Pierwszeństwo Ojczyzny

Polska nie jest projektem. Ojczyzna nie jest projektem. Ojczyzna jest dziedzictwem

Publikacja: 19.05.2012 01:01

Aleksander Wielki w bitwie nad Granikiem:?Persów pokonał, Lechitom nie dał rady...

Aleksander Wielki w bitwie nad Granikiem:?Persów pokonał, Lechitom nie dał rady...

Foto: Rzeczpospolita

Łukasz Górnicki w „Dworzaninie" pisał, że przez ojczyznę rozumie się „to, co gruntu komu ociec pozostawił". Czy jest to rdzeniem tego pojęcia? Czy rzeczywiście tylko ziemia, terytorium, w którym możemy czuć się bardziej u siebie niż gdzie indziej, za jego granicą? Nie, to także historia, która ukształtowała, obok natury, szczególną postać tego domu i jego mieszkańców. To oczywiście również kultura, w tej historii uformowana i formująca kolejne pokolenia, przede wszystkim dająca nam język, którym nazywamy świat i nasze uczucia. Istotą pojęcia ojczyzny jest jednak nade wszystko samo dziedziczenie po naszych ojcach (dziadach i pradziadach) oraz wpisane weń zobowiązanie, by tego dziedzictwa nie zmarnować: nie zmarnować dziedzictwa terytorium – domu i jego wyposażenia, nie zmarnować dziedzictwa kultury i języka, nie zmarnować dziedzictwa historii, w której odnajdujemy sens wspólnej opowieści o nas w czasie.

Historie są sposobami posiadania osobowości (tożsamości) w autonomicznych wspólnotach. Jak zauważył wybitny współczesny historyk idei John G. A. Pocock, każda autonomiczna wspólnota potrzebuje historii tego, czym była dla siebie i tego, czym była dla innych. I każda taką opowieść o sensach swojego dziedzictwa konstruowała, dekonstruowała i rekonstruowała. Bez niej – rozpadała się.

Nić historii i Parki

Pierwszy taką historię spisał nieznany z imienia cudzoziemiec, którego przyjęliśmy nazywać Gallem Anonimem. Zaczął pracę nad swoją kroniką około roku 1112. Od początku panowania twórcy dziejowego sukcesu państwa Polan, Mieszka I, dzieliło benedyktyna-kronikarza zaledwie pięć – sześć pokoleń. Mieszko I był pradziadem Kazimierza Odnowiciela, ten zaś pradziadem księcia Bolesława zwanego Krzywoustym, ku chwale i na zamówienie którego pisał swą kronikę Anonim.

Dziś, kiedy żyjemy dłużej, coraz częściej zdarza się, że młodzi ludzie mogą jeszcze poznać swoich pradziadków. Najstarsi ludzie, których pytamy o ich wspomnienia, sięgając do pamięci o spotkaniach z pokoleniem swoich dziadków, zbliżają siebie (i nas, swoich słuchaczy) do zdarzeń nawet sprzed 150 lat. To jeszcze żywa pamięć, chyba najdalszy jej zasięg. 150 lat temu – to w dziejach Polski czas powstania styczniowego, uwłaszczenia chłopów w zaborze rosyjskim, narodzin autonomii w zaborze austriackim i początków masowej emigracji – za chlebem – do Ameryki. W którymś z tych wydarzeń, procesów, niemal każda z naszych rodzin jakoś uczestniczyła; gdzieś we wspomnieniu wspomnień, albo na wyblakłej fotografii (bo już wtedy były) możemy szukać jeszcze ich „domowych" śladów.

Taki właśnie dystans, 150 lat, dzielił twórcę pierwszej polskiej historii od jej początków: od Mieszka I, od chrztu. Upłynęło jeszcze 900 lat od czasu „Kroniki" Galla Anonima. Nić tej historii-opowieści, którą pierwszy raz on splótł, nie zerwała się do dzisiaj. 1050 lat nie możemy już ogarnąć żywą pamięcią. Od Mieszka dzieli nas pewnie już blisko 40 pokoleń. Czy możemy odkryć w tym, tak długim już łańcuchu generacji jakąś wspólnotę? Rozpoznać w bohaterach tej historii swoich przodków? Poczuć się ich spadkobiercami? Spierać się z nimi o kształt duchowy i materialny tego dziedzictwa? Świadomie je kontynuować?

Do tego właśnie, między innymi, służyły kolejne, spisywane dla owej wspólnoty historie. Gall Anonim nie należał do grona spadkobierców pierwszych Polan/Polaków, ale ten spadek – po owych pierwszych pokoleniach opisał: dla tych, którzy to dziedzictwo podejmowali na progu wieku XII i w następnych stuleciach. Szukał wspólnego sensu tego dziedzictwa – i wskazał go w uporczywej obronie „starodawnej wolności Polski". Ten kraj, stwierdzał pierwszy jego kronikarz, „pod tym zwłaszcza względem zasługuje na wywyższenie nad inne, że choć otoczony przez tyle (...) ludów chrześcijańskich i pogańskich i wielokrotnie napadany przez wszystkie naraz i każdy z osobna, nigdy przecież nie został przez nikogo ujarzmiony w zupełności...".

To była nie tylko historia, ale i program, jaki kronikarz Anonim pisał na zlecenie księcia Bolesława zwanego Krzywoustym, który odważył się przeciwstawić „nadętemu pychą" cesarzowi niemieckiemu. Nie dać się ujarzmić.

Kronika dla Lechitów

Ten sam motyw przewodni nadał swemu opowiadaniu polskiej historii pierwszy pisarz Polak, 80 – 90 lat po Gallu Anonimie tworzący swoją „Kronikę" mistrz Wincenty, wybrany w 1207 roku na biskupa krakowskiego, od XV wieku przezwany Kadłubkiem. Mistrz Wincenty pisał kronikę już jednak nie dla dynastii Piastów tylko, ale dla wolnego, niezwyciężonego ludu Lechitów (Kadłubek użył w swej kronice tej nazwy jako zamiennika do określenia „Polacy"). Opisywał ich wspólnotę państwową pojęciem rzeczpospolita – res publica, „monarchia rządzona prawem stanowionym przez prawowitych władców, wybranych przez społeczeństwo". Wprowadzał do historii Polaków pojęcie obywatela (cives), ojczyzny (patria) i miłości ojczyzny (amor patriae). Pięknie zachęcał do tej ostatniej na przykładzie poświęcenia wojów Bolesława Krzywoustego walczących o Pomorze: „Czego podejmujemy się z miłości ojczyzny, miłością jest, nie szaleństwem, męstwem, nie zuchwałością; bo mocna jest miłość jak śmierć, im trwożliwsza, tym śmielsza".

Uśmiechamy się czasem, jeśli czytamy u Kadłubka, jak to Lechici-Polacy toczyli w starożytności zwycięskie wojny z Gallami i z Rzymem, docierając do kraju Partów (Iranu) i zmuszając samego Juliusza Cezara do uznania suwerenności Polski. Czy to tylko typowe dla tylu innych historii imperialne podbijanie bębenka? Śmieszne sny o potędze? Niezupełnie. Warto zastanowić się nad sensem tej opowieści, którą tworzy mistrz Wincenty najbarwniej, kiedy opisuje starcie wspólnoty wolnych Polaków z samym Aleksandrem Macedońskim. Posłuchajmy:

„Gdy bowiem ów sławny Aleksander (...) usiłował ściągnąć z nich trybut, (Polacy) rzekli posłom: »Posłami jesteście, czy także królewskiego skarbu kwestorami?«. Ci odpowiedzieli: »I posłami jesteśmy, i komornikami«. Na to tamci: »Wpierw więc – mówią – trzeba okazać posłom szczerze uszanowanie, abyśmy wspaniale przyjętych wspaniałymi uczcili darami; następnie komornikom musimy wypłacić wyznaczony trybut – należy się bowiem cesarzowi, co jest cesarskiego – aby nie spotkał nas zarzut obrazy majestatu«. Przeto głównym osobom spośród posłów najpierw żywcem połamano i powyrywano kości, potem zdarte z ich ciał skóry wypchano częściowo złotem, częściowo najlichszą trawą morską, i ten kruszec, ludzką skórą, lecz nieludzko odziany, odesłano z takim listem: »Królowi królów Aleksandrowi królewska władczyni Polska. Źle innym rozkazuje, kto sam sobie nie nauczył się rozkazywać; nie jest bowiem godzien zwycięskiej chwały ten, nad którym zgraja namiętności triumfuje. Zwłaszcza twoje pragnienie żadnego nie znajduje zaspokojenia, żadnego umiarkowania; co więcej, ponieważ nigdzie nie widać miary twojej chciwości, wszędzie żebrze niedostatek twego ubóstwa. Chociaż jednak świat nie może nasycić twojej nienasyconej żarłoczności, zaspokoiliśmy jakoś głód przynajmniej twoich (ludzi). I niech ci będzie wiadome, że u nas nie ma trzosów, dlatego te oto podarki włożyliśmy w kalety twoich najwierniejszych (sług). Wiedz zaś, że Polaków ocenia się według dzielności ducha, hartu ciała, nie według bogactw. Nie mają więc skąd zaspokoić gwałtownej żarłoczności tak wielkiego króla, by nie powiedzieć tak wielkiego potwora. Nie wątp jednak, że obfitują oni w prawdziwe skarby młodzieży, dzięki której można by nie tylko zaspokoić, lecz całkowicie zniszczyć twoją chciwość razem z tobą«".

Na tle powszechnego także w średniowieczu uwielbienia dla postaci genialnego Macedończyka, niezwykła krytyka jego podbojów, niepohamowanej żarłoczności imperium. Polacy-Lechici, walcząc o swą wolność, rozbijają uroszczenia kolejnych Aleksandrów do uniwersalnego panowania, o Polaków rozbijają się kolejne imperia. Jak – wymyślony przez Kadłubka – Lestko (Leszek) I pokonuje „chciwość" Macedończyka, tak rządy Wandy, córki Krakusa, prowadzą do zwycięstwa nad „tyranem niemieckim", a Leszek III kładzie granice panowaniu samego Cezara. Mistrz Wincenty szukał swoistego sensu opowiadanej przez siebie historii Polaków w konsekwentnej obronie nie tylko suwerenności zewnętrznej – między imperiami, ale i wolności obywateli (czyli rycerskiej elity) od samowoli własnego władcy. Wzór dał w osobie pierwszego legendarnego władcy: Kraka-Grakcha. Wybrać miał go wiec wolnych Polaków po złożeniu przez kandydata do tronu obietnicy, że „nie królem będzie, lecz wspólnikiem królestwa". Kadłubek dał też wyjątkową definicję sprawiedliwości, nie spotykaną w tym brzmieniu u innych autorów starożytnych czy średniowiecznych, od których zapożyczał wiele innych swych mądrości. Napisał, że odtąd – czyli od ustanowienia ustroju opartego na prawie i wolności – „sprawiedliwością nazwano to, co sprzyja najbardziej temu, co może najmniej" (et dicta est iustitia quae plurimum prodest ei qui minimum potest). Sprawiedliwość ma chronić najsłabszych.

Palikot kruszy filary

Czy chroni w historii Polski, jaką znamy z kolejnych ośmiu wieków? Nie chroniła już i w tym czasie, który ogarniała kronika Kadłubkowa i łamanie tej pięknej zasady przez swoich przodków i niektórych współczesnych mistrz Wincenty sam na wielu przykładach piętnował. Komponując swą opowieść, w której „prawdziwe ojców wizerunki" chciał wydobyć z „głębi zapomnienia", szukał prawdy o przeszłości, walczył z zapomnieniem ludzi, którzy byli, ale zarazem świadomie chciał odsłonić „złote ojczyzny filary". Owe „filary" – to wzory czynów, w których sens polskiej wielopokoleniowej wspólnoty mieli odkrywać czytelnicy jego „Kroniki": wolny lud Lechitów-Polaków. To był właśnie ów ideał sprawiedliwości sprzyjającej najsłabszym, ustrojowej wolności i antyimperialnej dzielności w obronie tejże wolności.

Czy jeszcze widzimy te filary? Czy jeszcze chcemy je podtrzymywać, odnawiać, umacniać, może dodać nowe, równie godne? To są pytania o polskie dziedzictwo. I mamy radykalną odpowiedź na te pytania: „Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec swojej polskości". Tak w lutym 2012 roku stwierdził lider trzeciego co do wielkości klubu w polskim Sejmie. Miało to miejsce na spotkaniu konwersatorium „Dialog i przyszłość" zorganizowanym przez Aleksandra Kwaśniewskiego. To była wypowiedź godna lidera Ruchu Poparcia Putina, mocniejsza od kilka lat wcześniejszego stwierdzenia na łamach „Gazety Wyborczej" zrównującego patriotyzm z rasizmem. Wezwanie do tego, by Polacy wyrzekli się swej polskości – a zatem wyrzekli się już nie tylko postawy patriotyzmu, ale by zrezygnowali z samej ojczyzny – to wezwanie odpowiada mentalności dużej części ludzi, którzy znajdują się w centrum tego kraju. Nie Polski, ale właśnie „tego kraju". Co ważniejsze jeszcze, lata, całe dekady ciężkiej pracy tych ludzi, by nie cofać się głębiej – od czasu „Nowych Widnokręgów" do najnowszego wydania programów „rozrywkowych" TVN –  przynoszą doniosły skutek społeczny: setki tysięcy młodych ludzi w tym kraju jest całkowicie obojętnych na dziedzictwo, które tworzy ojczyznę nazywającą się tak niewygodnie: Polska. W ostatnich „Arcanach" drukujemy rozmowy z przedstawicielami tej wielkiej grupy. Na pytanie, czy widzą sens trwania tego dziedzictwa, udzielają oni np. takiej odpowiedzi: „Gdybyśmy byli Niemcami, Austriakami czy Rosjanami – pod warunkiem że na równych prawach z obywatelami tych krajów – świetnie prosperującymi, zadowolonymi, żyjącymi szczęśliwie – to czy to byłoby takie złe? Czy przodkowie, co krew przelewali, woleliby nas widzieć nieszczęśliwymi Polakami czy szczęśliwymi obywatelami innych krajów?".

Szczęście jest gdzie indziej. A raczej może być i tutaj, jeśli tutaj to już nie będzie ta Polska, którą tak precyzyjnie opisał Donald Tusk przed laty na łamach miesięcznika „Znak": „Pustka, tylko gdzieś w oddali przetaczają się husarie i ułani, powstańcy i marszałkowie, majaczą Dzikie Pola i Jasna Góra. Dziejowe misje, polskie miesiące. (...) Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń?".

No właśnie: co pozostanie? Normalność bez polskości, bez ojczyzny, bez zobowiązań, bez dziedzictwa, może nawet bez dzieci także (to pan premier podkreślił zresztą kilkakrotnie, odmawiając najmniejszego gestu na rzecz polityki prorodzinnej), dla których warto byłoby coś poświęcić ze swojego indywidualnego szczęścia. To jest normalność dla wielu milionów tych, z którymi łączy nas terytorium, a także jakieś ułomki języka, pozwalające na zakupy w tych samych sklepach.

Wawel do podziału?

Pora postawić pytanie najważniejsze: czy mamy machnąć na nich ręką, czy szukać z nimi porozumienia? Do czego zobowiązuje nas to, co otrzymaliśmy po naszych ojcach? Pamiętajmy: oni – to nie tylko wnuki oprawców z NKWD czy konfidentów z gestapo – tych nie ma tak dużo (a i tacy, bywało, przyjmowali szczerze polskość, przyciągnięci imponującą wielkością jej „filarów"). Owi „oni" to także prawnuki tych, którzy byli w AK czy w BCh, bili się w kampanii wrześniowej – po polskiej stronie. To potomkowie tych, którzy w XIX wieku, albo w II RP, albo w czasie II wojny – z „tutejszych", z „przybyszów" – stali się Polakami. Ale już po 23 latach III niepodległości wybili się na niepodleg łość – od krzyża, od Smoleńska, od  Polski.

Zatem: machnąć na nich ręką? Takie rozwiązanie narzuca się coraz częściej ostatnio: „No, nie porozumiemy się z nimi, kompromis nie jest możliwy, będzie w końcu zdradą ojczyzny i tych, co za nią ginęli". Więc może ostatecznie zaakceptować podsuwany nam od  200 lat podział na jasnogród i ciemnogród? Dać się zamknąć w rezerwacie, gdzie będziemy kultywować nasze dziedzictwo, czytać sobie Galla, Kadłubka, Mickiewicza, dopóki okulary nie wypadną nam z wykręconej reumatyzmem ręki?

Ale gdzie mielibyśmy się zamknąć? Jak podzielić to terytorium, które otrzymaliśmy po ojcach? Czy wystarczy nam Radom – jedyne większe miasto, w którym ostatni demokratyczny werdykt dał większość dziedzicom dumnych Lechitów? Czy dostaniemy Wawel – skoro nas tylko historia obchodzi? Już po 10 kwietnia 2010 roku wiemy, że tak łatwo nie będzie. Ci, którym serce na dźwięk dzwonu Zygmunt raczej wcześniej nie drżało, nagle zapragnęli walczyć o Wawel, o Krakowskie Przedmieście. Czy da się Wawel podzielić – jak Wzgórze Świątynne w Jerozolimie: część dla „wyznawców Ojczyzny", część dla tych, którzy z polskością są gotowi się rozstać, ale chcą po swojemu zagospodarować symbole po niej (może zaorać, może zrobić emballage)?

Nie, to nie jest dobra perspektywa. Musimy wybrać inne rozwiązanie – do niego właśnie zobowiązuje nas dziedzictwo. Musimy podjąć na  nowo uporczywą pracę nad przywracaniem polskości tych, którzy przed telewizorami TVN i nowej TVP, przed okienkami laptopów z Onetem czy Interią stali się „tutejszymi" albo raczej – „turystami".

Nie będzie łatwo. To wiemy. Nie tylko dlatego, że dokładnie w przeciwnym kierunku pracują potężne korporacje medialne i niektórzy „politycy". Oni są tylko sługami procesów znacznie potężniejszych. Współczesne rynki podważają sens istnienia autonomicznych wspólnot politycznych. Rynki potrzebują tylko ciągle zmieniających się obrazów użyteczności i wychodzenia z użycia. Doskonale wspiera tę potrzebę ideologia postmodernizmu, w której nie ma rzeczywistości: wszystko redukowane jest do języka (a raczej PR) i nic nie może się zdarzyć, bo wszystko jest wymyślone (skonstruowane), wszystko jest projektem. Wspomniany na wstępie John Pocock, zauważył, iż „postindustrialna ekonomia globalna wytworzyła wzory/sposoby ludzkiej interakcji, które lekceważą, przekraczają istniejące granice między państwami, narodami i społeczeństwami obywatelskimi wytworzonymi wokół nich. Skutek jest taki, że wielu – coraz więcej – ludzi nie czuje, by żyło w takich wspólnotach, uczestniczyło w polityce, czy należało do ich przekazywanych czy też dziedziczonych kultur. Wzory, wedle których żyją ludzie, stają się płynne do tego stopnia, iż stają się obrazkami w masowej wyobraźni, natychmiast przekazywanymi i natychmiast zastępowalnymi. W tych warunkach trudno w ogóle mieć historię czy żyć we wspólnocie (państwie, narodzie), którego historia jest zapisem ciągłości" („Discovery of Islands", Cambridge 2005, s. 303). Przetrwają tylko te, które mają najsilniejszą tożsamość i największą wolę jej obrony. Bronią się Niemcy, broni się Rosja, broni Izrael, bronią Stany Zjednoczone, bronią Czechy, Chiny, Węgry, broni się Anglia...

Reconquista

Polska się nie obroni, jeśli zrezygnujemy z obrony wspólnej ojczyzny, z obowiązku jej poszerzania na tych, którzy utracili poczucie dziedzictwa albo jeszcze go nie poznali. Jak tę obronę prowadzić? – odpowiedź na to pytanie można już określić jako domenę różnych projektów.

Polska nie jest projektem, ale znamy z historii projekty jej likwidacji. Przez imperia, którym ona przeszkadza. A także przez tych, którym wydały się niezwyciężone owe imperia – uzbrojone w pułki preobrażeńskie albo w hasło ostatecznego wyzwolenia i wielkie telewizje. Ci ze strachu, czasem z obawy przed śmiesznością, obciachem wierzgania przeciw ościeniowi „postępu", a najczęściej w imię indywidualnego interesu – wybierają silniejszego. I chcą zachować z jego nadania splendory panowania nad „tutejszymi". Oni muszą rozbijać obraz wspólnoty, ośmieszać ideał wolnych Lechitów.

Znamy jednak z historii również tworzone i realizowane – w X, XI, XII, XIII..., XIX i XX wieku – projekty, a raczej po prostu systematyczne prace nad odnawianiem i poszerzaniem tej wspólnoty. I to właśnie musimy robić: pracować nad tym, żeby Polaków było więcej, a nie mniej; żeby odnawiać ciągłość tej historii, którą opowiadają od początku Gall i Kadłubek. To jest praca organiczna, która trwa od blisko 40 pokoleń. Nie skończy się, dopóki z niej nie zrezygnujemy.

Na czym dziś ta praca polega? Nad tym właśnie zastanawiają się współtwórcy konferencji „Polska Wielki Projekt", nad tym zastanawiają się, ale też i pracują codziennie tysiące innych Polaków: rodziców, nauczycieli, lekarzy, rolników, uczciwych urzędników, biznesmenów, naukowców, studentów...

By bronić naszego domu – trzeba odzyskać państwo. By bronić naszej kultury – trzeba tworzyć porywające dzieła i umieć dotrzeć z nimi – pod zaczadzone dymem „ponowoczesności" czaszki. By takie dzieła powstawały – Polska znów stać się musi wielką ideą, najambitniejszym zadaniem, najważniejszym sporem, jak była w czasach Kadłubka i Kochanowskiego, Mickiewicza i Chopina, Malczewskiego i Wyspiańskiego, a nawet jeszcze Herberta i Miłosza. By taką ideą była – musimy odbudować poczucie dziedziczenia. Od własnej rodziny, własnego domu, własnej genealogii poczynając – w nich szukając punktów stycznych z polską historią. Wtedy tę historię, wspólną – odbudujemy na nowo. Jeśli zechcemy.

Autor jest historykiem i publicystą, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego i redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana". Ostatnio opublikował m.in. „Od Polski do postpolityki: intelektualna historia zapaści Rzeczypospolitej" (2010).

Łukasz Górnicki w „Dworzaninie" pisał, że przez ojczyznę rozumie się „to, co gruntu komu ociec pozostawił". Czy jest to rdzeniem tego pojęcia? Czy rzeczywiście tylko ziemia, terytorium, w którym możemy czuć się bardziej u siebie niż gdzie indziej, za jego granicą? Nie, to także historia, która ukształtowała, obok natury, szczególną postać tego domu i jego mieszkańców. To oczywiście również kultura, w tej historii uformowana i formująca kolejne pokolenia, przede wszystkim dająca nam język, którym nazywamy świat i nasze uczucia. Istotą pojęcia ojczyzny jest jednak nade wszystko samo dziedziczenie po naszych ojcach (dziadach i pradziadach) oraz wpisane weń zobowiązanie, by tego dziedzictwa nie zmarnować: nie zmarnować dziedzictwa terytorium – domu i jego wyposażenia, nie zmarnować dziedzictwa kultury i języka, nie zmarnować dziedzictwa historii, w której odnajdujemy sens wspólnej opowieści o nas w czasie.

Historie są sposobami posiadania osobowości (tożsamości) w autonomicznych wspólnotach. Jak zauważył wybitny współczesny historyk idei John G. A. Pocock, każda autonomiczna wspólnota potrzebuje historii tego, czym była dla siebie i tego, czym była dla innych. I każda taką opowieść o sensach swojego dziedzictwa konstruowała, dekonstruowała i rekonstruowała. Bez niej – rozpadała się.

Nić historii i Parki

Pierwszy taką historię spisał nieznany z imienia cudzoziemiec, którego przyjęliśmy nazywać Gallem Anonimem. Zaczął pracę nad swoją kroniką około roku 1112. Od początku panowania twórcy dziejowego sukcesu państwa Polan, Mieszka I, dzieliło benedyktyna-kronikarza zaledwie pięć – sześć pokoleń. Mieszko I był pradziadem Kazimierza Odnowiciela, ten zaś pradziadem księcia Bolesława zwanego Krzywoustym, ku chwale i na zamówienie którego pisał swą kronikę Anonim.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy