Warszawski cud

W mieście nad Wisłą liczne rody warszawskie pochodzące z Niemiec zakochiwały się w polskości. Dlaczego ten fenomen „Polaków z wyboru” właśnie tu święcił triumfy?

Publikacja: 28.07.2012 01:01

Tadeusz Szlenkier, pilot RAF, przy FW190 zestrzelonym w styczniu 1945 roku w bitwie pod Gandawą

Tadeusz Szlenkier, pilot RAF, przy FW190 zestrzelonym w styczniu 1945 roku w bitwie pod Gandawą

Foto: Zdjęcia z albumu-katalolgu wystawy „Polacy z wyboru..”

W mieście nad Wisłą liczne rody warszawskie pochodzące z Niemiec zakochiwały się w polskości. Dlaczego ten fenomen „Polaków z wyboru" właśnie tu święcił triumfy?

Tacy Szlenkierzy, Temlery, Szwedowie, Pfefferowie, Spiessowie, Brunowie, Wernery, Simlery, Lilpopy, Strasburgery – to już kość z naszej kości, krew z krwi naszej z dodatkiem refleksji, pracy, oszczędności niemieckiej" – tymi słowami XIX-wieczny warszawski pisarz Antoni Zaleski opisywał niemieckie rody zadomowione w Warszawie. I tymi słowami zaczyna się album wystawy „Polacy z wyboru", jaki towarzyszy ekspozycji o tej samej nazwie, która rok temu przemknęła przez Dom Spotkań z Historią w Warszawie, potem przez ratusz berliński i Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego w Dreźnie, by wrócić do ewangelickiego kościoła św. Trójcy. Wystawa uczci 150. rocznicę urodzin ewangelickiego biskupa Juliusza Birsche, który za „polskość z wyboru" zapłacił śmiercią w berlińskim więzieniu Moabit w 1942 roku. Twórcy ekspozycji: Tomasz Markiewicz, Tadeusz W. Świątek i Krzysztof Wittels, to zapaleni varsavianiści  pokolenia.

Fenomen głębokiego wrastania rodów, przybywających z Frankonii, Saksonii czy Meklemburgii w krajobraz mieszczańskiej Warszawy był zauważany już w czasach Bolesława Prusa. Na stronach „Lalki" najbardziej warszawski z naszych pisarzy ciepło opisał pochodzącą z Niemiec rodzinę Minclów. „Sklep Mincla znałem od dawna, ponieważ ojciec wysyłał mnie do niego po papier, a ciotka po mydło. Zawsze biegłem tam z radosną ciekawością, ażeby napatrzeć się wiszącym za szybami zabawkom. O ile pamiętam, był tam w oknie duży kozak, który sam przez się skakał i machał rękoma, a we drzwiach – bęben, pałasz i skórzany koń z prawdziwym ogonem" – pisał Rzecki. Może to nie przypadek, że obok Prusa sentyment do starej Warszawy najlepiej potrafił wyrazić potomek przybyszy z Turyngii – Artur Oppman, znany także jako Or-Ot?

Na dobrą pamięć warszawiaków o niemieckich rodzinach wrośniętych w stolicę ponurym cieniem rzuciła się II wojna światowa. Terror hitlerowców uczynił z niemieckości symbol zagrożenia i nienawistnej obcości. Ale jednocześnie w ten upiorny czas spadkobiercy sławy rodów przybyłych z ziem niemieckich bez ostentacji i bez pozy podejmowali ryzyko konspiracji lub przebijali się na Zachód do armii Sikorskiego. Po wojnie w mieście obróconym w popiół przez teutońską furię afirmowanie niemieckich korzeni nie kojarzyło się najlepiej. Nie można o to mieć pretensji do warszawiaków. Trzeba było siedmiu dekad od tragicznego września, by żyjący przodkowie rodów „Gebethnerów, Kerntopfów, Kuhnke, Libeltów, Minterów, Palów, Pfeifferów, Schielów, Schuchów, Schweitzerów, Strausów, Szlenkierów, Wedlów, Werniców, Wernerów i Weiglów" sięgnęli do rodzinnych archiwów i podzielili się z autorami wystawy zdjęciami z dziejów swoich rodów.

Szlak na wschód

Tradycja uznaje, że najstarszym niemieckim rodem osiadłym w Warszawie jest ród Fukierów, które to miano stanowi spolszczoną nazwę wpływowego rodu Fuggerów, bankierów i kupców wywodzących się z okolic Augsburga. Fukierowie handlowali winami od 1515 roku, czego pamiątką do dziś jest piwnica U Fukiera na warszawskiej Starówce. Kolejna fala niemieckich rzemieślników i kupców przybyła wraz z objęciem tronu Rzeczypospolitej przez Wettynów. W 1749 r. przybył z Saksonii Jan Gottfried Strauss, Karol Fryderyk Rohde z księstwa hanowerskiego został aptekarzem Augusta III Sasa. W 1776 r. z Torunia do Warszawy przenieśli się bracia Jan Henryk i Jakub Liebeltowie – kupcy wywodzący się hen, z Alzacji.

Błyskotliwą karierę zrobili architekci: Efraim Schröger z Saksonii, Szymon Bogumił Zug – projektant kościoła św. Trójcy i Jan Chrystian Szuch. Zdarzały się też akty lojalności, o jakich mało kto pamięta. To Jerzy Henryk Butzau, hajduk króla Stanisława Augusta rodem z Meklemburgii własnym ciałem zasłonił władcę i zginął z rąk zamachowców – konfederatów barskich, którzy chcieli porwać króla w listopadzie 1771 roku. W gorączce politycznej przed uchwaleniem Konstytucji 3 maja zabłysnął prezydent Warszawy Jan Dekert, kupiec o niemieckich korzeniach, który stanął na czele czarnej procesji – demonstracji na rzecz praw publicznych mieszczaństwa.

Ale pierwszą próbą zmuszającą do wyboru między kupiecką czy rzemieślniczą ostrożnością a dramatyzmem losu przybranej ojczyzny było powstanie kościuszkowskie. Wtedy to Tomasz Michał Dangel, przybyły z Prus jako wytwórca powozów, wziął na siebie trudy kwatermistrza powstańczego wojska. Do armii Kościuszki zgłosili się tak poważni mieszczanie jak drukarz Michał Gröl czy zegarmistrz Franciszek Gugenmus.

A co powiedzieć o perypetiach przedstawicieli rodu von Hauke rodem z Moguncji? Maurycy von Hauke senior wdział polski mundur podczas wojny z Rosją w 1792 roku, by potem przedostać się do Włoch i wstąpić do Legionów Dąbrowskiego. W armii Księstwa Warszawskiego był szefem sztabu i zasłynął w 1813 roku bohaterską obroną Zamościa. Ale już w armii Księstwa Kongresowego, w randze generała, należał do znienawidzonych członków sądu, który skazał spiskowca Waleriana Łukasińskiego na twierdzę. W noc listopadową inicjatorzy powstania ze Szkoły Podchorążych zapłacili mu za to 19 kulami. Tymczasem trzej jego synowie wzięli udział w powstaniu listopadowym: Maurycy Leopold zginął jako bohater w bitwie pod Ostrołęką. Kuzyn Murycego seniora, Józef Ludwik Hauke, będzie jednym z dowódców powstania styczniowego, a wreszcie zginie od niemieckich kul, walcząc po stronie Francuzów w wojnie prusko-francuskiej 1871 roku.

Ogniem próbowane

Dlaczego asymilacja Niemców imigrantów dokonywała się tak udatnie właśnie w XIX-wiecznej Warszawie, w epoce międzypowstaniowej i pod ciśnieniem rosyjskiej opresji? Autorzy wystawy pochylają się nad tym pytaniem z uwagą i cytują historyka Tadeusza Steinera, który podkreśla, że w przeciwieństwie np. do Łodzi „osiedlający się w Warszawie Niemcy mieszkali wśród Polaków, na co dzień utrzymywali bliski kontakt z ludnością polską, a w efekcie często żenili się z Polkami (...). Niemały wpływ miała siła przyciągania polskiej kultury, reprezentowanej w Warszawie przez elity arystokratyczne i finansowe, których w Łodzi nie było".

Istotnie, nie sposób nie porównywać determinacji synów warszawskiego mieszczaństwa niemieckiego pochodzenia, takich jak Karol Beyer, który za udział w demonstracjach patriotycznych 1862 r. został zesłany do guberni woroneskiej – z niemieckim kupiectwem w Łodzi, które wydało deklarację wierności carowi, odcinając się od powstania, w zamian za co łódzcy Niemcy dostali prawo do wydawania „Lodzer Zeitung", codziennej gazety w języku niemieckim. A jak porównywać patriotyzm posiadających niemieckie korzenie Romualda Traugutta i Edwarda Jürgensa z serwilizmem Niemców inflanckich? W swojej książce „Niemcy w Polsce" prof. Marek Zybura przypomina, że to feldmarszałek Iwan Dybicz (czyli graf Hans Karl Friedrich Anton von Diebitsch) miażdżył powstanie listopadowe. Prusakiem w służbie cara był zaborczy namiestnik cara Rosji w Królestwie Polskim  – Aleksander Lüders, a jego następcą Niemiec bałtycki Friedrich Wilhelm Rembert von Berg.

Ważną rolę odgrywał kierunek przybycia nad Wisłę. Kto przyjeżdzał z Niemiec – utożsamiał się bardziej z „europejskim" oburzeniem na rosyjski despotyzm. Kto przybywał z Rosji lub z guberni bałtyckich jako wysłannik cara, ten bezdusznie realizował despotyczną politykę represji. Te dwa wektory – „naszych" Niemców i „carskich" Niemców – zderzyły się w czasie I wojny światowej, gdy legioniści Piłsudskiego o niemieckich korzeniach brali do niewoli rosyjskich oficerów – bałtyckich baronów z Inflant czy Kurlandii. Jednym z najwyżej cenionych przez Komendanta oficerów do specjalnych poruczeń był Ignacy Boerner – potomek rodu, który przybył do Polski w końcu XVIII wieku z Saksonii. To on skłonił w listopadzie 1918 roku niemiecką Rewolucyjną Radę Żołnierską do opuszczenia stolicy bez walki. Generał Gustaw Orlicz-Dreszer był potomkiem rodu Drescherów, przybyłych do Polski w połowie XIX wieku. Powołany w 1914 roku do armii rosyjskiej zdezerterował i ochotniczo wstąpił do Legionów; w wojnie 1920 roku zasłynął walkami o Wilno i Polesie. Dodajmy, że niemieckie korzenie mieli też dwaj słynni dowódcy niezwiązani już rodzinnie z Warszawą: generał Juliusz Rommel (obrońca stolicy w 1939 roku, po wojnie niezbyt chlubnie pozwalający się wykorzystywać władzom PRL) oraz generał Władysław Anders. Propaganda PRL, szukając sposobów spostponowania jego postaci, przywołała nawet fakt, że w I wojnie światowej Anders walczył jako rosyjski oficer: sięgnięto zatem po stereotyp „Niemca bałtyckiego w służbie cara", sugerując, że wojskowy koniunkturalnie przemalował się na Polaka...

Wojna o honor

II wojna światowa zmieniła wszystko. Zaczęło się od obaw przed obecnością w Warszawie nazistowskiej piątej kolumny przyszykowanej do aktów terroru i dywersji w chwili zbliżania się Wehrmachtu do stolicy. W nerwowej atmosferze pierwszych tygodni wojny dochodziło do krzywdzących posądzeń. Autorzy wystawy cytują rozkaz z 21 września 1939 r. wydany przez dowódcę obrony stolicy generała Waleriana Czumę: „Wobec tego, że posiadamy w Polsce bardzo wielu prawdziwych Polaków noszących nazwiska niemieckie, zabraniam stosowania szykan w rodzaju aresztowania czy internowania nieopartych na żadnych innych podstawach, poza faktem cudzoziemskiego brzmienia nazwiska".

Gdy wkroczyli Niemcy, rozpoczęła się akcja na rzecz wyszukiwania chętnych do podpisania volkslisty. Ilu z niemieckich rodów skorzystało z tych zachęt? Autorzy wystawy i albumu wskazują, że w Warszawie w 1931 roku mieszkało 21 165 osób wyznania ewangelickiego, ale zaledwie 1892 osoby podawały język niemiecki jako ojczysty. Ilu z nich było wśród autorów 10 500 wniosków o wpis na volkslistę? Jak to zwykle bywa, zdarzali się karierowicze polskiego pochodzenia powołujący się na „niemiecką babkę", byle tylko wyżebrać volkslistę, i Niemcy z pogardą odrzucający propozycje gestapo.

Właśnie na tych cichych bohaterach skupiają swoją uwagę twórcy wystawy. O ich odmowie wiedzieli tylko nieliczni, jeszcze mniej Polaków zdawało sobie sprawę, z jakim poczuciem wewnętrznego obowiązku właśnie oni – spadkobiercy niemieckich rodów – angażowali się w konspirację lub przedzierali do polskich oddziałów na Zachodzie. To casus Władysława Edwarda Rode – dziedzica rodu warszawskich przemysłowców, który walczył we wrześniu 1939 r. w obronie Polski i zginął w sierpniu 1944 roku jako żołnierz AK w czasie przebijania się do Puszczy Kampinoskiej. To przypadek Leona Leszka Wernica, potomka berlińskiego rodu Wernitzów, żołnierza POW i majora Wojska Polskiego więzionego w najbardziej strzeżonych obozach jenieckich III Rzeszy. Jego syn Zbigniew został rozstrzelany jako żołnierz AK po aresztowaniu w 1944 roku przez gestapo. To wojenna chwała Zdzisława Karola Henneberga, pilota Dywizjonu 303, który nad Wielką Brytanią zestrzelił sześć samolotów Luftwaffe, nim zginął w 1941 r. trafiony przez Niemców. To wreszcie losy spadkobierców chwały księgarskiego rodu Gebethnerów: Wacława Roberta, który służył w polskich oddziałach w Wielkiej Brytanii, i Tadeusza Gebethnera – żołnierza powstania warszawskiego.

Po wojnie niemieckie nazwiska źle się kojarzyły. Dlatego być może znikła z mapy nazwa aleja Szucha, skądinąd naznaczona ponurą aurą nazwy pamięci o katowni gestapo.

Warszawianie o niemieckich nazwiskach, którzy czynem udowodnili swój patriotyzm, wracali do swojego miasta, próbując wskrzeszać fabryczki, sklepy i warsztaty.  Powojenna niechęć do niemczyzny objawiła się praktyką urzędów, które nakłaniały do przyjęcia spolszczonej pisowni niemieckich nazwisk. Ale czy ktoś, kto szanował tradycje swego rodu, mógł się zgodzić, by jako Seydel dawać się zapisywać jako Zajdel, czy będąc Schillerem, zamienić się w Szyllera?

Milcząca duma

Stare warszawskie rody, gdy minęła noc stalinizmu, nawiązywały raczej do tradycji starej Warszawy niż do budzącej złe wspomnienia niemieckości. Z czasem zagoiły się najostrzejsze urazy i w końcu poprzedniej dekady nadszedł moment na spokojne wspomnienie o genealogii rodowej sięgającej Saksonii czy Turyngii.

Mądrą pointą albumu jest esej Gerhardta Gnaucka, korespondenta „Die Welt", który bez lukrowania przypomina, że zburzona przez Niemców Warszawa do dziś pozostaje tematem tabu dla współczesnych Niemców. Wśród zagranicznych architektów, jacy po 1989 roku budowali prestiżowe gmachy w stolicy, brak przybyszów z Niemiec. „Jeśli chodzi o Niemców, obowiązuje zasada, że nie budują w Warszawie, ale i nie obmawiają Warszawy. To bolesne miasto jest dla nich tabu – podsumowuje publicysta, dodając: – Aby ułatwić sobie pobyt nad Wisłą, podpieram się czasem słowami pewnego niemieckiego pisarza (...) »Ładne miasta są nudne, brzydkie miasta są ładne«". Wahr-schau to znaczy odkrycie prawdy (gra słów od niemieckiej nazwy Warszawy – przyp. aut.). Już nic w tym mieście nie będzie takie, jak było. Nawet dla Polaków nie jest Warszawa miastem przyjaznym, a co dopiero dla Niemców".

Te gorzkie, uczynione przez Niemca wyznanie, że dekapitacja Warszawy dokonana rękami Niemców to krzywda, która odbija się na urodzie Warszawy nawet po siedmiu dekadach, jest najbardziej poruszającą puentą opowieści o przybyszach, którzy zakochali się w Polsce.

Album „Polacy z wyboru – rodziny pochodzenia niemieckiego w Warszawie w XIX i XX wieku" wydany został nakładem Domu Spotkań z Historią w Warszawie.

Wystawa „Polacy z wyboru" w podziemiach kościoła ewangelicko-augsburskiego św. Trójcy w Warszawie przy ul. Kredytowej 4 czynna będzie w sierpniu i wrześniu br.

Autor jest publicystą "Uważam Rze"

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy