Wojownik z autostrady A2

Były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, od lat przedsiębiorca, teraz jeden z liderów oszukanych budowniczych. Marek Szymczak z Ustki broni się przed bankructwem

Publikacja: 26.05.2012 01:01

Węzeł pod Wiskitkami:?chińska klapa, polska plajta (zdjęcie z września 2011 roku)?

Węzeł pod Wiskitkami:?chińska klapa, polska plajta (zdjęcie z września 2011 roku)?

Foto: Forum

Kiedy wysiada z białego, 280-konnego BMW X6 i w ciemnych okularach idzie wyluzowanym, pewnym krokiem – reportaż niemal wali się w gruzy. Miał być ludzki dramat, bankructwo, ściana płaczu. A tu zaskakujący anturaż: sportowe buty, gruby zegarek na ręku i wypasiona fura.

Ale potem Szymczak zdejmuje okulary. I nic już nie jest takie, na jakie wyglądało.

Mechanizm plajty jest prosty

Najpierw po prostu jeździł upominać się o pieniądze. Do Feliksowa, do siedziby zarządu Dolnośląskich Kopalni Skalnych SA, generalnego wykonawcy odcinka C autostrady A2. Koledzy z branży też. – Któregoś razu jeden z nich wyjął z auta tabliczki z hasłami, coś, że „Tusk złodziej" czy „DSS złodzieje", w każdym razie jakoś tak – opowiada pan Marek.

Szymczak wtedy uznał, że to bez sensu. – Ot, prezes sobie z wysokiego okna na nas popatrzy i tyle naszego. Powiedziałem, że jak mamy coś wskórać, to trzeba wyjść na ulicę.

Jak zrobili blokadę w Wiskitkach na odcinku Warszawa – Sochaczew, przestali być niewidzialni. Lawina ruszyła, gdy trafili do TVP, do programu „Bliżej" Jana Pospieszalskiego. „Wielu polskich przedsiębiorców jest na skraju bankructwa. Dlaczego? Bo jako podwykonawcy budowali autostrady dla wielkich konsorcjów" – zagaił znany publicysta. A potem pokazał wstrząsający reportaż ze spotkania bankrutujących drogowców z członkami Sejmowej Komisji Infrastruktury.

Szymczak stał obok przedsiębiorcy z Płońska Dariusza Smukowskiego, gdy ten, doprowadzony do granicy wytrzymałości, wykrzykiwał posłom w twarz słynne już zdanie: „Tu się urodziłem, tu chcę pracować, tu chcę żyć!". – Strasznie się wtedy bałem o pana Darka – mówi Szymczak.

Bo przeklinał rząd? Bo wyzwał oficjeli od oszustów? – Skąd! Przecież prawdę powiedział  – wzrusza ramionami pan Marek. – Ja się bałem, żeby zawału nie dostał. Przecież ten człowiek stracił wszystko.

Kiedy dwa tygodnie temu Szymczak był u Smukowskiego w Płońsku, ten miał jeszcze jeden samochód ciężarowy i dwie naczepy. – Tydzień temu nie miał już nic – mówi pan Marek. – A to była kiedyś prężna firma transportowa, której nie położyli nawet chińscy poprzednicy DSS, dla których też pracował.

Mechanizm plajty jest równie okrutny, co prosty – podwykonawca prowadzi roboty, DSS nie płaci, ale faktury są wystawione, więc podatki są wymagalne. ZUS i urząd skarbowy nie pyta, czy winny jest DSS czy rząd, tylko ściąga co jego.

Dlatego Szymczak wie, że jego największym wrogiem jest czas. Wszyscy podwykonawcy to wiedzą. Zorganizowali się w liczący już około 70 członków Komitet Protestacyjny Przedsiębiorców Poszkodowanych przy Budowie Autostrad.

Odtąd pan Marek wciąż ma na telefonie albo jakiegoś dziennikarza, albo posła. Tak właśnie życie wybrało go na jednego z wojowników prawdy o aferze A2, choć sam szczerze przyznaje, że chciał tylko odzyskać należne mu pieniądze.

100 tysięcy pensji?

DSS SA jest winna Szymczakowi ok. 2 mln zł za siedem miesięcy pracy jego firmy. Budował dla nich przepusty pod A2 na odcinku Stryków – Konotopa. O ironio, dokładnie tam, gdzie zaczęła się głośna, ubiegłoroczna afera z Chińczykami z firmy Covec, która wycofała się z inwestycji, pozostawiając rozgrzebane odcinki. Ale Szymczak w najgorszych snach nie śnił, że ktoś może Azjatów przebić. – A jednak – mówi przedsiębiorca.

DSS, która zastąpiła Chińczyków, w międzyczasie wniosła o upadłość. A Szymczak ma 2 mln zł na papierze i pozajmowane konta. Z tych prawie 2 milionów ponad 800 tys. to ZUS i skarbówka, które musi oddać państwu. Natychmiast. – A ja tych pieniędzy przecież nie mam – mówi, dodając, że co miał w skarpecie, już oddał.

Mieszkanie ma na kredyt, podobnie wypasione BMW, które przedsiębiorca musi spłacać jeszcze przez siedem lat. Ale ma jeszcze porządne narzędzia i sprzęt budowlany: wiertarki, piły, koparki, auta dostawcze, bo ludzi trzeba było jakoś na budowy wozić. – Wszystko, czego się dorobiłem, włożyłem w firmę. A za chwilę mogę nie mieć nic.

Szymczak wie, że znajdą się tacy, którzy będą mówić, że na biednego nie trafiło. No to liczy: z 2 mln zł, które usiłuje wyrwać z gardła szefom DSS, prawie 1700 tys. zł to koszty – oprócz podatków są to wypłaty dla pracowników i zapłata za zakupione surowce i usługi. – Gdyby nas nie oszukano, mój zysk zamknąłby się w ok. 200 tysiącach – kalkuluje pan Marek. – Dwadzieścia kilka tysięcy pensji to nieźle, nawet jak się to podzieli na siedem miesięcy, prawda?

Ale Szymczak pyta: – Co to jest w porównaniu z zarobkami ludzi z DSS, którzy są odpowiedzialni za moją i moich kolegów sytuację? Dyrektor kontraktu zarabiał 100 tys. zł miesięcznie. Prezesi pewnie znacznie więcej.

Pan Marek buduje jeszcze most na S7 w Niedzicy, więc teoretycznie jest w lepszej sytuacji niż wielu jego kolegów z A2. Ale te pieniądze też od razu są zajmowane. Kolejne terminy zapłaty podatków lecą, od nich naliczane są kary. Szymczak już nawet za nimi nie nadąża. – Jeśli za A2 zapłacą mi w ciągu tygodnia, maksimum dwóch, jakoś się może wygrzebię i uratuję firmę. Inaczej już mnie nie ma.

Z 200 pracowników, których jeszcze niedawno Szymczak zatrudniał, zostało mu 20. Komu mógł – zapłacił z rezerw. Przede wszystkim swoim stałym pracownikom. Ale zwalniać musiał. Tym, którzy znaleźli się w najtrudniejszej sytuacji, dowoził potem po paręset złotych na przeżycie. – To są dramaty – wskazuje Szymczak, dodając, że pracownik jednego z kolegów z branży się powiesił. – Ale życie nauczyło mnie, że bez walki podnieść się nie sposób – kwituje. – Więc walczę.

Od ofiary do twardziela

Szymczak nie wygląda na swoje 40 lat. Wysoki, z sylwetką atletycznego 30-latka i „gimnazjalną" fryzurą, którą bezskutecznie próbuje przeczesywać palcami, kiedyś był niepozornym chudzielcem z Witkowa, małej podsłupskiej wioski na 12 domów. – Czworo rodzeństwa, 30-hektarowe gospodarstwo, owce i krowy, które pasłem. I ojciec, świetny rolnik, ale trunkowy. Nie ma o czym mówić – ucina. – Najpierw myślałem, żeby zostać i gospodarzyć, ale życie potoczyło się tak, że dość wcześnie musiałem się usamodzielnić.

Jakiś czas pracował w nadmorskiej cukierni, ale o mały włos zostałby górnikiem. Szukał pracy na Śląsku, m.in. w Halembie, kopalni Polska. – Ale tam już nie było pracy – mówi Szymczak. – Komuna runęła, był czas reformy Balcerowicza i górników się wtedy zwalniało, a nie zatrudniało.

Jako 19-latek wyjechał do Francji, do Legii Cudzoziemskiej. Może był zdeterminowany, a może się nie doceniał. Przyjęli go, choć biorą dwóch, trzech chętnych na 100. Szymczak mówi, że jako młody chłopak był zakompleksioną ofiarą losu. – Tam mnie zmienili. Od dawna ofiarą nie jestem i nie pozwolę nikomu z siebie ofiary zrobić.

Niektórzy mogą mu teraz wytykać stare grzechy, ale Szymczak mówi, że do dobrego, uczciwego życia każdy dojrzewa, tyle że jeden szybciej, drugi wolniej. – W pewnym momencie zrozumiałem, że ja też mogę mieć dobre życie w Polsce – kochającą się rodzinę, firmę, dobre auto.

Zanim został poważnym, branżowym biznesmenem, sam ciężko pracował na budowach. Był cieślą, betoniarzem zbrojarzem, a jak trzeba – zwykłym pomocnikiem fizycznym. – Zarabiałem grosze, a granicę moich marzeń wyznaczał volkswagen dostawczak, bo wtedy nie miałem nawet samochodu.

Siedem lat temu zaryzykował. Miał trochę narzędzi. I odwagi. Tak powstała jego firma budowlana Mar-Tom. – Zaczęło się od trzech ludzi, skończyło na 200 – wskazuje pan Marek. – Może nie mam jakiegoś superwykształcenia, ale mam otwartą głowę, zmysł praktyczny i trochę inteligencji.

Szymczak nie jest ani inżynierem, ani ekonomistą. Z wykształcenia jest cukiernikiem, a maturę zrobił po latach, już jako dorosły człowiek. Dziś żartuje, że z polskiego pisał o „Nad Niemnem". – Jak przystało na pozytywistę.

I patriotę, bo Szymczak mówi, że chciał budować A2, bo nie mógł znieść ciągłego gadania, że to się przed Euro 2012 nie uda. – Gdyby zamiast cwaniactwa była rzetelna robota, to te autostrady wybudowalibyśmy dużo wcześniej. I to z palcem w... wiadomo.

Żaby w przepustach

Marek Szymczak mówi, że najbardziej go wkurza patologia patologii. – Bo najpierw przyszli Chińczycy, zabrali nam, Polakom, miejsca pracy, robotę sp...lili, a na koniec uciekli – pan Marek nie bawi się w ceregiele. I opowiada, jak Chińczycy wybudowali o 16 cm za wysoki przepust i trzeba było autostradę podnosić na długości kilkuset metrów. – A potem rząd, w osobie pana premiera Tuska, publicznie obiecywał, że teraz drogi skończymy, bo już nigdy nie dojdzie do podobnej sytuacji. Ale doszło.

Szymczak do dziś nie rozumie jak, bo na miejsce Chińczyków można było wybrać firmę wiarygodną i z doświadczeniem w budowaniu dróg. – Ale wybrali taką, która nie wybudowała nawet metra chodnika. I to bez przetargu, z wolnej ręki. A tak ją wcześniej świetnie sprawdzili, że potem się okazało, że DSS, już wchodząc na budowę, miała gigantyczne straty.

Kiedy we wrześniu ubiegłego roku firma Szymczaka zaczynała prace na A2, było widać, że DSS jest nieprzygotowana do tak wielkiej inwestycji. – Pierwszy raz w życiu byłem na takim placu budowy. To był księżycowy krajobraz. Nie było tam nic poza żabami w przepustach. Nie było nawet baraków, bo najwyraźniej ktoś myślał, że będziemy tam koczować jak Indianie.

Szymczak wszedł ze swoimi ludźmi na odcinek C budowanej A2 we wrześniu zeszłego roku.

Pracowali na okrągło – dzień i noc. W domu był rzadkim gościem, roczna Ania, córka Szymczaka, widywała ojca raz na dwa, trzy tygodnie, kiedy wpadał na sobotę, czasem kawałek niedzieli. – Ja już taki jestem, że jak coś robię, to na 100 procent – mówi pan Marek.

Coś w tym jest, bo sam Szymczak przyznaje, że nie przerywał roboty, nawet jak już było widać, że DSS nie bardzo chce za tę robotę płacić. Wylicza, że jak we wrześniu wypracował 300 tys zł, to mu zapłacili 100, jak miesiąc później wypracował 400, to znów mu wypłacili 100. – I tak się zrobiły 2 miliony.

W październiku 2011 roku umarł Jan Łuczak, prezes i główny udziałowiec DSS.

Marek Szymczak mówi, że nagle wszyscy chcieli z budowy wiać, bo czuli, co się święci. – Nie chcę wchodzić w to, jak interesy robił prezes, ale znany był z tego, że dotrzymuje słowa.

Jak Łuczaka zabrakło, Szymczak też pomyślał, że czas się z A2 zwijać. – No, ale przyjechali ważni ludzie z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad i przekonywali, że oni dopilnują, żebyśmy pieniądze dostawali na czas – wspomina pan Marek. – Przemowę strzelili taką, że hej! A ja dziś wiem, że gdybym wtedy nie dał się omamić, dziś może walczyłbym o pół miliona, a nie o dwa. Ale wtedy byłem jeszcze taki głupi, że kupowałem materiały na budowę za własne pieniądze. Bo przecież ludzie z GDDKiA mówili, że mam się nie martwić.

Z placu budowy Szymczak ostatecznie zszedł w lutym. – Któregoś ranka w TVN usłyszałem ministra Nowaka, który mówił, że problem na A2 został już rozwiązany, że DSS jest w porządku i płaci, tylko podwykonawcy byli nieuczciwi wobec siebie. „Oszuści" – pomyślałem. No, po prostu szlag mnie trafił.

BMW i Marcinkiewicz

Gdy w kontekście DSS wyszła sprawa Kazimierza Marcinkiewicza (b. premier miał lobbować na rzecz tej spółki jako wykonawcy generalnego odcinka C na A2, za co miał pobrać 60-tysięczne wynagrodzenie), to Szymczak się w ogóle nie zdziwił. – No, może tylko tą niską kwotą – śmieje się pan Marek. I dodaje: – Tak to właśnie działa.

Ustecki przedsiębiorca mówi wręcz o mentalności korporacyjnej. Mar-Tom przez wiele lat działał formalnie jako zwykła działalność gospodarcza rejestrowana w magistracie. Niedawno, pod tą samą nazwą, założył jednak także spółkę z o.o. Powód? – Dla ludzi z wielkich firm, które kręcą poważnymi kontraktami, firmy bez statusu spółki są nic nieznaczącą drobnicą. I wykonawców z „tylko" działalnością gospodarczą nie traktuje się jak partnerów, tylko się ich wykorzystuje. Jeśli więc chce się wchodzić w większe przedsięwzięcia, lepiej mieć „z o.o." w dopisku.

Szymczak uważa, że to przejaw głupoty i megalomanii, bo w Polsce jest mnóstwo zwykłych firm świetnie wyposażonych, fachowych i odpowiedzialnych. Podobnie jak niepoważnych albo wręcz złodziejskich spółek.

A co z haraczami, jakie np. za zlecenia mieli wymuszać na małych firmach ludzie zatrudniani przez generalnego wykonawcę? Takie sygnały przeciekały do mediów. Szymczak kręci głową i lekko się uśmiecha.  – Chciałbym jeszcze popracować w branży – ucina. – Mogę powiedzieć tylko tyle, że zdarzały się sytuacje nierynkowe. Mówiąc teoretycznie: jak człowiek otwiera firmę, bierze np. auto w leasing i płaci za nie po 10 tysięcy miesięcznie, to zrobi wszystko, żeby dostać zlecenie. I takie sytuacje można wykorzystywać.

Pan Marek przyznaje, że w sprawie konfliktu na A2 można przedstawić milion różnych argumentów. – Spółka DSS np. tłumaczy się tym, że ciążą na niej dziesiątki milionów długu po Chińczykach, ale ja to widzę tak, jak pewnie wielu moich kolegów w niedoli. Czyli po prostu – ta afera to skutek niekompetencji i pazerności.

Szymczak uważa, że nie trzeba być geniuszem, żeby sprawę załatwić. – Niech generalni wykonawcy przedstawiają oświadczenia swoich podwykonawców, że są rozliczeni. I cześć pieśni.

Niespodziewany mariaż

Tydzień po awanturze w Sejmowej Komisji Infrastruktury, którą pokazał w TVP Jan Pospieszalski, delegację protestujących przyjął u siebie minister transportu Sławomir Nowak. Szymczak mówi, że Dariusz Smukowski – ten od „Tu się urodziłem, tu chcę pracować, tu chcę żyć!" – znów nie wytrzymał. I że poleciały krótkie i długie.

A Nowak? – Słuchał, co miał zrobić – mówi pan Marek.  – Co się dziwić, że ludziom nerwy puszczają, jak znów, mówiąc w uproszczeniu, usłyszeliśmy, że jesteśmy idiotami, którzy nie potrafią podpisywać ani czytać umów. A my nie jesteśmy idiotami. I mamy dokumenty – umowy, faktury, wuzetki. To są bezczelne kłamstwa, które DSS przekazuje GDDKiA, a ci te bzdury kolportują wyżej.

Oszukani budowlani doszli do wniosku, że takie gabinetowe kontredanse z DSSE, GDDKiA, czy nawet ministrami nie mają większego sensu. I że potrzeba mocniejszych argumentów. – Prawda jest taka, że jest nas już tak wielu i mamy taki potencjał, że jak tak dalej będą z nami pogrywać, to im Euro tak zablokujemy, że mysz się na te mistrzostwa nie przeciśnie.

Podwykonawcy z A2 mocno się uaktywnili. Stąd częste kontakty z mediami, coraz więcej kontaktów z politykami. – Sami nas szukają, mówią, że chcą pomóc, a jak tak, to niech pomagają – twierdzi przedsiębiorca z Ustki. – Ja jestem apolityczny.

Szymczak kiedyś mocno popierał PiS, ale zniechęcił go Ludwik Dorn (obecnie związany z Solidarną Polską), przechadzający się z psem po Sejmie. Pracą przy autostradach poparł PO, ale teraz o rządzącej partii wolałby się nie wypowiadać, przynajmniej spontanicznie, bo jak mówi, „a nuż mu się coś bezpośredniego wyrwie", jak koledze z Płońska. – Zarzucam rządzącym politykom, że albo udają, albo w ogóle nie rozumieją naszej sytuacji – mówi Szymczak. – Oni myślą, że jak nas przetrzymają miesiąc czy trzy, to my jakoś przeżyjemy. Może przeżyjemy, bo człowiek nie świnia i od razu nie zdechnie, ale firmy już padają jak muchy. Musimy to szaleństwo zatrzymać.

Tak, Szymczak już nie raz słyszał, że przykłada rękę do politycznych gier.

– Rękę, serce i wszystko, co miałem, przyłożyłem do polityki w 1989 r., kiedy rodziła się wolna Polska i z bratem biegaliśmy po gminie, lepiąc plakaty „Solidarności" – odpiera. – A dziś mogę szczerze powiedzieć, że nie taką Polskę sobie wtedy wyobrażałem.

Pieniądze albo spokój

Takich jak Szymczak jest w Polsce kilkuset. Ci mają problemy z rozliczeniami na innych, budowanych w kraju, odcinkach dróg. Zgodnie popierają Komitet Protestacyjny Przedsiębiorców Poszkodowanych przy Budowie Autostrad. I już nie da się ukryć, że ci, którzy miesiącami czuli się lekceważeni, silnie namieszali w polityce.

Rząd dostrzegł w końcu powagę sytuacji. Minister Sławomir Nowak już zapowiedział specustawę, która jego zdaniem będzie skuteczniej chronić podwykonawców. Zapewnienia Nowaka poparł w środę premier Donald Tusk.

Specustawy można się jednak spodziewać dopiero po Euro. Pytanie, czy budowlańcy zechcą czekać. Należnych pieniędzy żądają już. Na wyjaśnienie, dlaczego zepchnięto ich na skraj przepaści, dadzą zapewne władzy trochę czasu. Dlatego popierają wniosek PiS o powołanie sejmowej komisji śledczej. Na przykład Marek Szymczak bardzo by chciał wiedzieć, kto i dlaczego pozwolił na podpisanie kontraktu na A2 w sytuacji, która skazała jego i jego rodzinę na widmo bankructwa.

– Ktoś powinien się kulisami tej sprawy porządnie zająć – kwituje.

Kiedy wysiada z białego, 280-konnego BMW X6 i w ciemnych okularach idzie wyluzowanym, pewnym krokiem – reportaż niemal wali się w gruzy. Miał być ludzki dramat, bankructwo, ściana płaczu. A tu zaskakujący anturaż: sportowe buty, gruby zegarek na ręku i wypasiona fura.

Ale potem Szymczak zdejmuje okulary. I nic już nie jest takie, na jakie wyglądało.

Mechanizm plajty jest prosty

Najpierw po prostu jeździł upominać się o pieniądze. Do Feliksowa, do siedziby zarządu Dolnośląskich Kopalni Skalnych SA, generalnego wykonawcy odcinka C autostrady A2. Koledzy z branży też. – Któregoś razu jeden z nich wyjął z auta tabliczki z hasłami, coś, że „Tusk złodziej" czy „DSS złodzieje", w każdym razie jakoś tak – opowiada pan Marek.

Szymczak wtedy uznał, że to bez sensu. – Ot, prezes sobie z wysokiego okna na nas popatrzy i tyle naszego. Powiedziałem, że jak mamy coś wskórać, to trzeba wyjść na ulicę.

Jak zrobili blokadę w Wiskitkach na odcinku Warszawa – Sochaczew, przestali być niewidzialni. Lawina ruszyła, gdy trafili do TVP, do programu „Bliżej" Jana Pospieszalskiego. „Wielu polskich przedsiębiorców jest na skraju bankructwa. Dlaczego? Bo jako podwykonawcy budowali autostrady dla wielkich konsorcjów" – zagaił znany publicysta. A potem pokazał wstrząsający reportaż ze spotkania bankrutujących drogowców z członkami Sejmowej Komisji Infrastruktury.

Szymczak stał obok przedsiębiorcy z Płońska Dariusza Smukowskiego, gdy ten, doprowadzony do granicy wytrzymałości, wykrzykiwał posłom w twarz słynne już zdanie: „Tu się urodziłem, tu chcę pracować, tu chcę żyć!". – Strasznie się wtedy bałem o pana Darka – mówi Szymczak.

Bo przeklinał rząd? Bo wyzwał oficjeli od oszustów? – Skąd! Przecież prawdę powiedział  – wzrusza ramionami pan Marek. – Ja się bałem, żeby zawału nie dostał. Przecież ten człowiek stracił wszystko.

Kiedy dwa tygodnie temu Szymczak był u Smukowskiego w Płońsku, ten miał jeszcze jeden samochód ciężarowy i dwie naczepy. – Tydzień temu nie miał już nic – mówi pan Marek. – A to była kiedyś prężna firma transportowa, której nie położyli nawet chińscy poprzednicy DSS, dla których też pracował.

Mechanizm plajty jest równie okrutny, co prosty – podwykonawca prowadzi roboty, DSS nie płaci, ale faktury są wystawione, więc podatki są wymagalne. ZUS i urząd skarbowy nie pyta, czy winny jest DSS czy rząd, tylko ściąga co jego.

Dlatego Szymczak wie, że jego największym wrogiem jest czas. Wszyscy podwykonawcy to wiedzą. Zorganizowali się w liczący już około 70 członków Komitet Protestacyjny Przedsiębiorców Poszkodowanych przy Budowie Autostrad.

Odtąd pan Marek wciąż ma na telefonie albo jakiegoś dziennikarza, albo posła. Tak właśnie życie wybrało go na jednego z wojowników prawdy o aferze A2, choć sam szczerze przyznaje, że chciał tylko odzyskać należne mu pieniądze.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał