Z dwóch nurtów kryminalnych powieści Harlana Cobena zdecydowanie wolę serię o agencie sportowym i detektywie Myronie Bolitarze. Powieści spoza cyklu – choć to one przyniosły mu sławę i fortunę – zawsze wydawały mi się ciut naciągane i raczej bez wyrazu. „Wszyscy mamy tajemnice" to dziesiąta książka o Bolitarze, byłym koszykarzu, miłosnym pechowcu i opiekunie gwiazd (ciąg dalszy oczywiście nastąpi, tom 11. zapowiedziany jest na końcu książki).

Jak przystało na opowieść z czasów, gdy sława jest wszystkim, fabuła prowadzi nas między celebrytów. Znana tenisistka jest w ciąży, ale ktoś w Internecie kwestionuje ojcostwo jej partnera – gwiazdy rocka. Inna gwiazda rocka, idol tyleż tajemniczy, co ekscentryczny, zatrudnia do ochrony zawodowego cyngla włoskiej rodziny mafijnej. A niemal wszystkie te postaci w jakiś podejrzany sposób wydają się wiązać z losem brata Myrona Bolitara i jego szwagierki. Rozsupływanie zagadki będzie więc bolesne, jak zawsze wtedy, gdy w grę wchodzą więzy rodzinne.

Tak jak thrillery Johna Grishama idealnie oddawały ducha lat 90., tak powieści Cobena nieźle odbijają pierwszą dekadę XXI wieku. W lustrze owym widać, że prywatny detektyw, czyli bohater naszych czasów, ma kłopoty. To już nie samotny wilk w miejskiej puszczy, lecz specjalista od zarządzania informacją, co może i jest nowoczesne, lecz mocno pomniejsza rolę samego detektywa. Do tego, że u jego boku stoi często kumpel „od wycisku", który ma mniejsze skrupuły, przyzwyczailiśmy się od dawna (choćby parkerowski duet Spenser i Hawk). Do tego, że wiadomości dla niego zdobywa cała drużyna (łącznie z klientami i recepcjonistką) – jeszcze nie. Tak samo jak i do tego, że głównym narzędziem w pracy detektywa jest odpowiednio zaprogramowany telefon komórkowy oraz GPS (czy ktoś wyobraża sobie klasycznego prywatnego detektywa, któremu samochodowy komputerek blokuje dostęp do mapy, bo zdenerwowany nie potrafił wprowadzić właściwego adresu?).

Jednocześnie (nie tylko u Cobena) we współczesnych bestsellerach kryminalnych narasta terror politycznej poprawności. Na scenie musi pojawić się odpowiednia liczba przedstawicieli odpowiednich mniejszości, którzy powinni być przedstawieni w odpowiednim (przychylnym) świetle. Sam bohater jest zaś jednostką uświadomioną i gdy zdarza mu się pomyśleć lub powiedzieć coś niepoprawnego, od razu sam odpowiednio swe zachowanie komentuje i grzecznie się poprawia. Wspólnym tytułem dla wielu powieści celowanych w popkulturową średnią średnich (tak jest u Cobena) mogłoby więc być hasło „Nie uraź nikogo". No i zapłać rachunek za komórkę, brachu. Inaczej już po tobie.