W mieście nad Wisłą liczne rody warszawskie pochodzące z Niemiec zakochiwały się w polskości. Dlaczego ten fenomen „Polaków z wyboru" właśnie tu święcił triumfy?
Tacy Szlenkierzy, Temlery, Szwedowie, Pfefferowie, Spiessowie, Brunowie, Wernery, Simlery, Lilpopy, Strasburgery – to już kość z naszej kości, krew z krwi naszej z dodatkiem refleksji, pracy, oszczędności niemieckiej" – tymi słowami XIX-wieczny warszawski pisarz Antoni Zaleski opisywał niemieckie rody zadomowione w Warszawie. I tymi słowami zaczyna się album wystawy „Polacy z wyboru", jaki towarzyszy ekspozycji o tej samej nazwie, która rok temu przemknęła przez Dom Spotkań z Historią w Warszawie, potem przez ratusz berliński i Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego w Dreźnie, by wrócić do ewangelickiego kościoła św. Trójcy. Wystawa uczci 150. rocznicę urodzin ewangelickiego biskupa Juliusza Birsche, który za „polskość z wyboru" zapłacił śmiercią w berlińskim więzieniu Moabit w 1942 roku. Twórcy ekspozycji: Tomasz Markiewicz, Tadeusz W. Świątek i Krzysztof Wittels, to zapaleni varsavianiści pokolenia.
Fenomen głębokiego wrastania rodów, przybywających z Frankonii, Saksonii czy Meklemburgii w krajobraz mieszczańskiej Warszawy był zauważany już w czasach Bolesława Prusa. Na stronach „Lalki" najbardziej warszawski z naszych pisarzy ciepło opisał pochodzącą z Niemiec rodzinę Minclów. „Sklep Mincla znałem od dawna, ponieważ ojciec wysyłał mnie do niego po papier, a ciotka po mydło. Zawsze biegłem tam z radosną ciekawością, ażeby napatrzeć się wiszącym za szybami zabawkom. O ile pamiętam, był tam w oknie duży kozak, który sam przez się skakał i machał rękoma, a we drzwiach – bęben, pałasz i skórzany koń z prawdziwym ogonem" – pisał Rzecki. Może to nie przypadek, że obok Prusa sentyment do starej Warszawy najlepiej potrafił wyrazić potomek przybyszy z Turyngii – Artur Oppman, znany także jako Or-Ot?
Na dobrą pamięć warszawiaków o niemieckich rodzinach wrośniętych w stolicę ponurym cieniem rzuciła się II wojna światowa. Terror hitlerowców uczynił z niemieckości symbol zagrożenia i nienawistnej obcości. Ale jednocześnie w ten upiorny czas spadkobiercy sławy rodów przybyłych z ziem niemieckich bez ostentacji i bez pozy podejmowali ryzyko konspiracji lub przebijali się na Zachód do armii Sikorskiego. Po wojnie w mieście obróconym w popiół przez teutońską furię afirmowanie niemieckich korzeni nie kojarzyło się najlepiej. Nie można o to mieć pretensji do warszawiaków. Trzeba było siedmiu dekad od tragicznego września, by żyjący przodkowie rodów „Gebethnerów, Kerntopfów, Kuhnke, Libeltów, Minterów, Palów, Pfeifferów, Schielów, Schuchów, Schweitzerów, Strausów, Szlenkierów, Wedlów, Werniców, Wernerów i Weiglów" sięgnęli do rodzinnych archiwów i podzielili się z autorami wystawy zdjęciami z dziejów swoich rodów.
Szlak na wschód
Tradycja uznaje, że najstarszym niemieckim rodem osiadłym w Warszawie jest ród Fukierów, które to miano stanowi spolszczoną nazwę wpływowego rodu Fuggerów, bankierów i kupców wywodzących się z okolic Augsburga. Fukierowie handlowali winami od 1515 roku, czego pamiątką do dziś jest piwnica U Fukiera na warszawskiej Starówce. Kolejna fala niemieckich rzemieślników i kupców przybyła wraz z objęciem tronu Rzeczypospolitej przez Wettynów. W 1749 r. przybył z Saksonii Jan Gottfried Strauss, Karol Fryderyk Rohde z księstwa hanowerskiego został aptekarzem Augusta III Sasa. W 1776 r. z Torunia do Warszawy przenieśli się bracia Jan Henryk i Jakub Liebeltowie – kupcy wywodzący się hen, z Alzacji.
Błyskotliwą karierę zrobili architekci: Efraim Schröger z Saksonii, Szymon Bogumił Zug – projektant kościoła św. Trójcy i Jan Chrystian Szuch. Zdarzały się też akty lojalności, o jakich mało kto pamięta. To Jerzy Henryk Butzau, hajduk króla Stanisława Augusta rodem z Meklemburgii własnym ciałem zasłonił władcę i zginął z rąk zamachowców – konfederatów barskich, którzy chcieli porwać króla w listopadzie 1771 roku. W gorączce politycznej przed uchwaleniem Konstytucji 3 maja zabłysnął prezydent Warszawy Jan Dekert, kupiec o niemieckich korzeniach, który stanął na czele czarnej procesji – demonstracji na rzecz praw publicznych mieszczaństwa.
Ale pierwszą próbą zmuszającą do wyboru między kupiecką czy rzemieślniczą ostrożnością a dramatyzmem losu przybranej ojczyzny było powstanie kościuszkowskie. Wtedy to Tomasz Michał Dangel, przybyły z Prus jako wytwórca powozów, wziął na siebie trudy kwatermistrza powstańczego wojska. Do armii Kościuszki zgłosili się tak poważni mieszczanie jak drukarz Michał Gröl czy zegarmistrz Franciszek Gugenmus.