Potiomkinowska Palestyna

Jednostkowe krzywdy wyrządzone Palestyńczykom nie mogą być podstawą nieprawdziwych uogólnień czy wręcz nienawiści w stosunku do tradycji, jaką uosabia judaizm

Publikacja: 03.09.2011 01:01

fot. Arif ALI

fot. Arif ALI

Foto: AFP

Red

Niedawno uczestniczyłem w pokazie filmu „Budrus" zorganizowanym przez Kampanię Solidarności z Palestyną, redakcję „Le Monde Diplomatique – Edycja polska" i Kolektyw Syrena. Mieliśmy tam też możliwość posłuchania historii „niedopłynięcia" Romana Kurkiewicza z Flotyllą Wolności do Gazy.

Film opowiada historię pokojowego protestu mieszkańców palestyńskiej wioski przeciwko budowie muru granicznego, który odcinałby ich od dziedzictwa symbolizowanego przez drzewa oliwne. Protest trwa, dołączają do niego z czasem izraelscy wolontariusze chroniący mieszkańców wioski przed brutalnymi atakami wojska. W końcu udaje się wspólnymi siłami zmienić okrutne dyrektywy rządu izraelskiego. Drzewa oliwne zostają, Palestyńczycy i Żydzi padają sobie w ramiona, wojsko zawstydzone się wycofuje, pokój i miłość wracają na ziemię.

Film i dyskusja, jaka po nim nastąpiła, jak w soczewce uwidoczniły skalę problemów i krótkowzroczności występujących zdawałoby się w miarę łagodnym i rozsądnym antysyjonizmie (połączonym często ze szczerym i – w pewnym zakresie – słusznym idealizmem).

Dwuznaczne przymierza

Fundamentalny fałsz filmu i dyskusji polegał na wyabstrahowaniu konfliktu palestyńsko-izraelskiego z szerszego kontekstu geopolitycznego i historycznego. Kwestia okupacji Palestyny nie jest kwestią tylko sporu między Izraelczykami a Palestyńczykami, ale skupia w sobie wiele gier politycznych prowadzonych właściwie przez wszystkie państwa Bliskiego Wschodu. Okupacja terytoriów palestyńskich nie była efektem imperializmu izraelskiego, ale reakcją na arabskie agresje w 1948 i 1967. Brak państwa palestyńskiego jest efektem agresywnej polityki ościennych państw arabskich, które same w 1948 r. wbrew propozycjom Izraela odmówiły uznania wolnej Palestyny. Zresztą najokrutniejsze zbrodnie (przy których bledną jakiekolwiek działania Izraela) na Palestyńczykach popełniały i popełniają nadal państwa arabskie. Oczywiście ten fakt nie był w żaden sposób odnotowywany przez naszych propalestyńskich wolontariuszy.

Aktualnie potężne wpływy w Palestynie ma Iran nawołujący do destrukcji Izraela. Kwestia palestyńska jest rozgrywana przez wszystkie lokalne mocarstwa od Egiptu po Arabię Saudyjską. Na terytoriach palestyńskich zaś trwa cicha wojna domowa pomiędzy Hamasem a Fatahem.

Wieloaspektowość tych konfliktów nie pozwala na proste odpowiedzi ani na jednoznaczne wartościowanie. Izrael nie ma pozycji dominującej. Jego istnienie jest stale zagrożone. Możemy krytykować jego posunięcia, ale musimy mieć też świadomość, że nie może on pozwolić na powstanie państwa palestyńskiego, jeśli ma się ono stać np. marionetką kontrolowaną przez Iran czy bojówki terrorystyczne. Musimy zdać sobie też sprawę z różnicy między być może czasem brutalnymi i niesłusznymi działaniami Izraela a propozycjami wymordowania całego narodu bądź destrukcji państwa (jak jest to zawarte w statutach Hamasu bądź Hezbollahu).

Oczywiście, na spotkaniu zorganizowanym wokół filmu „Budrus" powyższe tło nie zostało nawet zaznaczone. Konflikt został sprowadzony do obrazu, na którym potężna machina wojskowa Izraela atakuje pokojowo nastawioną wioskę palestyńską.

Izraelowi daleko do ideału, wiele z jego działań cechuje skrajna niesprawiedliwość. Jednak sprowadzanie całego konfliktu tylko do takich wyrwanych z kontekstu scenek umożliwia absurdalny utopizm. Co gorsza, taka perspektywa pozwala aktywistom propalestyńskim pomijać szerszy kontekst ich działań i bagatelizować konsekwencje ich dwuznacznych przymierzy.

Ciarki przechodziły po plecach, gdy Roman Kurkiewicz oświadczał, że ewentualne związki z Hamasem flotylli mu nie przeszkadzają. Czemu miałyby, skoro płynie on pomagać konkretnym ludziom? Taka optyka prowadzić musi do wybielania Hamasu. I tak, na spotkaniu, jak i na łamach „Rz", dowiedzieliśmy się od Kurkiewicza, że działania Hamasu są analogiczne do działań polskich bojowników o niepodległość. Mimo iż nie ma chyba historycznych wzmianek o tym, by akowcy wysadzali np. przedszkola, swoje zaś magazyny broni kryli pod szkołami. Działań Izraela nijak nie można porównywać z działalnością III Rzeszy. Tego typu analogie prowadzą tylko do relatywizacji koszmaru II wojny światowej.

Ponurym memento do całej tej sytuacji są niedawne badania amerykańskiego centrum Greenberg Quinlan Rosner Research przeprowadzone wspólnie z arabskim partnerem Palestinian Center for Public Opinion, które wykazały, iż znaczna większość Palestyńczyków odmawia Izraelowi prawa do istnienia oraz popiera deklaracje Hamasu w kwestii eksterminacji Żydów. Ale właściwie, jaki to problem przy powyższej perspektywie?

Ciekawa jest analiza języka i swoistej ikonografii, jakich używają dzieła takie jak „Budrus". Brak kontekstu pozwala skupić się na odpowiednio emocjonalnych kadrach i ujęciach. Tylnymi drzwiami wchodzi w ten sposób specyficzna forma antysemityzmu. Palestyńska wioska przedstawiona jest zgodnie z wszelkimi potiomkinowskimi prawidłami. Pełen pokoju lud egzystuje w zgodzie z naturą, pielęgnując wspaniałe stare drzewa oliwne, swe odwieczne (sic!) dziedzictwo. Sama natura symbolizowana przez drzewka oliwne z czułością pochyla się nad wioską. Niestety, w tym spełnionym świecie, niewinnym i nieskażonym raju, pojawia się obce zło. Pochodzi z jakiegoś niezrozumiałego świata okrutnej technologii i szaleńczego militaryzmu. Film zaczyna operować kontrastami. Widzimy zafrasowane twarze starszyzny wioskowej i młodych izraelskich szczeniaków z karabinami. Dumne zakwefione kobiety i agresywne małolaty izraelskie. Symptomatyczne, że o ile polityczne racje Palestyńczyków przedstawiane są przez zwykłych cywilów, których już poznaliśmy bliżej na początku filmu, o tyle racje izraelskie wyrażają najczęściej politycy zamknięci w hermetycznych studiach telewizyjnych. Izraelczyk przedstawiony zostaje jako groźny stwór, personifikacja biurokratycznej bądź militarnej agresji na spokój. Widzimy go z oddali i zasłoniętego hełmem. Jeszcze częściej widzimy tylko buldożery i czołgi. Ta dehumanizacja przebiega podobnie w odniesieniu do osadników żydowskich. Tyle że bezimiennego żołnierza zastępuje osadnik izraelski personifikowany przez ortodoksyjnego żyda. Nic nie wiemy o jego poglądach, nic nie wiemy o jego perspektywie. Pojawia się tylko jako ten, który wywołuje strach i jest przyczyną zagrożenia. Żyd jest niewłaściwym i niepotrzebnym elementem rzeczywistości. Znowu jest obcym, groźnym i niezrozumiałym stworem niepasującym do świata harmonii.

W pewnej mierze powyższa ikonografia jest warunkowana specyfiką Państwa Izrael. Przejęło ono w znacznej mierze jako podstawę swej świeckiej tożsamości tak religijne symbole, jak i – w pewnym zakresie – religijną legitymizację. Nie ma żadnego sensu dywagowanie nad tym czy to dobrze, czy źle. Tak po prostu już jest. Gwiazda Dawida, sama Ziemia Obiecana,  język hebrajski, menora – symbole ciągle kojarzone jednoznacznie z judaizmem, są także świeckimi symbolami tożsamości izraelskiej. Próba ataku na Izrael poprzez konstruowanie propagandowych, odpowiednio emocjonalnych i wzruszających obrazów-klisz musi opierać się na analogicznych symbolach. Tyle że w tym wypadku służą one określeniu wroga. Było to szczególnie widoczne w antysyjonistycznych karykaturach rozdawanych na spotkaniu. I tak strony propalestyńskiej propagandy zaludniają powykrzywiane groteskowe postacie, których przynależność polityczna determinowana jest przez te same symbole co żydowska przynależność religijna. Jest pełna obrzydliwych postaci w gwiazdach Dawida, śmiesznych, oszalałych z nienawiści Żydów, o twarzach wykrzywianych żądzą mordu. Niewiele różnią się te karykatury od obrazków nazistowskiego „Stürmera". Nieprzypadkowo zresztą w dzisiejszych czasach nie ma antysemityzmu oderwanego od antysyjonizmu.

Taka perspektywa musi oczywiście wykraczać poza doraźną kontestację polityki Państwa Izrael. Uderza w jego założenia i symbole. Skoro zaś są one w znacznej mierze tożsame z religijnymi bądź judaizmem warunkowane (jak sama idea Państwa Izrael), atak ów kończy się pogardą dla kultury i tradycji żydowskiej. Był to kolejny element mocno widoczny na wspomnianym spotkaniu. Izraelczycy traktowani byli jak obcy przepełnieni absurdalnymi wierzeniami i morderczymi bredniami. Tylko że, tak pechowo się składało, w znacznej mierze nośnikiem tychże symboli i poglądów jest judaizm. I tak przez całe spotkanie przewijała się pogarda dla Pisma Świętego, dla żydowskiej religii, dla zasad żydowskiej kultury. W pewnym sensie w propalestyńskim lewicowym dyskursie następuje utożsamienie Izraela z judaizmem. Oba człony implikacji ucieleśniają wszystko to, co najgorsze w reakcji. Religię, nacjonalizm, zabobon, tradycję. Te same elementy, występujące w natłoku także po stronie palestyńskiej, tam już nie są dostrzegane. Okazuje się, że Izrael to jedyne nacjonalistyczne państwo Bliskiego Wschodu.

Powszechny wśród tzw. młodej lewicy zachwyt wzbudził niedawno wywiad ze Zbigniewem Baumanem w „Polityce". Bauman bez skrępowania używa teologicznych wręcz określeń mających piętnować Izrael. Prawi o bezeceństwach i grzechach, dorzuca też sugestię, że Izrael kontynuuje dziś hitlerowską wizję. Zabawne jest, że tak wyczulona na „religijne" wtręty lewica akurat w tym wypadku zdaje się tego nie zauważać.

Funkcja rotacyjna

Dziwić może, że to akurat na lewicowym spotkaniu odbył się wspomniany seans nienawiści wobec Izraela. Dziwić może, że to akurat lewica przyjęła opisaną powyżej perspektywę. Ale tylko pozornie. Żydzi dla lewicy są istotni tylko jako potiomkinowska dekoracja. Jako nośnik uniwersalnego, niezdefiniowanego człowieczeństwa, którego lewica będzie bronić w imię dobra ogólnego. W momencie odniesienia owego abstrakcyjnego lewicowego konstruktu Żyda do realnie istniejącej kultury, w momencie wypełnienia tego słowa jakąkolwiek treścią, przestaje on być dla lewicy użyteczny i zostaje odrzucony. Więcej, staje się często elementem reakcyjnego ładu, z którym lewica postuluje walkę.

Właśnie tak ma się sprawa z Izraelem. Dzisiejszy stosunek znacznej części lewicy do Izraela i ogólnie Żydów jest ponurą kontynuacją zawołania znanego z okresu rewolucji francuskiej: „Żydom jako ludziom wszystko, jako ludowi nic". Slogan ten de facto znaczy: będziemy z wami, będziemy nieść waszą sprawę na naszych sztandarach, dopóki pozwolicie nam dowolnie kreować waszą tożsamość. Jeśli odrzucicie ten układ – to: Jude raus! Tym razem z Izraela.

Powstaje pytanie, czemu Żydzi przestali być narodem wybranym lewicy?

Pierwszy powód jest wyjątkowo prosty i wynika z samej struktury demokracji. W tym systemie liczą się masy. W porównaniu z Żydami na zachodzie muzułmanie są i liczniejszą, i silniejszą grupą. Jako emigranci bądź „biedniejsi" swoje sympatie polityczne z zasady kierują w stronę lewicy. W sytuacji konfliktu dwóch mniejszości w politycznym interesie ugrupowań lewicowych jest zwrócenie się w kierunku silniejszego i większego „rezerwuaru" głosów. Przypominają się ujawnione dyrektywy francuskiej partii socjalistycznej z 2001 r. Sugerowano w nich, żeby nie drażnić potencjalnych wyborców muzułmańskich proizraelskimi sympatiami i stawać po stronie Palestyńczyków przy opisie konfliktu bliskowschodniego.

Druga przyczyna leży głębiej. Lewica potrzebuję ciągle nowego proletariusza, bezimiennej, pozbawionej istoty i kształtu masy. Jej jedyną właściwością ma być potencjał kontestujący zastane społeczeństwo i legitymizujący przywódczą rolę lewicy. Za czasów Marksa idealnym podmiotem byli robotnicy, w pewnym określonym momencie, zwłaszcza na wschodzie, gdzie pojawiły się gigantyczne, wykorzenione masy żydostwa, opłacalni stali się Żydzi. Dziś tę rolę spełniają idealnie muzułmańscy emigranci. Stanowisko narodu wybranego lewicy okazało się więc, co może jeszcze wielu Żydów dziwić, funkcją nie stałą, ale rotacyjną. Jego miejsce zajmuje, równie instrumentalizowany i nierzeczywisty, Arab.

W pewnej mierze jest to konsekwencja powstania Państwa Izrael. Wypełniło ono pojęcie „Żyda" treścią. Nie chodzi o to, że Izrael wypełnia w sposób całkowity dzisiejszą żydowską tożsamość. Jednak niemożliwe stało się mówienie o tożsamości żydowskiej, abstrahując od jej realnych elementów, takich jak tradycja, religia czy też stosunek do Izraela, który splata wszystkie te elementy i jest ich wyrazem. W ten sposób semantyczna pustka „Żyda", niezbędna do instrumentalizacji kwestii żydowskiej, zniknęła.

Podczas dyskusji nad projektem „Minaret" Joanny Rajkowskiej raz po raz pojawiały się w „Krytyce Politycznej" głosy, że Żyd już nie nadaje się do roli „obcego". Czas więc poszukać gdzie indziej. Jeden z intelektualnych guru „nowej lewicy" Alain Badiou dość wyraźnie oświadczył, że dziś to Arabowie są Żydami, bowiem to oni są uciskani. Co ciekawe, o ile realny Żyd naszą młodą lewicę denerwuje, o tyle już Żyd martwy nie. Martwy Żyd już nie może się bronić, łatwo go dowolnie wykorzystać. Dlatego nienawiść do Izraela przemieszana jest z ciągłymi odniesieniami do Holokaustu. Perwersyjność tej dialektyki jest warta odnotowania.

Zresztą i tak widać w środowiskach lewicowych postępującą i groźną tendencję do relatywizacji zagłady Żydów. Egalitaryzm lewicy wraz z postępowością prowadzi do traktowania Zagłady jako metafory, pojęcia uniezależnionego od realnego wydarzenia, które dotyczy przecież określonego faktu. A chodzi o to, aby pojęciem tym mogły posługiwać się najróżniejsze grupy. Coraz częściej słyszymy czy to o holokauście różnych grup etnicznych, w skrajnych zaś przypadkach o  „holokauście zwierząt".

Dzisiejsza nienawiść większej części lewicy do Izraela pokazuje, do jakiego stopnia Żydzi nigdy nie byli dla niej realnym partnerem. Ta dwuznaczność w podejściu do Żyda, narzucanie mu sztucznej i de facto pustej tożsamości przy jednoczesnej pogardzie do tej, która realnie istniała, cechowała lewicę europejską od początku jej istnienia. Realny Żyd zawsze wzbudzał niechęć, obrzydzenie. Jak zauważa niezastąpiony Gerschom Scholem, odwołując się choćby do broszurki „Żydostwo na obczyźnie" czołowego przedstawiciela XIX-wiecznej lewicy heglowskiej Bauera, niechęć ta nierzadko zamieniała się w protonazistowskie sentymenty. Zresztą sam Marks może się pochwalić wyjątkowo parszywą i reprodukującą wszystkie możliwe antysemickie stereotypy broszurką, jaką było „W kwestii żydowskiej". Ze szczególną estymą są dziś te tekściki przytaczane na większości forów i stron o tematyce propalestyńskiej. W tym wymiarze zbliżają się one do stron nazistowskich, które także z lubością odwołują się do tychże dzieł.

Szkoda dialogu

Podczas pokazu filmu „Budrus" widać było, jak poprzez idealizm, naiwność, chęć reakcji na niesprawiedliwość (bo działania izraelskie w sprawie muru bardzo często bywają brutalne i niesłuszne, i ważne jest, by istniał jakikolwiek rodzaj medialnej kontroli) tworzy się dyskurs oparty na antysemickich obrazach, pełen pogardy dla żydowskiej kultury i niesprawiedliwych uogólnień. W tej sytuacji dialog nie jest możliwy. Jest to o tyle przykre, że obie perspektywy nie muszą się wykluczać. Bo, mając świadomość zagrożenia ze strony nazistowskiej ideologii Hamasu, akceptując istnienie Izraela wraz z jego wielomilionowym narodem, możemy popierać akcje przeciwko konkretnym posunięciom jego państwa, gdy popełniana jest ewidentna krzywda. Ale na pewno jednostkowa niesprawiedliwość nie może być podstawą nieprawdziwych uogólnień, piętnujących obrazów oraz pogardy, a wręcz nienawiści, w stosunku do tysiącletniej tradycji, jaką uosabia judaizm.

Autor prowadzi dział opinii internetowego Forum Żydów Polskich

Niedawno uczestniczyłem w pokazie filmu „Budrus" zorganizowanym przez Kampanię Solidarności z Palestyną, redakcję „Le Monde Diplomatique – Edycja polska" i Kolektyw Syrena. Mieliśmy tam też możliwość posłuchania historii „niedopłynięcia" Romana Kurkiewicza z Flotyllą Wolności do Gazy.

Film opowiada historię pokojowego protestu mieszkańców palestyńskiej wioski przeciwko budowie muru granicznego, który odcinałby ich od dziedzictwa symbolizowanego przez drzewa oliwne. Protest trwa, dołączają do niego z czasem izraelscy wolontariusze chroniący mieszkańców wioski przed brutalnymi atakami wojska. W końcu udaje się wspólnymi siłami zmienić okrutne dyrektywy rządu izraelskiego. Drzewa oliwne zostają, Palestyńczycy i Żydzi padają sobie w ramiona, wojsko zawstydzone się wycofuje, pokój i miłość wracają na ziemię.

Film i dyskusja, jaka po nim nastąpiła, jak w soczewce uwidoczniły skalę problemów i krótkowzroczności występujących zdawałoby się w miarę łagodnym i rozsądnym antysyjonizmie (połączonym często ze szczerym i – w pewnym zakresie – słusznym idealizmem).

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy