chcąc zaoszczędzić rodzinie wydatków zapisują swoje zwłoki nauce. Podobnie jest w USA. W niektórych stanach trzeba nawet zapłacić 800 dolarów, by zostać przyjętym do programu donacji na uniwersytecie medycznym.

Wróćmy do Polski. O co najczęściej pytają ludzie, którzy chcą oddać swoje zwłoki?

Niektórzy przychodzą i mówią, że dużo czytali i wszystko już wiedzą. Chcą tylko, byśmy wypełnili ich wolę. Inni odwiedzają nas wielokrotnie. Chcą rozmawiać. Przyznam, że z początku wychodziło mi to dość nieporadnie. Niełatwo prowadzić dialog na temat śmierci, a najtrudniej na tematy religijne. Niektórzy pytają, czy mają przynieść dokumentację choroby lub zdjęcia rentgenowskie. Odpowiadam, żeby przynosili. Wiedza na temat tego, w którym miejscu była złamana kość, może być przydatna w trakcie preparowania zwłok. Studenci na własne oczy zobaczą skutki urazu.

Zdarza się, że potencjalni donatorzy zmieniają zdanie i się wycofują?

Można to zrobić w każdym momencie. Choć z podobną sytuacją się jeszcze nie spotkałem. Kiedyś skontaktował się ze mną mężczyzna, który był bliski spisania aktu. Już miał iść do notariusza, ale w końcu się rozmyślił. Tłumaczył, że rozmawiał z córką i nie chce robić jej problemów. Musiałaby tłumaczyć się z jego decyzji dalszej rodzinie i sąsiadom.

Boją się ich reakcji?

Wśród darczyńców są różni ludzie. Niektórzy pochodzą z małych miasteczek lub wsi. Tak jak jedna z pań, która chorowała na raka. Za życia kilkakrotnie kontaktowała się ze mną telefonicznie. Pytała, czy jej choroba nie stanowi przeszkody, by mogła przekazać nam swoje ciało. Wyjaśniłem, że absolutnie nie. Jej rodzina dwa lata czekała na pochówek. W trakcie ceremonii rozmawiałem z synem tej kobiety. Powiedział, że to, co przeżył, było istnym horrorem. Sąsiedzi wypominali, że sprzedał matkę Akademii Medycznej, że wziął za to pieniądze, grozili, że to sprawa dla prokuratury.

Mimo tych przeciwności Polacy coraz chętniej oddają swoje ciała. Lubelski Uniwersytet Medyczny ma tak wiele zgłoszeń, że musi odmawiać.

Sądzę, że wynika to z rosnącej świadomości naszego społeczeństwa. Od początku, a więc od 2000 roku, kiedy to uruchomiłem na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach pierwszy w Polsce Program Świadomej Donacji Zwłok, przykładałem dużą wagę do popularyzowania tego, jak wygląda pożegnanie darczyńców. Każdy z nich, biedny czy bogaty, ma uroczysty akademicki pogrzeb. Zawsze dbałem o dokumentację fotograficzną i filmową ceremonii. Po pierwsze po to, by rodziny miały pamiątkę. Po drugie, by potencjalni darczyńcy mogli zobaczyć, jak wygląda pochówek. Jeśli chcą, mogą w nim uczestniczyć. Otwarte przed nimi są również drzwi naszego prosektorium.

Początki programu z pewnością nie były łatwe.

Kiedy zaczynałem pracę w Katowicach, nie mieliśmy praktycznie żadnych nowych zasobów zwłok. Pracowaliśmy na kilku, które liczyły sobie 20, a nawet 30 lat. Po rozpoczęciu programu na pierwsze ciała czekaliśmy dwa lata. Liczba kolejnych rosła w tempie geometrycznym. Powoli przełamywał się w ludziach opór wynikający moim zdaniem głównie z tego, że przez długi czas było wielką tajemnicą, co robi się ze zwłokami w akademiach medycznych. Jeszcze w latach 80. wszystko to odbywało się w sposób dla mnie żenujący. Pamiętam małżeństwo nauczycieli, które przyszło do zakładu. Ludzie ci po cichu pytali, czy po śmierci ich zwłoki mogłyby zostać przekazane studentom do nauki. Nie było żadnych mechanizmów prawnych regulujących te kwestie. Do końca nawet nie było wiadomo, gdzie tych ludzi grzebano.

Aż strach pomyśleć, z jakimi trudnościami zmagali się pierwsi anatomowie.

Twórca nowożytnej anatomii, żyjący w XVI wieku flamandzki uczony Andreas Vesalius, miał zgodę papieża na otrzymywanie co roku zwłok dwóch wisielców: jednej kobiety i jednego mężczyzny. Nie wystarczało to na jego naukowe potrzeby. Stąd jego uczniowie (nazywano ich rezurekcjonistami) wykradali z grobów zwłoki należące do ludzi ubogich. Ich postępowanie było naganne. Z drugiej strony bez tego być może nie powstałoby siedmiotomowe dzieło Veasaliusa „De humani corporis fabrica". Jako pierwszy opisał w nim dokładną budowę anatomiczną człowieka.

Skąd pomysł na stworzenie Programu Świadomej Donacji Zwłok?

W roku 1995 byłem na stypendium w D?sseldorfie. Na uniwersytecie w katedrze anatomii mieli mnóstwo zwłok. Do preparowania, badań naukowych, kursów szkoleniowych. Mogli w nich wręcz przebierać. Zastanawiałem się, z czego to wynika. Pewnego dnia trafiłem na moment, kiedy mój gospodarz, prof. Hartwig, przygotowywał szczegóły organizacyjne pochówku donatorów. Zastanawiał się, jaką wybrać muzykę, gdzie ma stać chór, którędy mają zostać wniesione urny. Mało tego, w trakcie ceremonii każdy student, któremu przypisane były dane zwłoki do badań, stał przy nich niczym żołnierz. Miał też obowiązek zająć się rodziną osoby, której ciało studiował. Po powrocie do Polski stwierdziłem, że podobne rozwiązanie warto przenieść na nasz grunt. Donatorzy nie powinni pozostać ludźmi anonimowymi, jak to było dotychczas. Powinni być na świeczniku. Niedawno zaczęliśmy im nadawać pośmiertnie tytuł wielkich nauczycieli medycyny.

Niemieckie prosektoria zamieszczały ogłoszenia w gazetach, że potrzebują zwłok. Nie myślał pan o zastosowaniu podobnego rozwiązania w Polsce?

Uczelnia by tego nie sfinansowała. Podobnie jak nie zapłaciła za zakup miejsca na cmentarzu, które kosztuje niemało, a bez którego nie można zacząć programu donacji. Bo co mam powiedzieć potencjalnemu donatorowi, że gdzie on spocznie? Na szczęście w Katowicach ufundował je prywatny inwestor. Siła prasy jest rzeczywiście ogromna. Przekonałem się o tym, kiedy kilka lat temu informacja o naszym programie ukazała się w „Gościu Niedzielnym". To był moment przełomowy. Nie bez znaczenia był z pewnością fakt, że pisała o nas gazeta katolicka. Ludzie otrzymali jasny sygnał, że ofiarowując swoje ciało nauce, postępują zgodnie z wytycznymi Kościoła. Wiem, jakie to jest dla nich ważne. Dlatego na patrona dla naszego programu wybrałem ojca Józefa Marię Bocheńskiego, filozofa, nauczyciela akademickiego, ale i zakonnika, który zażyczył sobie, by jego ciało po śmierci zostało przekazane studentom do nauki.

Skoro pozyskanie ludzkich zwłok jest tak trudne, to nie lepiej korzystać z jakichś zamienników?

Oczywiście, że były podejmowane podobne próby. Jak choćby korzystanie z plastikowych modeli ludzkiego ciała. Mogą je one naśladować, ale nie są w stanie całkowicie zastąpić. Weźmy choćby ćwiczenie umiejętności wprowadzania cewnika do tętnicy. Jakakolwiek symulacja jest daleka od rzeczywistości. W prawdziwym naczyniu napotyka się różnego rodzaju przeszkody, np. blaszki miażdżycowe. Jeśli student nie przejdzie tego problemu na zwłokach, to istnieje ryzyko, że mniej sprawnie wykona podobny zabieg na żywym człowieku.

Kontakt z martwym ciałem musi być ogromnie trudnym doświadczeniem dla młodych ludzi.

Niewielu widziałem takich, którzy by tego nie wytrzymywali. Zazwyczaj był to pretekst, by zrezygnować ze studiów medycznych, bo ktoś nie radził sobie z zaliczaniem innych przedmiotów. Na 2 tysiące studentów zdarza się może jeden, który mówi, że nie może znieść zapachu formaliny.

Rzeczywiście jest on tak okropny?

Niemal w ogóle go nie czuć. Nasze prosektorium jest wyposażone w nowoczesny system wentylacji. Poza tym w stołach sekcyjnych znajdują się specjalne otwory, które wsysają drażniące wonie.

Kiedy pan zaczynał swoją karierę, takich rozwiązań pewnie jeszcze nie było.

Niestety. Jesteśmy genetycznie uwarunkowani do tego, by znieść zapach mięsa rozkładającego się w lodówce. Ale zapach gnijącego ludzkiego ciała, zwłaszcza jeśli jest źle zakonserwowane, bywa bardzo drażniący. Można to jednak wytrzymać, jeśli uświadomimy sobie, ile dzięki temu jesteśmy w stanie się nauczyć.

Na czym polega konserwacja, o której pan wspomniał?

Tętnice i jamy ciała wypełniamy mieszaniną konserwującą. Tworzą ją składniki chroniące przed działaniem bakterii i grzybów. Coraz rzadziej używamy do tego celu formaliny, bo jest ona dość drażniącym środkiem. Zabezpieczamy zwłoki przed procesem gnicia. Są one na tyle dobrze zakonserwowane, że gdybyśmy ich nie kremowali, mogłyby przetrwać nawet 200 lat.

Co można z nich wyczytać dla dobra nauki?

Wiele informacji. To przecież najpiękniejszy atlas świata. Można go nie tylko oglądać, ale i dotykać. Liczba sklasyfikowanych i skodyfikowanych struktur anatomicznych wynosi ponad 7,5 tys.

Amerykańska reporterka Mary Roach opisuje w książce „Sztywniak", do jakich badań i eksperymentów wykorzystywane są ludzkie zwłoki. Przykładowo, do sprawdzenia bezpieczeństwa butów saperów. Wspomina też o parku śmierci, jaki istnieje w USA. Ciała nieboszczyków po prostu leżą na ziemi, a naukowcy obserwują ich rozkład. Czy w Polsce podobnie makabryczne eksperymenty również są prowadzone?

Z tego co wiem, to nie. Po pierwsze dlatego, że jesteśmy małym krajem i wbrew pozorom nie mamy do dyspozycji wielu zwłok. W dużym stopniu wynika to z problemów natury technicznej. Polskie ośrodki nie dysponują wystarczająca ilością miejsca do ich przechowywania. Nazwała pani te badania makabrycznymi. Przyznaję, że mogą one tak wyglądać. Ale dostarczają ogromnej wiedzy medykom sądowym, co służy rozwiązywaniu zagadek kryminalnych i ściganiu sprawców morderstw. Sam byłem świadkiem obserwacji dotyczących tego, w jaki sposób w zależności od temperatury i rodzaju gleby następuje proces gnicia ciała. Tyle że odbywało się to w Australii i dotyczyło ciał zwierząt. Na ludziach podobnych badań nie przeprowadzano, bo nie było darczyńców, którzy zgodziliby się na udział w nich.

Czyli darczyńcy wiedzą, w jaki sposób ich ciało zostanie wykorzystane.

Oczywiście. Na tym właśnie polega idea Programu Świadomej Donacji Zwłok.

Mają jakieś specjalne życzenia w tym względzie?

Jedna donatorka poprosiła o przekłucie jej serca szpikulcem. Chciała, żebyśmy się w ten sposób upewnili, że umarła. Koszmarnie się bała, że żywa obudzi się w prosektorium.

Donator może określić, jak długo jego ciało będzie służyć nauce?

Jak najbardziej. Choć standardem jest okres dwóch lat. Na początku programu donacji bałem się, że będzie nam szło jak po grudzie. Założyłem, że dwa lata pozwolą na zachowanie ciągłości badań na zwłokach. Teraz jest ich tak dużo, że właściwie wystarczyłby rok. Jednocześnie, jeśli na ciele występuje zmienność istotna z klinicznego punktu widzenia, to chciałoby się pokazać ją jak największej liczbie studentów.

O jakich zmiennościach mówimy?

Na przykład o rzadkiej wadzie serca, która polega na istnieniu szczeliny między prawym a lewym przedsionkiem. W życiu płodowym znajduje się między nimi otwór, ale u dorosłego człowieka przedsionki powinny być od siebie całkowicie oddzielone. Jeśli tak nie jest, wymaga to operacji. Innym przykładem może być brak jakiejś tętnicy w obrębie naczyń mózgowych. O samych tylko zmiennościach kości traktuje trzykilogramowa książka. Bez posiadania wiedzy w niej zawartej trudno poprawnie interpretować treść zdjęć radiologicznych.

Czy z punktu widzenia anatoma są ciała lepsze i gorsze?

Im ciało bardziej otłuszczone, tym gorzej. Nie dość, że jego preparowanie zajmuje więcej czasu, to jeszcze zawsze istnieje ryzyko uszkodzenia struktur powierzchownych (nerwy skórne, żyły).

A ciała po wypadkach samochodowych?

Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy takie do nas nie trafiło. Ale jeśli wskutek uszkodzeń zwłoki nie nadawałyby się do prowadzenia badań, to zawsze możemy odstąpić od ich przyjęcia.

Po wyjęciu narządów do przeszczepów?

Nie stanowi to żadnego problemu.

Podczas ceremonii pochówku studenci mogą poznać rodzinę człowieka, na którego zwłokach się uczyli. Jak te spotkania wyglądają?

Przede wszystkim jest to szok dla studentów. Pamiętam pogrzeb, na który żona donatora przyniosła album rodzinny. Pokazywała zdjęcia swojego męża, opowiadała o jego życiu, marzeniach. Podobne zetknięcie się z żywą cząstką człowieka, którego dotychczas znało się jedynie z prosektorium, jest niezwykłym przeżyciem.

Uroczystość pochówku nazwałem Memoriałem im. Ojca Józefa Marii Bocheńskiego. To przecudowna ceremonia: oprócz rodzin donatorów uczestniczą w niej lekarze, studenci, rektorzy, władze miast. W ten sposób cała społeczność chce podziękować tym ludziom za ogromny wkład, jaki wnieśli w rozwój medycyny. Ich skremowane prochy spoczywają w najbardziej znamienitym miejscu cmentarza. W przypadku ośrodka katowickiego w Kolumbarium, grobowcu na terenie parku Pamięci w Rudzie Śląskiej.

Donatorzy mają prawo do ostatniego życzenia. O co proszą?

Była prośba o puszczenie w czasie ceremonii utworu Beatlesów. Ktoś inny chciał obecności duchownego wyznania hinduistycznego (z zasady ceremonia ma charakter ekumeniczny. Zazwyczaj bierze w niej udział ksiądz, pop i pastor). Ktoś prosił o rozsypanie prochów, czego akurat nie mogliśmy uczynić, bo zabrania tego prawo. Prośby nie są liczne. Nasi darczyńcy nie są ludźmi, którzy robią to, bo chcą czegoś w zamian.

Prof. Jerzy Gielecki

Lekarz radiolog, jest kierownikiem Katedry Anatomii na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Wcześniej przez 10 lat kierował Katedrą i Zakładem Anatomii Prawidłowej Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, gdzie rozpoczął realizację Programu Świadomej Donacji Zwłok.  Twórca Memoriału Bocheńskiego. Autor multimedialnego słownika anatomicznego, pierwszego polskiego programu medycznego, który ukazał się na płycie CD-ROM. Napisał kilka podręczników z anatomii dla studentów anglojęzycznych i przetłumaczył na polski kilka innych książek z tej dziedziny. Członek i założyciel Polskiego Towarzystwa Teleme- dycyny.

Rz: Chcę, aby moje ciało po śmierci służyło nauce. Co muszę zrobić, by tak się stało?

W grę wchodzi normalna procedura, zgodnie z którą pozostawiamy swoją ostatnią wolę. Musi pani spisać akt notarialny. Mamy gotowy formularz do wypełnienia. Znajduje się w nim zapis, że życzy sobie pani, by po śmierci zwłoki trafiły do zakładu anatomii. Do realizacji tej woli należy wyznaczyć dwie osoby. To one zawiadomią, kiedy trzeba będzie podjąć czynności związane z przewiezieniem ciała. Potwierdzenie przez notariusza kosztuje nie więcej niż 25 zł.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał