Choć sypały się na nas pochwały, w sumie marnie wykorzystaliśmy swoich pięć minut. Nawet premier Tusk, podsumowując prezydencję w Strasburgu, wypadł niemrawo.
Nie ma się jednak czego wstydzić, minęły czasy, gdy tytularne przywództwo w UE miało jakiekolwiek znaczenie. Nastroszyliśmy piórka, było miło, a teraz koniec zabawy, czas na harówkę, by wynieść z europejskich przemian tyle korzyści dla Polski, ile się da. Na to trzeba zaś sprawnej dyplomacji, twardej gry, a nie wątpliwych przywilejów. PR-owa osłona kończy się, w rok 2012, decydujący dla traktatowych przemian w Europie, wkroczymy bez niej.
1
Najbardziej dramatyczne wydarzenie podczas polskich „rządów" w Unii, czyli arabska wiosna ludów, obyło się bez nas. Polska umyła ręce, pozwalając Francji i Wielkiej Brytanii wygrać wojnę z Kaddafim, nie mieliby też nic do zaoferowania rewolucjonistom w Egipcie. Nasza prezydencja wyraziła dessinteresment przemianami w Afryce Północnej. Nic zresztą dziwnego: nie mamy tam interesów, chcieliśmy skupić uwagę Unii na Wschodzie, stąd promowanie Partnerstwa Wschodniego. Południową otulinę Unii pozostawiliśmy innym.
Gorzej, że także w tej drugiej sprawie postęp jest marny. Unia zakończyła rozmowy z Ukrainą o umowie stowarzyszeniowej i pogłębionej strefie wolnego handlu, która mogłaby zasadniczo zmienić sytuację na wschodniej flance Unii. Kijów musiałby implementować część prawodawstwa europejskiego (dziś wzoruje się na rosyjskim), co zmieniłoby kulturę prawną Ukrainy. Więcej: byłby to pierwszy zdecydowany krok naszego sąsiada w kierunku struktur euroatlantyckich.