Głośno ostatnio o polskim antysemityzmie. Najpierw ukazała się obłąkańcza książka Aliny Całej „Żyd – wróg odwieczny", potem pojawiły się pierwsze teksty o filmie „Pokłosie" Władysława Pasikowskiego nawiązujące do zbrodni w Jedwabnem. BBC nakręciło reportaż, w którym Polska została przedstawiona jako antysemickie piekło, a Barack Obama raczył przypomnieć, że Żydów mordowano w „polskich obozach śmierci".
W efekcie Polacy automatycznie podzielili się na dwa skrajne obozy. Pierwszy, który przystąpił do rytualnego biczowania własnych rodaków za wyssane z mlekiem matki antyżydowskie fobie. I drugi, który równie rytualnie zaczął zapewniać, że Polacy byli i są najbardziej miłującą Żydów nacją na świecie.
Ani jedni, ani drudzy nie mają racji. Antysemityzm w przedwojennej Polsce miał się nieźle, a i dziś – choć nastawienie do Żydów zmieniło się diametralnie – można się jeszcze natknąć na jego mniej lub bardziej paskudne, objawy. Próby zestawiania polskiego antysemityzmem z antysemityzmem niemieckim to jednak całkowite nieporozumienie.
Były to bowiem zjawiska skrajnie od siebie różne. Dla kierujących się obłędnymi darwinowskimi teoriami narodowych socjalistów Żydzi byli elementem obcym rasowo. Podludźmi i pasożytami, które należy fizycznie eksterminować. Dla polskich antysemitów Żydzi byli zaś na ogół konkurentami na rynku, którym – w skrajnym przypadku – należy wybić szybę w oknie. Różnica to dość spora.
Wielki kryzys
Katalizatorem, który spowodował nasilenie się nastrojów antyżydowskich w Polsce w latach 30., nie było – tak jak w Trzeciej Rzeszy – ideologiczne zaślepienie, ale był nim wielki kryzys.
W tym czasie gwałtownie spadły płace i równie gwałtownie wzrosło bezrobocie. Wielu obywateli II RP zaczęło ze sobą zaciekle rywalizować o każdą złotówkę. Doprowadziło to do nasilenia antagonizmów, które z kolei poważnie nadszarpnęły trwającą od pokoleń polsko-żydowską symbiozę. Sprowadzała się mniej więcej do tego, że Żyd kupował od Polaka płody rolne, a Polak od Żyda produkty przemysłowe.
Najlepiej chyba opisał to zjawisko Ksawery Pruszyński w słynnym reportażu o „pogromie" w Przytyku, do którego doszło w marcu 1936 roku („Przytyk i stragan"). Słowo „pogrom" specjalnie wziąłem w cudzysłów, bo wydarzenia te miały raczej charakter zamieszek, w których aktywną rolę odegrali przedstawiciele obu zwaśnionych narodowości. Czy też raczej należałoby napisać – obu grup społecznych. Bo nie o różnice etniczne tam poszło.
Do konfliktu między Polakami a Żydami w Przytyku nie doszło z powodu rasizmu, ideologicznych uprzedzeń, antyżydowskiej agitacji, antykościelnego judaizmu, antysemityzmu czy antypolonizmu. Doszło do niego z powodu... straganu. Z powodu desperackiej walki o prawo do handlowania na targu w tej zabiedzonej miejscowości w pobliżu Radomia.