W cieniu canneńskiego targowiska próżności umyka uwadze inny, ileż skromniejszy, choć nie mniej zacny festiwal. Jego widzowie nie dławią się blichtrem roztaczanym nieuchronnie wokół pierwszych dam i ostatnich spryciarzy show-biznesu. To, że w Oberhausen nie ma czerwonego chodnika i od 57 lat wyświetla się tylko filmy krótkie, wręcz minutowe, nie znaczy, iż mniej w nich kinowej esencji.
Kto wie nawet, czy ta potrzeba wystawienia siebie na działanie cudzej wyobraźni przemawiającej przez ruchomy obraz, nie znajduje dziś lepszego ujścia poprzez krótkie formy, a nie uświęcone rynkową konwencją pełnometrażowe fabuły. Może o tym świadczyć to, że w czasach, kiedy branża kinowa broni się przed odpływem widzów coraz bardziej morderczą konsolidacją, ludzie przecież nagminnie i o każdej porze oglądają filmiki. I wcale nie jest tak, że wszystkim wystarczają przysłowiowe durne klipy z katastrofą w wychodku. Kto tak twierdzi, nigdy nie spróbował powędrować choć przez chwilę swobodnie na YouTube.
Po co, ktoś mógłby zapytać, urządzać festiwale i sformalizowane przeglądy dzieł tak heterogenicznych – od konceptualnych gier światłem i formą po zaangażowane filmowe agitki – i tak łatwo dostępnych w swej masie na ekranie byle lepszej komórki, o tabletach nie wspominając? Otóż, właśnie dlatego, że luz i bezpośredniość, z jaką coraz tańszy sprzęt skraca każdemu drogę do kręcenia, domagają się dla równowagi ostrej selekcji, którą w Oberhausen uprawia się w sposób nieskostniały.
Co więc wywęszyli w tym roku selekcjonerzy konkursu jako temat, który na szybko chwytały tysiące zgłoszonych krótkometrażówek? Widać, że fascynował ich sposób zapisywania niepokoju, niepewności, życia w rytmie zagrożeń i oczekiwania na przeróżne końce świata – w wymiarze jednostki i wspólnoty. Brzmi to banalnie, jak każde uogólnienie, ale mieściły się w tej formule zaskakująco podobne i wymowne w swej neurozie filmy z najdalszych lokalizacji i kultur. W mojej pamięci szczególnie wstrząsający filmik o strachach i demonach prześladujących niemieckiego żołnierza po powrocie z natowskiej misji w Afganistanie. Jak się okazuje, narzucone z oczywistych powodów kilkudziesięcioletnie wytłumienie w Niemcach wszelkich instynktów wojennych powoduje, że pierwsze pokolenie, które powąchało znów prochu, swoje zaburzenie potraumatyczne potrafi artykułować, tylko odwołując się do amerykańskich klisz wietnamsko-irackich. Dlatego postaci nawiedzające pokój bohatera filmu wygłaszają po angielsku kwestie z paru sławnych filmów o poharatanych życiowo i psychicznie weteranach paru wojen.
Drugą stroną tej swoistej zbiorowej lobotomii jest gotowość do stawiania czoła morderczemu dziedzictwu, jaką ma do dzisiaj przynajmniej część niemieckich elit. Jeden z najgorętszych, zapowiadanych z ledwie skrywaną ekscytacją punktów programu tkwił nie w konkursie, ale w towarzyszącym cyklu pokazującym historię obecności zwierząt w filmie. Była to produkcja kulturalno-oświatowa z 1938 roku o zaletach nowoczesnej dezynsekcji.
Ekspresyjna opowieść o ohydnych szkodach, jakie czynią rodzime wołki czy pluskwy, ale zwłaszcza przywleczone z daleka obce robactwo przechodzi w radosną pochwałę zalet i łatwości stosowania bezwzględnie skutecznego gazu cyklon B. Widzimy pracowników w maskach, którzy uszczelniają młyn albo mieszkanie, rozsypują toksyczny granulat, po czym wynoszą na szuflach tysiące owadzich żałosnych zwłok. Kultura jest ciągłą grą reinterpretacji swoich wytworów (i potworów), dlatego ten film wkrótce po swoim powstaniu utracił na zawsze swoją oświatową niewinność.
A może lepiej uważać z tą niewinnością. Aż strach pomyśleć, co zechcą zrozumieć z nas potomni, oglądając nasze krótkie filmy o nudzie lub zagubieniu. Ale można rozsądnie liczyć, iż coś zrozumieją. Kilkuminutowe filmiki z początku XX wieku – czy to kronikarskie obrazki z ulic, czy farsowe skecze albo moralne opowiastki – ogląda się dziś bez poczucia starzyzny. Za mało czasu i taśmy mieli do dyspozycji ich reżyserzy, by rozwinąć opowieść na tyle rozbudowaną, że tchnęłaby dziś obcością niezrozumiałych już szczegółów. Z tego powodu warto z respektem traktować wszystkie te króciaki, szorty, klipy, szkice i obrazki, dla jakich Oberhausen jest najważniejszą w świecie stolicą.