Włochy to kraj endemicznej korupcji i sieci znajomości

Odejście Berlusconiego, nowy rząd i wyrzeczenia niczego we Włoszech nie zmienią. Trzeba by wszystkich podatników w anioły przerobić

Publikacja: 12.11.2011 00:01

Premier Berlusconi tuż po głosowaniu nad absolutorium sprawdza na wydruku, kto z jego partii go zdra

Premier Berlusconi tuż po głosowaniu nad absolutorium sprawdza na wydruku, kto z jego partii go zdradził

Foto: AFP

Piotr Kowalczuk z Rzymu



Premier Włoch Silvio Berlusconi odchodzi za kilkanaście dni. Z reakcji światowych rynków, mediów i kampanii propagandowej włoskiej opozycji wynika, że to on osobiście uczynił z beztroskiego, wesołego kraju zadłużonego po uszy „śmiertelnie chorego człowieka Europy", od szczytu G20 w Cannes pod specjalnym nadzorem Unii, MFW i EBC. Ale na dzisiejszą ciężką zapaść solidarnie pracowali wszyscy Włosi, i to od pokoleń. Wybudowali skorumpowany, nieefektywny i niereformowalny „system Italia" funkcjonujący na wszystkich szczeblach: od szczytów władzy po wspólnotę mieszkańców.



Dane, statystyki i szacunki są porażające. Włochy są zadłużone na 1,9 bln euro, czyli ponad 120 proc. PKB. Obsługa tego długu, czyli zaciąganie nowych pożyczek na spłatę odsetek, w dobie kryzysu staje się coraz droższa i grozi implozją finansów państwa już w przyszłym roku. Zwłaszcza że państwo włoskie przy niemal zerowym tempie wzrostu gospodarczego nadal wydaje więcej pieniędzy, niż ściąga. Bezrobocie właśnie sięgnęło 8 proc. i choć jest niższe od unijnej średniej, niemal co czwarty młody Włoch (15 – 24 l.) nie uczy się i nie pracuje.



Jednocześnie ze ściąganiem danin jest krucho. Budżetza sprawą oszustów podatkowych traci co roku minimum 120 mld euro, co znaczy, że Włosi ukrywają przed fiskusem być może nawet 300 mld euro dochodów. Jak się szacuje, drugi, nielegalny obieg gospodarki wytwarza ok. 20 proc. PKB. Roczne obroty organizacji mafijnych są nieco wyższe niż w całym włoskim rolnictwie – ok. 135 mld euro, tzn. 7 proc. PKB. Korupcję szacuje się na 60 mld euro rocznie, czyli, licząc inaczej, 1000 euro łapówek rocznie na głowę.



Naturalnie wobec ogromnej skali tej korupcji oficjalne statystyki dotyczące średniego zarobku, grubości portfela przeciętnego Włocha, struktury wydatków rodziny, zamożności i ubóstwa nie są warte papieru, na którym je spisano. Mówi się nawet, że ukryte przed fiskusem pieniądze pozwoliły Włochom znacznie zamortyzować skutki kryzysu. Na przykład na podstawie deklaracji podatkowych nie sposób zrozumieć, jakim sposobem w ubiegłym roku 240 tys. Włochów kupiło sobie superauta, a 35 tys. jachty i żaglówki. Z ekstrapolacji wyrywkowych kontroli wynika, że dwie trzecie właścicieli tych luksusów to ludzie deklarujący nie więcej niż 15 tys. euro rocznego dochodu.

Przy czym grube oszustwa podatkowe nie są wyłącznie dokonywane przez ludzi od ciemnych interesów czy magików potrafiących wykorzystać niespójność przepisów. Fiskusa oszukują ludzie z włoskiego świecznika i boższyszcza tłumów: Luciano Pavarotti, Sofia Loren, Andrea Bocelli, projektanci mody Dolce & Gabbana, jeden z najlepszych obrońców w historii futbolu Paolo Maldini, kiedyś świetny piłkarz, a dziś trener reprezentacji Anglii Fabio Capello.

Co symptomatyczne, te gwiazdy w świadomości ogromnej większości rodaków były godnymi współczucia ofiarami złodziejskiego państwa a nie chciwcami mającymi w nosie tych, którym w życiu powiodło się gorzej, czyli przytłaczającą większość swoich fanów. Co gorsza, powszechne oszustwa i skoki na publiczną kasę włoskich elit stają się moralnym usprawiedliwieniem dla codziennej, prozaicznej korupcji uprawianej przez maluczkich, rozumianej jako konieczna samoobrona wymuszona przez twarde realia życia.

Na pozór trudno odmówić racji tym, którzy wskazują, że Włosi oszukują swoje państwo, bo sami czują się na każdym kroku oszukiwani przez władze wszelkich szczebli, finansistów i potężnych przedsiębiorców. Przecież ogromny skandal korupcyjny z początku lat 90. ukazał, że włoska polityka finansuje się z łapówek przedsiębiorców, którzy w zamian mogli liczyć na zlecenia państwowe. Okazało się przy tym, że świetnie oliwiony, znakomicie zorganizowany proceder uprawiano bezkolizyjnie przez lata, a uczestniczyli w nim wszyscy: premierzy, szefowie partii i najpotężniejsze koncerny z Fiatem na czele. Tego rodzaju praktyki korupcyjne można spotkać i dziś, choć na o wiele mniejszą skalę. Po prostu w pewnym sensie w ramach elastycznego „systemu Italia" tę korupcję zalegalizowano. Horrendalne koszty włoskiej polityki pokrywa teraz w lwiej części budżet, czyli podatnik.

Parlamentarzyści, gdy mleko się rozlało, zadbali o siebie w ten sposób, że uchwalili sobie najwyższe pensje w Europie (dziś min. 14 tys. euro), a i ponad 3 tys. euro emerytury, do której wybraniec narodu ma prawo już po pięciu latach zasiadania w Izbie Deputowanych. Co w kontekście legalizowania korupcji symptomatyczne, każdy włoski deputowany i senator oprócz pensji otrzymuje 3700 euro na opłacenie sekretarza. Ale się z tych pieniędzy rozliczać nie musi (podobnie jak z ryczałtu na taksówki, komputer, telefon itp.). Efekt jest taki, że zaledwie 240 z blisko tysiąca włoskich parlamentarzystów oficjalnie zatrudnia asystenta. Reszta albo bierze te pieniądze do kieszeni, albo zatrudnia sekretarza na czarno. Mało tego! Parlamentarzyści zmusili naród, by dopłacał im 8 mln euro rocznie do posiłków w parlamentarnych restauracjach, a przy okazji sfinansował 16 mistrzów nożyc fryzujących poselskie głowy za darmo.

Jeśli chodzi o partie polityczne, te, jak w całym demokratycznym świecie, finansowane są z budżetu. Tyle że na przykład w Niemczech w ramach zwrotu kosztów kampanii wyborczej partie otrzymują 50 centów za głos, a we Włoszech aż 3,5 euro, co jest wyśrubowanym rekordem Europy. Urząd prezydenta też sobie nie żałuje. Kwirynał i urzędujący tam prezydent Włoch kosztują naród dwa razy więcej niż Brytyjczyków rodzina królewska, a Francuzów Sarkozy i Pałac Elizejski. Podobne praktyki i obyczaje panują we władzach regionów, prowincji i gmin. W sumie we Włoszech z polityki żyje świetnie prawie półtora miliona osób, co kosztuje naród 30 mld euro rocznie.

Im bardziej na południe, tym bardziej zatrudnienie w sektorze publicznym służy „systemowi Italia" niż obsłudze obywatela. Zupełnie jak kiedyś w realnym socjalizmie, jest formą walki z bezrobociem, a przede wszystkim formą zdobywania głosów i politycznego wsparcia. Dlatego na Sycylii mieszka zaledwie 9 proc. populacji, ale w tym aż 36 proc. całej włoskiej kadry kierowniczej opłacanej z budżetu. Administrowanie południem Włoch to bezustanna walka z permanentnym kryzysem, polegająca na wyszarpywaniu pieniędzy z budżetu. Tyle że podczas realizowania większych inwestycji chodzi przede wszystkim o utrzymanie pracy i płacy jak najdłużej. Niekiedy, jak w przypadku autostrady Reggio Calabria – Salerno, dzięki aktom sabotażu i mafijnego terroru. Ten rodzaj gospodarowania doczekał się nawet oficjalnej nazwy: gospodarka Penelopy – w dzień tkać, by pruć w nocy.

Tak właśnie, siejąc moralne i gospodarcze spustoszenie, od lat funkcjonuje „system Italia", w którym o awansie społecznym, zysku, stanowiskach i posadach przesądzają nie tyle zdolności i umiejętności, ile sieć systemowych powiązań i wymiany przysług.

Nie przypadkiem 85 proc. włoskich studentów pytanych, czego potrzeba, by po studiach dostać dobrą pracę, odpowiada zgodnie: znajomości, czyli przynależności do systemu. Operujące w nim elity zazdrośnie strzegą swoich przywilejów. Formalne i nieformalne korporacje regulują dopływ do co intratniejszych grup zawodowych. Nie przypadkiem we Włoszech notariuszem (statystycznie pół miliona euro rocznego zarobku) jest syn notariusza, a sędzią syn sędziego. Uniwersytetami zazwyczaj trzęsą rodzinne klany przesądzające o naukowych karierach i grantach.

Naturalnie dziedziczeniu przywilejów towarzyszy „kooptowanie" na warunkach korporacji. Najlepszym przykładem funkcjonowania tego mechanizmu jest  korporacja rzymskich taksówkarzy. Licencje wydają władze miejskie pod dyktando związku taksówkarzy. W efekcie liczba licencji pozostaje od lat niemal ta sama (5 tys.). Ale praktycznie otrzymać je można, wyłącznie kupując pod stołem od taksówkarza za ponad 200 tys. euro. W ten sposób taksówkarze zapewnili sobie sutą nieformalną „odprawę" po zakończeniu pracy zawodowej.  Dla jakichś powodów rzymski Senat nie może tej sytuacji zmienić (a mógłby, choćby poprzez wydanie tysiąca nowych licencji), choć ostatnio odrzucił propozycję taksówkarzy, by klienci w centrum Rzymu płacili 10 euro za trzaśnięcie drzwiami, bo rzekomo kursy są zazwyczaj krótkie, a więc nieopłacalne.

Działający w ten sposób „system Italia" betonuje scenę polityczną, wielki i mały biznes, kulturę, naukę, media, a właściwie determinuje całe społeczne życie Włochów. Ci naturalnie, niemal wszyscy bez wyjątku, uważają się za ofiarę spisku złowrogich elit. Zgodnie zresztą ze specyficzną włoską koncepcją świata, w której tak naprawdę o wszystkim, od wysokości domiaru podatkowego po tytuł futbolowego mistrza Włoch, decyduje wirtualne Palazzo zamieszkałe przez anonimową, prawdziwą, potężną i nieodgadnioną jak Bóg władzę. Przekładając na polski: wszechwładny superukład do dziesiątej potęgi.

Ale istnieje też druga, krytyczna szkoła włoskiego myślenia, zgodnie z którą złowrogie elity w Palazzo to nieodrodni synowie ułomnego społeczeństwa, powielający jedynie i w sposób twórczy rozwijający jego wady.

Doradca wielu włoskich rządów prof. Paolo Leon, zdając sobie sprawę z endemicznej korupcji na szczytach władzy, w wywiadzie dla „Corriere della Sera" powiedział niedawno: „Wielu Włochów, szczególnie na południu, cały swój intelektualny wysiłek wkłada w to, by oszukać państwo i wyszarpać od państwa pieniądze. Żyją przekonani, że są wykorzystywani i krzywdzeni. Myślą wyłącznie o tym, co im się należy od innych. Stąd pogarda dla prawa i zasad w ramach wyrównania rachunków". Być może powszechność takich postaw choć po części tłumaczy, dlaczego Włosi wydają na emerytury i renty 14 proc. PKB, gdy europejska średnia wynosi 7 proc.

Tak czy inaczej, kilka lat temu kontrola wykazała, że w Neapolu żyje z sowitej renty ponad 100 kompletnych ślepców, którzy bez problemu prowadzą samochód, a jeden okazał się snajperem camorry. Okazało się również, że w Palermo rentę inwalidzką pobiera niemal cała pierwszoligowa drużyna piłki wodnej. Natomiast w Reggio-Calabria z powodu różnych nieuleczalnych chorób na państwowym garnuszku była cała 17-osobowa trzypokoleniowa rodzina. Oczywiście wszyscy zdrowi jak ryby. Kilkanaście tysięcy wyrywkowych kontroli wykazało, że aż 20 proc. rent inwalidzkich przyznano bezprawnie.

Smutna refleksja oparta na osobistych obserwacjach jest taka, że banalną, codzienną korupcję, brak poszanowania dla zasad w Italii widać gołym okiem od rana do wieczora. To, że we Włoszech nie można  ustawić ludzi w kolejkę czy wpoić, że czerwone światło znaczy „stój", może być tylko wyrazem indywidualizmu. Ale nagminne wpychanie się poza kolejnością, jak zawsze i wszędzie w Italii, mówi już o pogardzie dla konkurencji i panującej regule, że pierwszeństwo ma sprytniejszy. Podobnie z samego zjawiska samorzutnych „parkingowych", które występuje wszędzie, nad Wisłą zazwyczaj w wersji menelskiej, trudno wyciągać socjologiczne wnioski. Ale u mnie w centrum Rzymu procederem zajmował się świetnie zorganizowany, szeroki rodzinny klan, z dziećmi włącznie.

Z korupcją Włoch styka się od samego rana, przy pierwszym espresso w lokalnym barze, bo często płaci z ominięciem kasy fiskalnej. Wieczorem w restauracji często płaci rachunek wystawiony na serwetce, oczywiście nieco niższy niż wynika to z cen w menu. Różnicę, a też zysk restauratora pokrywa fiskus. Autoryzowany monter telewizji satelitarnej proponuje mi rozkodowanie kilku płatnych kanałów za kilkadziesiąt euro, czyli namawia do oszukania własnego pracodawcy. Sklepikarz w przypływie szczerości nad szklanką wina w barze mówi, że płaciłby uczciwie podatki, ale są tak wysokie, że groziłoby to bankructwem.

Może to prawda, ale tym samym system się domyka, tworząc błędne koło. We Włoszech człowiekowi na drodze do celu staje więcej pośredników niż gdzie indziej, a posiadający właściwe kontakty stara się, jak może, by je zamienić na brzęczącą monetę. Portier pobiera drobny haracz za to, że „załatwił" małej firmie drobne malowanko w mieszkaniu „swojej" kamienicy. Administrator wspólnoty mieszkańców, gdy w grę wchodzi poważniejszy remont, też wyciąga rękę po łapówkę.  Nikt nie protestuje. Takie są reguły gry.

Masz obawy, że z powodu słabnących oczu nie odnowią ci prawa jazdy? Szepnij słówko w barze. W kilka dni i 100 euro później barman ci wręczy zaświadczenie o sokolim wzroku. Sąsiadka, u której wynajmowałem pokoje dla znajomych z Polski przybyłych na beatyfikację Jana Pawła II, nie dość, że wynajęła na czarno, to przy okazji spytała, czy może znam kogoś w Watykanie, bo potrzebne jej zaświadczenie, na podstawie którego mogłaby robić zakupy i tankować samochód w Wiecznym Mieście bez płacenia przy tym podatku VAT.

Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Włoskim maluczkim nagminnie narzekającym na Palazzo, uprzywilejowaną kastę, czyli „system Italia", nie przychodzi do głowy, że są jego nieodłączną częścią. Podobnie jak wytykająca codziennie rządzącym korupcję i nepotyzm opozycja, bez względu na to, czy prawicowa czy lewicowa, bije rekordy hipokryzji, bo przecież jest częścią tego samego chorego systemu.

Stąd nie sposób uwierzyć, że odejście Berlusconiego, taki czy inny nowy rząd, ambitny plan oszczędności i wyrzeczeń będą w stanie cokolwiek we Włoszech zmienić. Trzeba by wszystkich, również pospolitych zjadaczy chleba, w anioły przerobić, czyli cudu.

Piotr Kowalczuk z Rzymu

Premier Włoch Silvio Berlusconi odchodzi za kilkanaście dni. Z reakcji światowych rynków, mediów i kampanii propagandowej włoskiej opozycji wynika, że to on osobiście uczynił z beztroskiego, wesołego kraju zadłużonego po uszy „śmiertelnie chorego człowieka Europy", od szczytu G20 w Cannes pod specjalnym nadzorem Unii, MFW i EBC. Ale na dzisiejszą ciężką zapaść solidarnie pracowali wszyscy Włosi, i to od pokoleń. Wybudowali skorumpowany, nieefektywny i niereformowalny „system Italia" funkcjonujący na wszystkich szczeblach: od szczytów władzy po wspólnotę mieszkańców.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał