– Brawo, Polacy! Stary Piłsudski byłby z was dumny! – wykrzyknął Adolf Hitler na wieść o wkroczeniu naszej armii na Zaolzie.
– Dajcie mi polską piechotę, a zdobędę świat – miał powiedzieć przy innej okazji.
Aktualizacja: 25.08.2012 01:00 Publikacja: 25.08.2012 01:01
Wizyta w Warszawie, styczeń 1939 r. Minister Joachim von Ribbentrop w towarzystwie Józefa Becka
Foto: NAC
– Brawo, Polacy! Stary Piłsudski byłby z was dumny! – wykrzyknął Adolf Hitler na wieść o wkroczeniu naszej armii na Zaolzie.
– Dajcie mi polską piechotę, a zdobędę świat – miał powiedzieć przy innej okazji.
„Podziw Hitlera dla Piłsudskiego, zwycięzcy Armii Czerwonej z 1920 roku, skłaniał go do raczej przyjaznej oceny narodu polskiego. Ocena ta przez szereg lat przesłaniała mu teoretyczne wyobrażenie o rasowej niższości Słowian" – konkludował niemiecki historyk Martin Broszat.
Dopiero w 1939 roku, gdy Polska po kilku latach nieoficjalnego, ale realnego i zacieśniającego się sojuszu z Rzeszą nagle i wbrew logice, ku ogromnemu zaskoczeniu i Niemców, i w zasadzie całego świata, przeszła do obozu antyniemieckiego, Führerowi, którego psychika była niestabilna, neurotyczna i histeryczna, wahnęło się w drugą stronę. Zawiedzioną miłość zastąpiła psychopatyczna nienawiść. Efekty wszyscy znamy.
Ach, ci aryjscy Polacy...
Piotr Zychowicz, dziennikarz „Rz", z którego
, wykonał świetną pracę. Zgromadził w jednym miejscu i przedstawił masę faktów, które wprawdzie znane są historykom, ale które nie potrafią przebić się do powszechnej świadomości. A fakty te dowodzą (tak jest, dowodzą, bo co do tego spory między historykami są już naprawdę rzadkie), że rzeczywistość ostatnich lat przedwojennych i prawdziwe przyczyny wybuchu wojny były inne, niż przez dziesięciolecia uczyły polskie szkoły, polska propaganda (peerelowska, ale też emigracyjna i opozycyjna). Że w ogóle najczęściej spotykana polska (i nie tylko polska – aliancka, przejęta po wojnie przez cały Zachód) wizja tego czasu jest nieprawdziwa.
A mianowicie: to nie było tak, że Hitler chciał potraktować Polskę jak kolejną Austrię czy Czechosłowację. Od początku swoich rządów intensywnie zabiegał o sojusz z Polską, skierowany przeciw ZSRR. Konsekwentnie odrzucając jednocześnie (i manifestacyjnie zawiadamiając o tym Warszawę) inicjatywę Moskwy zawarcia odwrotnego sojuszu – prefiguracji paktu Ribbentrop-Mołotow.
Niemcy przy każdej okazji Polakom nadskakiwali i usiłowali skłonić ich do wyrażenia ostatecznej zgody na wspólną wojnę z Rosją, a Polacy uchylali się od rozmów na ten najważniejszy temat.
Ale nawet bez postawienia tej najważniejszej kropki nad „i" współpraca polsko-niemiecka była intensywna. Zbliżenie III Rzeszy i II Rzeczypospolitej, ich wzajemne gesty były tak manifestacyjne, ich posunięcia w dziedzinie polityki międzynarodowej robiły wrażenie do tego stopnia skoordynowanych, że obserwatorzy międzynarodowi uważali za prawdopodobne istnienie tajnego protokołu do jawnego polsko-niemieckiego paktu o nieagresji (byłoby to coś na kształt tajnego protokołu o podziale Polski, podpisanego wraz z jawnym paktem Ribbentrop-Mołotow).
Kwitła wymiana kulturalna i młodzieżowa. A nazistom zależało na Polakach do tego stopnia, że podejmowali działania, by w ramach swej rasistowskiej ideologii awansować Polaków z poziomu mieszanej rasowo mierzwy do poziomu dumnych Aryjczyków, ustępujących w czystości jedynie Germanom...
Po rozgromieniu Czechosłowacji Hitler uznał, że nadszedł czas na realizację celów zasadniczych. Najpierw chciał rozbić Francję. Po pierwsze dlatego, że uważał ją za blokadę dla objęcia kontynentu niemiecką hegemonią, a po drugie – bo bał się, że gdy przystąpi do realizacji celu najważniejszego – podboju Rosji – Francja zaatakuje go z zachodu.
Przeciw Rosji chciał iść z Polską – jest na to masa świadectw ze źródeł tak niemieckich, jak i polskich. Ale najpierw z przyczyn podanych wyżej musiał uderzyć na Paryż. W tym celu też potrzebował Polski – musiał mieć pewność, że w trakcie kampanii zachodniej nie zaatakuje ona Niemców od wschodu. Dlatego późną jesienią '38 i w styczniu '39 zaproponował Rzeczypospolitej sojusz, wspólną wyprawę na Rosję i zgodę na oddanie Warszawie Ukrainy, co z jednej strony poprzedzić miało ostateczne uznanie przez Niemcy polskiej granicy zachodniej, a z drugiej strony – wcielenie do Rzeszy Gdańska i budowa eksterytorialnej autostrady przez Pomorze.
W polskiej historiografii dominuje pogląd, że była to pułapka, że tajonym celem Berlina było wówczas rozprawienie się z Polską na wzór czeski. Podobnie myśleli Polacy w '39, ale nie ma żadnych dokumentów, które potwierdzałyby tę wizję, jest zaś masa świadectw, iż propozycje Hitlera były szczere.
Beck, Rydz i Mościcki odrzucają propozycje Rzeszy. Dają się wciągnąć Anglii do antyniemieckiego sojuszu. Sojuszu, który od samego początku traktowany był i przez Londyn, i przez Paryż cynicznie – ani przez chwilę nasi zachodni partnerzy nie mieli zamiaru przyjść Polsce z pomocą. Lord Halifax, minister spraw zagranicznych, powiedział jasno swojemu sekretarzowi: „Nie uważamy, że gwarancja (udzielona Polsce) będzie nas wiązać".
A inny brytyjski dyplomata zapisał w dzienniku: „Naturalnie, nasza gwarancja nie daje pomocy Polsce. Można powiedzieć, że to okrutne dla Polski... nawet cyniczne".
Dopiero ten moment – przyjęcie przez Becka gwarancji angielskich, równoznaczne z zawiązaniem antyniemieckiego sojuszu – doprowadził Hitlera do decyzji o wojnie z Rzecząpospolitą. O tym, że nie chciał tego wcześniej, świadczy pośrednio fakt, że początek polskich przygotowań wojennych znacznie wyprzedził początek analogicznych działań niemieckich. A podjęcie tych przygotowań było szokiem dla Niemców, bo w danej chwili jeszcze wcale nie myśleli o Polakach w kategoriach wrogów...
Dlaczego Beck zdecydował się na taką politykę? Ze zrozumiałego strachu przed Niemcami i braku wiary w szczerość ich propozycji, ale także powodowany potworną megalomanią i bardzo, mówiąc oględnie, przesadnym przekonaniem o sile polskiej państwowości. Ze względu na zrozumiałą niechęć do hitleryzmu i przejawianą przez większość polskiej elity (Beck był bardzo niezależny w sądach, ale trudno sobie wyobrazić, żeby powszechne nastroje nie wywierały na niego podświadomego wpływu) chęć znalezienia się w sojuszu z „cywilizowanymi" Anglią i Francją. Szef polskiego MSZ uważał, że wojny nie będzie, bo Hitler wystraszy się sojuszu francusko-brytyjsko-polskiego.
Może odrzucił niemiecką ofertę i przeszedł do obozu zachodniego również ze względu na przekonanie, że dopiero ten „zwód" ostatecznie pasuje Polskę na mocarstwo?
A może – tu odchodzę od tekstu Zychowicza – było coś jeszcze?
Może na decyzję Becka wpływ miało myślenie, które obrazują słowa ambasadora RP w Moskwie, Wacława Grzybowskiego. Pod koniec 1938 r., a więc wtedy kiedy polskie władze decydowały o odrzuceniu niemieckiej oferty, powiedział on wiceszefowi MSZ Janowi Szembekowi, że ZSRR słabnie, a „problem rosyjski dojrzewa". I podkreślał, że „Polska powinna mieć wpływ na losy tego problemu, a przy jego rozwiązywaniu winna zachować samodzielność, nie puszczając Niemiec do Rosji".
Innymi słowy – może propozycję Rzeszy, której podstawowym elementem był wspólny marsz na wschód, odrzucono również i dlatego, żeby nie musieć z nikim dzielić się rosyjskim tortem...? Gdyby tak było, to trzeba byłoby niestety stwierdzić, że opisywana przez Zychowicza megalomania, która pod koniec lat 30. toczyła rządzących Polską, osiągnęła stadium pozwalające mówić o chorobie umysłowej.
Tak czy siak, niemiecką ofertę odrzucono, a polska generalicja była przekonana, że za parę tygodni napoi konie w Sprewie...
Opisanie, jak naprawdę wyglądała droga do wojny, jest wielkim dokonaniem Zychowicza. Nie ogranicza się on jednak do tego. Stawia tezę rodem z historii alternatywnej. Teza ta zawarta jest już w tytule: „Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki". Jest, mówiąc najkrócej, zdania, że trzeba było zawiązać ten sojusz.
Już śp. Jerzy Łojek stawiał tezę, że Polska mogła uczestniczyć w wojnie z ZSRR, że jej udział odegrałby tu zasadniczą rolę. System radziecki by upadł. A potem Polska odwróciłaby sojusze, porozumiała się z Anglią i Ameryką i uderzyła na Rzeszę od tyłu. W efekcie nie byłoby ani Hitlera, ani Stalina. Zychowicz uzupełnia ten obrazek o wizję zachowania przez Polskę wielkich zdobyczy na Wschodzie i trwałego przeistoczenia się Rzeczypospolitej w co najmniej regionalne mocarstwo.
Nie mam oporów przed tego rodzaju scenariuszami, nie uważam, aby ich rozważanie było niemoralne. Polityka zagraniczna jest w naturalny sposób domeną narodowego egoizmu. Sęk w tym, że choć Zychowicz pisze błyskotliwie i zgromadził wiele argumentów na rzecz tej tezy, uważam, że nie ma racji. Że na sojuszu z Hitlerem Polska wyszłaby źle.
Przede wszystkim Zychowicz zakłada, że niemiecko-polski zwyciężyłby i rozbił Związek Radziecki. Polemizowałbym. II wojna światowa była przede wszystkim wojną potencjałów ekonomicznych. A pod tym względem, jakkolwiek by było to dla nas przykre, Polska do sojuszu państw Osi nie wniosłaby nic (bo w porównaniu z Niemcami prawie nic sobą w tej materii nie reprezentowała, a w dodatku w 1941 r. jej mizerny potencjał i tak w całości pracował na rzecz wysiłku wojennego Rzeszy, i nie na wiele to się zdało).
Z tezą o dobrych dla Polski skutkach niezrealizowanego sojuszu z Niemcami polemizowałem wiosną zeszłego roku. Postawiłem wtedy tezę, że kiedy Niemcy byłyby zaangażowane na zachodzie, Stalin nie czekałby na niemiecko-polskie uderzenie i uderzył pierwszy. Skutki byłyby opłakane, Polski musieliby bronić Niemcy, co definitywnie sprowadziłoby nasz kraj do roli satelity Rzeszy.
Zychowicz odrzuca ten pogląd. Jego zdaniem Stalin by nie uderzył, bo – tak jak w znanej nam rzeczywistości – czekałby spokojnie, aż oba walczące bloki się wykrwawią, by wtedy runąć na zachód. Nie sądzę. Kreml wiedziałby przecież, że stanął skierowany przeciw nim sojusz Polski z Niemcami (Zychowicz skądinąd podkreśla dobrą orientację Rosjan w tym, co się działo w polskiej polityce zagranicznej, wynikającą m. in. z posiadania wysoko uplasowanych agentów w naszym MSZ). Wiedziałby, że po Francji jest następny w kolejce. Więc nie czekałby.
Tym bardziej że intensywnie namawiałyby go do tego Paryż i Londyn. W tej rzeczywistości już nieskrępowane nawet formalnym wymogiem lojalności wobec naszego kraju, za poparcie przeciw Niemcom obiecujące Moskwie wprost wynagrodzenie w postaci Polski...
Zychowicz jednak lekceważy potencjał wojskowy ZSRR A.D. 1939 i jest skłonny uważać, że ewentualny atak odparlibyśmy własnymi siłami, a wręcz pokonalibyśmy napastnika i z sukcesem wtargnęlibyśmy na jego terytorium.
Jestem innego zdania. Niezależnie już nawet bowiem od podminowania Kresów, gotowych na sygnał z Moskwy wybuchnąć antypolskimi powstaniami, partyzantką i dywersją na skalę masową, nie uważam, aby ówczesna Armia Czerwona była tak słaba, jak przedstawia to wielu. Pomimo strasznych strat spowodowanych wielką czystką była to armia, która właśnie pokonała Japończyków nad Chałchin-Goł.
Według Zychowicza w starciu z Polakami Rosjanie załamaliby się, być może nawet przeszli na naszą stronę... Mam wątpliwości. Dowodem na słabość Armii Czerwonej ma być przebieg wojny fińskiej. Był on istotnie dla ZSRR kompromitujący. Ale, abstrahując już od faktu, że nawet w czasie tej kompromitującej wojny Rosjanie na stronę fińską masowo nie przechodzili, to ważniejsze jest coś innego.
Otóż Kreml, na fali entuzjazmu spowodowanego zajęciem połowy Polski i kapitulacją bez strzału państw bałtyckich, bardzo Finów zlekceważył. Spodziewał się, że wejście Rosjan spowoduje rewolucję komunistyczną (kłaniały się doświadczenia z czasów fińskiej wojny domowej i ówczesna siła fińskich bolszewików). I dlatego początkowo fińska operacja miała być przeprowadzona siłami jednego tylko, leningradzkiego okręgu wojskowego. Co okazało się strasznym błędem. Ale gdy ten błąd naprawiono, Rosjanie zaczęli zwyciężać i wojnę przerwali, będąc już blisko ostatecznego rozgromienia armii fińskiej, ze strachu przed anglofrancuską interwencją.
A Polska nie miała takich umocnień, jakie mieli Finowie. Nie miała tak sprzyjającego obronie terenu. Miała za to wrogie, sprzyjające agresorowi i spenetrowane przez niego mniejszości.
No i – nas by Kreml nie zlekceważył... Posłałby na Wilno i Lwów od razu odpowiednie siły.
Optymizm Zychowicza osiąga maksimum, gdy kreśli wizję zniszczenia przez polską marynarkę – nawet działającą bez Kriegsmarine! – radzieckiej floty bałtyckiej. Która to flota liczyła wtedy 2 okręty liniowe, dwa krążowniki, 19 niszczycieli i 65 okrętów podwodnych wobec polskich czterech niszczycieli, jednego stawiacza min i pięciu okrętów podwodnych...
Zychowicz zakłada, że polsko-niemieckie siły zdobyłyby Moskwę, i to byłby realny koniec wojny na wschodzie. Idzie tu śladami twórców planu Barbarossa, którzy zakładali, że samo wyjście Wehrmachtu na rubież na wschód od Moskwy oznaczać będzie koniec wojny – mimo że wciąż daleko byłoby nie tylko na Syberię, ale nawet do przemysłowego Uralu.
Ja mam inne zdanie. Utrata Moskwy mogłaby skończyć wojnę tylko w wypadku, gdyby miała ona politycznie inny charakter, tj. gdyby atakujący ogłosili jako jej cel zniszczenie bolszewizmu i powołali antyradziecki rząd rosyjski. Ani nie stało się tak w rzeczywistości, ani Zychowicz nie twierdzi, że w przypadku wojny z udziałem Polski byłoby inaczej.
Jeśli tak, to nie widzę żadnej przyczyny, by nawet po utracie Moskwy Stalin (a w wypadku przewrotu pałacowego Beria czy Mołotow) nie utrzymał władzy i nie prowadził dalej twardej wojny, do której miałby zaplecze przemysłowe (Ural), a także materiałowe i finansowe wsparcie angielskie i – szybko – amerykańskie. Zagrożenie radzieckie nie zginęłoby więc, zostałoby tylko na moment od Polski oddalone. W tej sytuacji cały plan podziału wojny na dwa etapy i dokonania w drugiej fazie antyniemieckiego zwrotu staje pod wielkim znakiem zapytania. Partnerem dla Polski byłyby bowiem nie mocarstwa zachodnie, tylko ZSRR.
Oczywiście – nie oznacza to, że taki zwrot byłby bezsensowny, los Rumunii, która analogicznego manewru dokonała, nie był ostatecznie taki zły. Ale od powojennej Rumunii do statusu mocarstwa to jednak bardzo daleko...
Zychowicz uważa, że Polska utrwaliłaby swoją pozycję na wschodzie, bo nie wynaradawiałaby podbitych (wyzwolonych) narodów, tylko powróciłaby do federacyjnej koncepcji Piłsudskiego i realizowała ją, przede wszystkim wobec Ukraińców. Znów mam wątpliwości. Bo taki rozwój sytuacji czyni mało prawdopodobnym empiria, czyli to, co działo się bezpośrednio przed wojną, to, „ku czemu Polska szła". A szła w niedobrą stronę: zmuszano całe wsie do przejścia na katolicyzm, próbowano twardej polityki asymilacyjnej. Wygrana wojna oznaczałaby wzrost, a nie spadek nacjonalizmu, a to nie sprzyjałoby polityce federacyjnej.
Tym bardziej że – ta uwaga dotyczy nie tylko polityki wobec okupowanych obszarów wschodnich; dotyczy całokształtu polskiej polityki tego okresu – nasze ówczesne kierownictwo państwowe nie składało się z orłów. Wobec Becka sam Zychowicz jest krytyczny, ale przecież nawet szef MSZ przerastał i Rydza, i Mościckiego... To nie byli ludzie na politycznym i intelektualnym poziomie ani Churchilla, ani Stalina. Bardzo pesymistycznie oceniam więc możliwość dokonywania przez nich trafnej oceny zmieniającej się sytuacji i prowadzenia misternej gry.
Piotr Zychowicz uważa, że walcząc przy boku Hitlera, uniknęlibyśmy udziału w Holokauście. Bo trudno sobie wyobrazić, żeby safandułowaty premier Sławoj Składkowski wydawał polskich Żydów Niemcom na eksterminację.
Autor „Paktu Ribbentrop-Beck" podaje tu przykład Finlandii, która nie uczestniczyła w mordowaniu Żydów. Argumentuje też ciekawie – jego zdaniem Polacy nie wydaliby Żydów Niemcom na rzeź również ze względów prestiżowych, bo hitlerowcy naciskaliby, a Polacy opierali się ze względu na swoją godność. To oczywiście możliwe, ale i tu mam pesymistyczne intuicje. Przed wojną antysemityzm był już bowiem w Polsce niezwykle silny, co więcej – przyjmował coraz ostrzejsze formy. Wojna z ZSRR tylko by ten proces posunęła do przodu, bo oczywiste jest, że jej propagandową nadbudową byłby antysemityzm (tak było przecież również w czasie wojny 1920 roku).
Nie twierdzę, że Polacy zaczęliby na masową skalę mordować Żydów. Wątpię jednak bardzo, aby w takich okolicznościach polski rząd przejawiał dużą determinację w sprzeciwie wobec żądań Niemców, aby Żydów im wydać – np. aby „osiedlić ich na (okupowanym przez Niemców) obszarze Rosji Północnej". Zwłaszcza że po rozbiciu ZSRR i w Niemczech nacjonalizm sięgnąłby niespotykanego ekstremum. I w tej sytuacji polski sojusznik przestawałby mieć takie znaczenie, jakie przywiązywano do niego przed kampanią i w jej trakcie... Naciski byłyby więc coraz silniejsze, coraz bardziej brutalne. Jak by się skończyły? Nie wiem, ale nie podzielam pewności Zychowicza, że Polska wyszłaby z wojny pod tym względem czysta jak Finlandia.
W efekcie tego wszystkiego pod koniec wojny Polska stanęłaby, tak jak stało się w znanej nam rzeczywistości, wobec tryumfującego bloku radziecko-anglosaskiego. Pod pewnymi względami jej sytuacja byłaby lepsza, pod większością względów jednak – gorsza niż w „naszej" realności.
* * *
Piotr Zychowicz nie przekonał mnie do swojej wizji alternatywnej historii. Nie znaczy to jednak, abym miał coś przeciw tego rodzaju poszukiwaniom, nawet jeśli – jak w wypadku tezy o sojuszu z Hitlerem – dokonując ich, musimy przebić się przez barierę ustalonych pojęć i interpretacji czy nawet narodowych świętości.
Proponuję więc kolejną wizję alternatywną, co najmniej równie kontrowersyjną.
Latem '39 roku Anglia i Francja usiłowały skłonić Polskę do zgody na wciągnięcie do antyhitlerowskiego sojuszu Moskwy. Warszawa twardo nie zgadzała się. Wiedziała bowiem, że wejście Rosjan na nasze terytorium oznacza co najmniej utratę Kresów, a prawdopodobnie i niepodległości. I miała rację, tak zapewne by było.
Wyobraźmy sobie jednak scenariusz następujący: Paryż i Londyn są w swych naciskach skuteczniejsze, Polska godzi się na sojusz z Sowietami i przepuszczenie ich wojsk do granic Niemiec. Alians francusko-angielsko-polsko-radziecki zostaje zawarty i ogłoszony. Ale Rosjanie nie wkraczają na nasze terytorium. Nie zdążą – przerażony wizją wojny z całym światem Hitler wycofuje się bowiem rakiem. Skompromitowany, zostaje obalony przez spisek wyższych oficerów.
I nie ma Hitlera, i nie ma Armii Czerwonej w granicach Polski...
Nie, nie wierzę w realność tego scenariusza. Twierdzę jednak, że nie jest on mniej prawdopodobny niż ten przedstawiony przez Zychowicza.
Którego książkę zdecydowanie należy przeczytać.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
– Brawo, Polacy! Stary Piłsudski byłby z was dumny! – wykrzyknął Adolf Hitler na wieść o wkroczeniu naszej armii na Zaolzie.
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Fundacja Identitas przyznała nagrodę specjalną byłemu dyrektorowi Muzeum Historii Polski Robertowi Kostrze.
Złoty w czwartek notował nieznaczne zmiany wobec euro i dolara. Większy ruch było widać w przypadku franka szwajcarskiego.
Czwartek na rynku walutowym będzie upływał pod znakiem decyzji banków centralnych. Jak zareaguje na nie złoty?
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas