Są tacy, dla których najpiękniejszym na świecie widokiem jest obrazek na walucie wymiennej, z cyfrą i dużą ilością zer. Uwzględniając te upodobania, a także aktywność ruchu Oburzonych i globalną zapaść ekonomiczną, dziennik „Guardian" wystosował kilka miesięcy temu zaproszenie do pisarzy i artystów, żeby zaprojektowali własne banknoty oddające aktualny stan światowych finansów. Efekty dają do myślenia.
Tracey Emin ograniczyła się do pustego blankietu z odręcznym tekstem „Nie będzie pieniędzy". Margaret Atwood zaproponowała banknot (nadpalony) z własną podobizną, o nominale 1 paybuck z nadrukowanym tytułem jej książki (według której niedawno nakręcono film) „Paybuck: dług i ciemna strona bogactwa". Pisarka-kontestatorka Naomi Klein wycięła pośrodku biletu płatniczego... dziurę okoloną wyjaśnieniem, że to „Hole Earth Note" i buntowniczym tekstem w duchu ruchu Occupy. A skoro o tym ruchu mowa, to i jego aktywiści ogłosili konkurs na „walutę protestu". Wygrał pieniądz-pastisz projektu Stephena Barnwella: wydany przez The Occupied States of America papier z napisem „no dollars" i z rysunkiem grubego bankiera w XIX-wiecznym stroju zgarniającego garściami zielone. Aluzja do współczesnej rzeczywistości – oto odrodził się kapitalizm w starym, najbardziej krwiożerczym stylu.
Nie po raz pierwszy artystyczne wariacje na temat kasy mają polityczną wymowę; nie po raz pierwszy finansowe żarty oddają powszechne przekonania.
W PRL kursował dowcip: jak podnieść wartość złotówki? Przewiercić dwie dziurki i sprzedawać jako guziki za 1,50 zł. Nieco później, po 13 grudniu 1981 roku podziemie wypuściło szary prostokąt z czerwonym nadrukiem „Odin czerwoniec", z podobizną Jerzego Urbana i adnotacją, że banknoty nadają się do wielokrotnego użycia (w dobie niedostatków artykułów sanitarnych – wiadomo, jakiego).
Minęło 20 lat i znów pojawiły się komentarze do polskiej rzeczywistości w quasi-pieniężnej postaci. Jerzy Truszkowski stworzył billboardowych rozmiarów (4 m długości) obraz z dystansu do złudzenia przypominający jednodolarówkę. Ale u Truszkowskiego nominałem banknotu była „jedna dola" kursująca w kraju o nazwie „pospolita Olka" (wiadomo, kto był wtedy prezydentem RP).
Za forsę wzięła się też Pola Dwurnik. Jak wielu młodym urodzonym w końcówce PRL, pozostałości po tamtym systemie kojarzą się jej z dzieciństwem. Dla Poli taką pamiątkową wartość mają bilety Narodowego Banku Polskiego. Skopiowane z nich motywy (w powiększeniu) przerobiła na serię obrazów. Jest żółto-zielony Świerczewskiego za pięć dych; czerwona proletariacka setka z Waryńskim; burobrązowy Kościuszko wart 500 zł oraz kosmicznie niebieski, niedosiężny Kopernik – za tysiaka. Lecz autorka nie buja w obłokach, trzeźwo ocenia rzeczywistość. Mówi: „Świat kręci się wokół pieniędzy, które są symbolem naszych czasów, religią naszej cywilizacji, więc maluję je i wieszam na ścianie".
Żadna nowina – ani nie artystyczna świeżynka. Dokładnie pół wieku temu do identycznej konstatacji doszedł Andy Warhol. W 1962 roku zaczął malować „sałatę" z wizerunkiem Waszyngtona. Jednodolarówka, której użył jako „modelki", miała jeszcze wtedy jaką taką wartość nabywczą, za to jej walorów plastycznych nikt nie dostrzegał. Warhol pierwszy sportretował dolara samego w sobie, w różnych kombinacjach. Najpierw pojedynczo, potem w rzędach po dwa, wreszcie – w szeregach po 100. I zastąpił szarością charakterystyczną zieleń papieru. Dopiero to wydanie baksów układ uznał za atrakcyjne.