Na pierwszy rzut oka trudno znaleźć w Europie kraje, które bardziej różniłyby się od siebie. Na jednym biegunie Niemcy, polityczny i gospodarczy olbrzym, kraj o globalnych ambicjach, który ustawia po kątach partnerów z Unii, od czasu do czasu poucza Amerykę i stara się o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Państwo wywołujące ogromne emocje, wobec którego nie można pozostać obojętnym. Niektórzy je podziwiają, inni nienawidzą. Dla jednych Niemcy są źródłem obecnego kryzysu, dla drugich ostatnią deską ratunku. Wśród wielu narodów doświadczonych cierpieniem II wojny światowej wciąż budzą lęk. Ale można też wskazać na Niemcy jako przykład społeczeństwa, które wzorcowo poradziło sobie z historycznymi rozliczeniami.
Na drugim biegunie Grecja. Niewielki, uroczy kraj o wspaniałej przeszłości, leżący na południowo-wschodnim krańcu Starego Kontynentu. Kolebka literatury i sztuki, ojczyzna Homera i Fidiasza, niegdyś imperium intelektu, promieniujące na cały basen Morza Śródziemnego i Bliski Wschód. W czasie, gdy w Atenach rządził Perykles, gdy Sokrates prowadził filozoficzne dysputy ze swoimi uczniami, a Sofokles wystawiał „Antygonę", Germania była ponurą krainą barbarzyńców i analfabetów. Dzisiaj to Grecja przedstawiana jest w niemieckich mediach jako kraj leniwych, i nieznośnych dzikusów, którzy nie zasługują na to, aby być częścią eurolandu. Grecy żyją ponad stan, oszukują, nie płacą podatków, są skorumpowani do szpiku kości. Słowem: są anty-Niemcami. A przecież powinni pracować, odpoczywać, pić, tańczyć i uprawiać seks dokładnie tak samo jak Niemcy. Gdyby pochodzili od Germanów, a nie od Achajów, być może udałoby się uniknąć dzisiejszych kłopotów...
Buddenbrookowie u Zorby
Grecy zostali przyjęci do strefy euro, mimo że fałszowali swoje statystyki. Chcieli się przypodobać Brukseli, zdobyć prestiż, a także – jak by to trywialnie nie zabrzmiało – zyskać dostęp do taniego kredytu. Ekonomiści zdawali sobie sprawę, czym grozi wpuszczenie Hellady do ekskluzywnego klubu. Lecz budowanie świetlanej przyszłości Zjednoczonej Europy czasami wymagało ryzykownych decyzji.
W samym sercu kontynentu umieszczono tykającą bombę, która prędzej czy później musiała eksplodować. Nie tylko z racji różnic gospodarczych między Grecją a Niemcami, lecz przede wszystkim z powodu przepaści kulturowej, której nie da się zasypać przy pomocy jednego traktatu czy jednej uchwały Europejskiego Banku Centralnego.
Optymiści twierdzili, że dzięki wspólnej walucie dystans między najbiedniejszymi i najbardziej zamożnymi państwami UE będzie się zmniejszał. Porzucenie silnej, niezniszczalnej deutschmarki na rzecz niepewnego euro miało być ze strony Berlina poświęceniem, a dla innych członków Unii – błogosławieństwem.
Stało się dokładnie odwrotnie. Bogaci się wzbogacili albo stracili niewiele. Zaś najsłabsi popadli w głęboką recesję. Niemiecki PKB w ostatnich latach rósł, podczas gdy grecki zwijał się w dramatycznym tempie. Bezrobocie nad Renem nie przekracza 8 procent, na Peloponezie bez pracy jest 22 proc. obywateli. Niemcy są eksportowym kolosem, Grecy karłem. Do Niemiec przyjeżdżają tysiące ludzi w poszukiwaniu pracy. W Grecji blisko 40 proc. myśli o emigracji na stałe.
Pieniądz, który miał połączyć Europejczyków, dać im poczucie trwałej jedności, zrównać Niemców z Grekami, tylko wyostrzył podziały. Wiedzieliśmy, że w Unii mamy z grubsza do czynienia z dwoma obozami: północnym i południowym. Obozem odpowiedzialnych i oszczędnych oraz obozem lekkomyślnych i rozrzutnych. Z Polską siedzącą gdzieś okrakiem na barykadzie. Domyślaliśmy się, że w zamierzeniu twórców unii walutowej miała ona niwelować ten dysonans. Któż mógł się jednak spodziewać, że po dekadzie jej funkcjonowania między Północą a Południem będzie panować już nie tylko podejrzliwość, lecz wręcz wrogość.
Dopóki Grecja kojarzyła się Niemcom wyłącznie ze słońcem i plażami, tamtejszy styl życia nikomu nie przeszkadzał. Żwawi 40-latkowie przesiadujący od rana do wieczora w knajpkach, popijający ouzo i pasjami grający w karty dodawali jedynie uroku wakacyjnym kurortom na Krecie i Rodos. Letnicy, przyzwyczajeni do protestanckiej wstrzemięźliwości i wychowani na lekturze „Buddenbrooków", zachłystywali się helleńskim luzem i beztroską, a w każdym tubylcu dostrzegali Zorbę – człowieka, dla którego życie miało być przede wszystkim przyjemnością. Przybysze ze świata Jana Sebastiana Bacha, pobożnego ascety, podrygiwali w takt muzyki Mikisa Theodorakisa, rozkrzyczanego komunisty o kolorowym życiorysie. Zapewne wielu z nich chciało zamienić się rolami z ich greckimi gospodarzami. Przeistoczyć się, choć na chwilę, w Greków.
Dzisiaj nadreńskie gazety chcą, aby to Grecy stali się Niemcami. Żeby pracowali, odpoczywali, pili, tańczyli i uprawiali seks dokładnie tak samo jak Hans z Berlina, Wolfgang z Hamburga i Birgit z Lipska. A Grecy są tym postulatem szczerze zdziwieni i poirytowani. Jak to? Przecież do tej pory to wy podziwialiście nas, to wy przyjeżdżaliście tłumnie, by zanurzyć się w tym naszym słodkim nicnierobieniu. Teraz przestało wam się podobać? Tak nagle?
Pan minister pierze
Niemcy należą do najzamożniejszych narodów w Europie, ale nawet na wakacje w Grecji muszą oszczędzać. Trzeba przyznać: mają wprawę, w tej dyscyplinie są od lat w światowej czołówce. Według Eurostatu stopa oszczędności brutto w Niemczech jest najwyższa w UE – wynosi 17 proc., czyli dwa razy tyle co w Polsce czy USA. Niemcy zarabiają pieniądze nie po to, żeby je wydawać, lecz po to, żeby je mieć. Kiedyś trzymali na kontach marki, teraz trzymają euro. Jeśli inwestują, to tylko w jakimś bezpiecznym, najlepiej rodzimym funduszu.
W 2008 roku, kilka tygodni po bankructwie banku Lehman Brothers, kanclerz Angela Merkel spotkała się z członkami CDU w Szwabii, południowym regionie Niemiec, uznawanym za ojczyznę protestanckiej etyki. Pytana o ocenę kryzysu powiedziała krótko: „Wystarczy porozmawiać z jakąkolwiek szwabską gospodynią domową. Tutejsze kobiety doskonale wiedzą, że na dłuższą metę nie da się żyć ponad stan".
Co na to gospodynie domowe w Salonikach i w Patras? Grecy oszczędzają jeszcze mniej niż my – ok. 7 proc. swojego przychodu. Za to uwielbiają wydawać. Podczas gdy w Niemczech konsumpcja gospodarstw domowych w 2010 roku była na poziomie 56 proc. PKB, w Grecji przekroczyła 75 proc. – najwięcej w całej Unii. Co ciekawe, w rodzinnych budżetach pokaźną część zajmują wydatki na... papierosy. Tutaj Grecy są globalnymi liderami, na każdego dorosłego przypadają ponad 3 tysiące sztuk wypalanych w ciągu roku. Jednocześnie, w tak nerwowej atmosferze trudno nie sięgnąć po ten, jakże skuteczny, środek uspokajający...