Zapamiętanie

Nienawiść przeszła, mogiły zostały. Polacy opiekują się grobami niemieckich żołnierzy.

Publikacja: 10.11.2012 00:01

Edmund Frohlich zapalał znicze rodzicom i nieznanym niemieckim żołnierzom. „I tak przez 60 lat”

Edmund Frohlich zapalał znicze rodzicom i nieznanym niemieckim żołnierzom. „I tak przez 60 lat”

Foto: Archiwum autora

Red

Kazimierz Szymczak martwi się, co będzie z jego krzyżem. Solidny, metalowy, na nim rozpięty Jezus. Pijacy jak nic ukradną go na złom, żeby mieć parę groszy na wino. Wystarczy, jak przyuważą, że już nikt nie zajmuje się starym grobem przy torach. Szymczak opiekował się nim od 1973 roku. A przed nim – od końca II wojny światowej – poprzedni właściciel gospodarstwa. W grobie leżeli niemieccy żołnierze.

W zeszłym roku ich szczątki ekshumowali członkowie Stowarzyszenia Pomost. Na zlecenie Niemieckiego Związku Opieki nad Grobami zajmuje się ono  poszukiwaniem takich miejsc pochówku.  Szczątki spoczęły na cmentarzu wojennym w Poznaniu. – Został tylko krzyż i obmurowanie mogiły – tłumaczy Szymczak. – Nie wiem, co dalej. Sąsiad mówi: jak tych twoich Niemców zabrali, to zlikwiduj.  Już nie ma po co palić zniczy. Ale jak mam podnieść rękę na krzyż?!  Ci z Pomostu radzili, żeby zostawić i jeszcze posadzić pamiątkowy  dąb. I przekazywać młodym, jak było.

Krzyż warto zostawić, posadzić pamiątkowy dąb. I przekazywać młodym, jak było

Szymczakowie przejęli niemiecki grób niejako z dobrodziejstwem inwentarza. Przyszli do Witaszyc z Olesi pod Dobrzycą. – Tam miałem niewielką ojcowiznę, tu kupiliśmy więcej hektarów – opowiada 80-letni Kazimierz. Z Olesi wszędzie było tak samo daleko. Do kościoła, sklepu – trzy kilometry. Autobus nie dojeżdżał. Jak zasypał śnieg, nie wychodziło się z chałupy... Chcieli zapewnić dzieciom lepszą przyszłość.

Czorty dopadły

Historię grobu Kazimierz poznał  z opowieści. Pod koniec wojny z kolejowego transportu wyrzucono zwłoki żołnierzy, którzy zmarli w czasie podróży. Było ich sześciu. Mieszkańcy pochowali ich w jednym dole. Na skraju pola sąsiadującego z torowiskiem. Ktoś usypał kopczyk. Na Wszystkich Świętych zawsze paliły się znicze.

Mimo że od wojny minęły dziesięciolecia, Szymczaka wciąż prześladowało zdarzenie, którego był świadkiem w dzieciństwie. I dziś ma to przed oczami: do ich domu wchodzi pięciu niemieckich żołnierzy. Berlin dawno zdobyty, a oni błądzą po niedawnym Wartenlandzie. Obdarci, wystraszeni, bez broni. Dostali ciepłej zupy. Czterech poszło dalej, a jeden zamarudził w kuchni. „Panie, powiedział do ojca Kazimierza, ja jestem śląski Polak, pozwólcie mi tu zostać". Zanim Szymczakowie zdążyli pomyśleć, wróciło tamtych czterech i zabrali kompana ze sobą. Daleko nie doszli. – Czorty, czyli Rusy, ich dopadli – wspomina Szymczak. – Wszystkich zabili. Gdy po latach na swoim polu zobaczyłem nagrobek, poczułem, że muszę się nim zaopiekować. Tak po ludzku. Z pamięci po tamtym zdarzeniu. To co, że Niemcy. Przecież ludzie.

Najpierw zbił drewniany krzyżyk. Obmurował mogiłę. Krzyż zmurszał przez lata. – Poprosiłem grabarza, zrobił mi metalowy. I tabliczkę z napisem: 1945. Szymczak sam sprzątał grób, palił znicze i nosił kwiaty. Potem chodziły z nim dzieci, a ostatnio wnuki.

Tylko Barbara, żona, czasem prowokowała do dyskusji.

– Po co tam latasz, przecież to leżą wrogowie? Napadli na Polskę, zniszczyli, ilu niewinnych zginęło?

– Każdemu należy się pamięć – denerwował się Kazimierz.

Szymczakowie to Polacy. Żadna volkslista. Dziadek Barbary walczył u generała Hallera, do dziś nie wiadomo, gdzie zginął. Ojciec Kazimierza w 1920 roku gonił bolszewika. Gdy wybuchła II wojna światowa, ojciec Barbary, kolejarz, przez kilka miesięcy ukrywał się przed wywózką na roboty.

– Tyle że nasze rodziny bezpośrednio tak bardzo nie ucierpiały od Niemców – mówi Barbara. – W naszej okolicy nie było dużych walk. Sama wojny nie pamięta, urodziła się w 1941. Matka opowiadała. Trzy razy wysiedlali ich do pracy u Niemców. Ale nawet jak matka była w ciąży, Niemiec ją wspomógł. Przywiózł z młyna worek mąki. A za nim do wsi wpadło gestapo. „Zofija, schnell, schnell!", kazał szybko schować mąkę. Przytrzymał gestapowców na podwórzu. Nie weszli.

– Mój ojciec miał radio schowane w naczyniach z kamionki. Nocami słuchał potajemnie wieści z frontu. Jeden Niemiec to zauważył. Ale nie doniósł, tylko ostrzegł: zabieraj się z tym!  Ojciec schował radio w ulu, kilometr od domu. I nadal chodził słuchać.

Rodzice Kazimierza nie zostali wysiedleni do pracy. Ich uratowała przyszywana kuzynka. Żona kuzyna matki Kazimierza była Niemką. W  Bochum, gdzie mieszkała, trwały silne bombardowania. Postanowiła uciec z dwiema córkami i wnukami do Wartenlandu. Jechała trzy miesiące. Gdy po pewnym czasie do Szymczaków przyjechali Niemcy, żeby ich wysiedlić, Niemka zaprotestowała. Jej pięciu synów i trzech zięciów służyło w niemieckiej armii. Od Hitlera dostała Żelazny Krzyż. I zamachała nim gestapowcom. Zbledli, zasalutowali i odpuścili. – Potem, jak nadszedł ze wschodu front, załadowała dobytek na furmankę i przeklinając wszystko, znów ruszyła do swojego Bochum. Po drodze ten Żelazny Krzyż wyrzuciła do rowu.

Ale żeby z tego powodu Szymczakom pozostał jakiś sentyment do Niemców? – Nigdy w życiu – zapewnia Barbara. – Mąż opiekuje się tym grobem z przyzwoitości.

Polski, tylko niedobry

O sentyment trudno też posądzić 75-letnią Zenobię Klińską z Michałowa, w powiecie ostrzeszowskim. Dwa lata spędziła na robotach na terenie obecnej Austrii. – W domu zawsze się powtarzało: jak świat światem nie będzie Niemiec Polakowi bratem – pamięta. Mimo to w prywatnym lesie jej rodziny od wojny stał grób niemieckich żołnierzy. Zadbany, czysty, lampki, kwiaty.

Zanim do tego doszło, w 1943 roku Klińska z matką została wywieziona na roboty. Niemcy wysiedlali z okolicy całe wioski. – Sołtys miał listę, nasz był człowiek, polski, tylko niedobry – mówi Klińska. – Wyczytywał, kto ma się pakować. Tego dnia ten sam los spotkał oprócz Klińskich Cicharską i sąsiadów z Bugaja. Furmanki sołtys zamawiał u innych Polaków. Zwozili  ich do Grabowa nad Prosną. Stamtąd ruszali pociągiem w trzymiesięczną, jak się  okazało, podróż do Austrii. Jej ojciec zmarł dwa lata wcześniej, ciężko chorował. W domu został brat Adam. Przed wywózką ukrył się w lesie. – Młody był, kozaczył. Trochę chodził z kolegami za partyzanta. Nie pamiętam, z kim wojował. Bo bitew to u nas nie było. Najpierw Niemcy przeszli, potem uciekali z powrotem, za nimi Ruscy, Polacy, wszystko się pomieszało. Jak to na wojnie.

W 1945, kiedy Niemcy wycofywali się na zachód, Klińska była jeszcze na robotach. Wydarzenia, które rozegrały się w Michałowie, zna z opowieści brata i sąsiadów. Sześciu Niemców maruderów zatrzymało się w polskim domu, żeby się napić. Nadjechała sowiecka czujka, raptem trzech żołnierzy. – Zgłupieli ci Niemcy, bo zaczęli strzelać do  Ruskich. Powinni cicho siedzieć i uciekać, a nie na nowo wojnę rozpoczynać – ocenia Zenobia. Nadciągnęły posiłki. Niemców wybito.

Trzeba było ich pochować. Żaden ze starszych gospodarzy nie chciał. Adam, najmłodszy, zadeklarował, że przyjmie Niemców do swojej ziemi. I pochował ich w lesie przy ścieżce. – Przez całe życie sąsiedzi mu wypominali ten pochówek. Trzeba było zakopać w państwowym lesie i zapomnieć, mówili.

Na początku nie było żadnej mogiły. Do wsi zaczęli wracać wysiedleńcy. Klińska dotułała się we wrześniu. – Zaraz po wojnie ludzie byli łakomi na wszystko: może ci Niemcy zabrali coś cennego do grobu? Koledzy poprosili Adama: rozkopmy grób. Znaleźli jakieś hełmy i inne przedmioty mało przydatne w czasie pokoju. Koledzy wrzucili łupy na strych. – Ale nie mogli w nocy spać, bo coś cały czas stukało na tym dachu. Nieboszczycy straszyli za to, że zabrano im spokój – wyjaśnia Zenobia. – No to oni dawaj znów za łopaty, wrzucili wszystko z powrotem i ten strach zakopali w ziemi.  Uspokoiło się.

Tym razem brat Klińskiej nakazał im usypać na grobach kopce. Dodatkowo na sosnach, które stały opodal, wycięli z kory znak krzyża. Klińska nie pamięta, żeby przez pierwsze lata po wojnie ktoś tam zaglądał. – A co pan myśli? Wywieźli nas, poniżali jak niewolników i jeszcze mieliśmy im świeczki stawiać?! Ale potem, jak ta nienawiść przeszła, zaczęliśmy  im palić lampki – przyznaje. – Każdemu się należy

Radosław Mazurek, lat 46, z  Piekarzewa w  gminie Pleszew wojnę zna z lekcji historii i opowiadań. Wojennym grobem, sto metrów od domu, najpierw opiekował się jego dziadek, a potem kolejne pokolenia. Także sąsiedzi. Niemców zastrzelili rosyjscy żołnierze w styczniu. Do grobu włożono też małą dziewczynkę, której losów nikt dokładnie nie pamięta. Podobno zagubiła  się rodzicom i zamarzła..

Robota na froncie

Nieżywy już nic nie jest winien. No i to raczej nie byli gestapowcy, a zwykli żołnierze. Poszli na front, żeby wykonać swoją robotę – wykłada Mazurek i dodaje, że jako katolik ma szacunek dla każdej mogiły. W Piekarzewie na stałe Niemców nigdy nie było. Osiedlali się tylko tam, gdzie była dobra ziemia, a nie taka lichota jak u nich. Cztery kilometry dalej, w Kowalewie, to co innego.  Ale i tam byli dobrzy i źli Niemcy. Jak trafił się kawał drania, to zaraz doniósł, że polski sąsiad zabił świniaka w celach konsumpcyjnych, zamiast oddać na rzeź Trzeciej Rzeszy. Ale nie wszyscy donosili.

No i prawda jest taka, przypomina Mazurek, że oprócz ludobójstwa Niemców cechowała jednak pewna kultura. – Jak Niemiec się wycofywał, to zanim zaczął uciekać, najpierw się umył, ogolił i zjadł kolację. A goniący go Rusek jak wpadł do domu, w szynelu ładował się do łóżka. Rano cała rodzina była w bąblach od wszy.

Iwona, żona Radosława: – Ktoś może zarzucić: to niepatriotyczne dbać o groby wroga. Tyle wyrządzili  nam krzywd. Ale ja patriotyzm rozumiem inaczej. Nigdy na przykład nie wyjechałabym na stałe za granicę. Za nic. Dzieci nie wychowujemy w nienawiści do innych. Chociaż jak zapytają o wojnę, mówimy, jak było.

Radosław: – Każdy powinien sam dbać o swój patriotyzm. Żona prowadzi niewielką działalność gospodarczą, ja pracuję w fabryce. Kokosów z tego nie ma, ale  żyjemy. Dla swojego dobra i państwowego. A jak patrzę na zachowanie naszych elit rządzących, obojętnie z której strony, to myślę, że niewiele ma to wspólnego z patriotyzmem... Żeby na przykład warszawka zabrała tę drogę sprzed naszego domu i zrobiła obwodnicę eskę...Burmistrz zapowiadał: może w 2000 roku, potem, że w 2012 pójdzie droga ekspresowa. Nie poszła. To osłabia nasz patriotyzm.

I tak przez 60 lat

W domu Edmunda Frohlicha we wsi Pąchów nieopodal Lichenia patriotyzm ma jeszcze więcej odcieni. Całe życie 83-latka składało się z trudnych wyborów. Jego rodzina ma niemieckie korzenie.  Przed wojną w Pąchowie było tylko 16 niemieckich gospodarstw. Większość stanowili Polacy. – W domu mówiło się po niemiecku, do szkoły chodziłem polskiej. Żylim zgodnie. Ojciec miał kuźnię i parę hektarów. Podkuwał i polskie, i niemieckie konie.

Henryk, starszy brat Edmunda, w 1939 roku odbywał służbę wojskową. Służył w polskiej kawalerii. W sierpniu przyjechał na urlop, za miesiąc miał odejść do rezerwy. Wybuchła wojna. Henryk już z niej nie wrócił. – W tym Katyniu zginął. Przyszedł od niego tylko jeden list. Ostatni. Żalił się, że już nam wysłał dziesięć, a żadnej odpowiedzi. Widocznie konfiskowali. Na ten ostatni odpisalim, ale list do nas wrócił. Już go nie przeczytał.

Potem do wojska brali Niemcy. Z dwóch braci Edmunda przeżył jeden. Z odmrożonymi na wschodzie stopami. Drugi zginął po dwóch tygodniach służby. Po wojnie w Pąchowie zapanował nowy porządek. – Miejscowi Polacy  kazali nam się wynosić. Sąsiad miał dwie morgi, my cztery hektary i konika. Teraz będzie zmiana, usłyszelim – Edmund opowiada beznamiętnie. Kuźnię ojca rozkradli. Frohlichowie służyli za parobków u polskich gospodarzy.

W styczniu 1946 roku po okolicy włóczyli się niemieccy żołnierze. Dopadli ich Ruscy. Trupy walały się na drodze. – W Pąchowie rządził tymczasowy sołtys. Kazał nam uprzątnąć, bo gapy ich rozdziobywały – wspomina Frohlich. Byli nadzy, odzież i wszystko, co miało jakąś wartość, zabrali miejscowi. Żołnierze spoczęli w grobie na skraju ewangelickiego cmentarza. – Mam tam rodziców i siostrę. Jak im stawiałem lampki, to i tym żołnierzom zapalałem. I tak przez 60 lat.

Brat i siostra Edmunda zostali po wojnie w Niemczech. Potem wyjechały z Pąchowa inne rodziny „z pochodzeniem". Został tylko Edmund Frohlich. – Nigdy mnie tam nie ciągło. Czy jestem Niemcem? No tak. A Polakiem? Też.

Ożenił się z Polką. – Razem chodzilim do szkoły, potem razem pracowalim i tak się pobralim.

Dorobili się 17 hektarów. Mebli, które kupili w latach 50., Frohlich, już wdowiec, używa do dziś.

Dziś z cmentarza ewangelickiego został pagórek zarośli. Zadbane są tylko groby rodziców i siostry Edmunda. Krzyż stoi też na grobie niemieckich żołnierzy. Symboliczny, bo ich szczątki w zeszłym roku trafiły na cmentarz wojenny. Ale i tak w tym roku Frohlich znów zapali lampkę.

Szymczakowie z Witaszyc też poszli na mogiłę przy torach. Chociaż sami od lat żyją w niepewności. Przed laty mieli duże gospodarstwo. Przyjeżdżały do nich wycieczki holenderskich rolników, żeby zobaczyć, jak się dobrze gospodarzy. – Zostawili mi na pamiątkę dyplom i krawat – pamięta Szymczak. Dziś wszystko zajął komornik. Syn nabrał kredytów i popadł w pętlę. Szymczakowie nie wiedzą nawet, czy ta pętla także ich nie udusi. Podobno mają prawo do dożywocia w swoim domu. Ale jak jest, na pewno nie wiedzą. – Pytałem komornika, a on, że to nie moja sprawa. Nie jestem stroną – żali się. Żyją  z dnia na dzień. – Mąż jest po trzech zawałach, ja po operacji kręgosłupa. Spacerujemy tylko do apteki i z powrotem.

Szymczak czasem myśli: całe życie zajmował się niemieckim grobem, nigdy nie dostał za to wynagrodzenia. Na to nie liczy, najwyżej jakby ktoś podziękował. Ale pewnie tak już zostaną – z dożywociem we własnym domu, długiem na karku i tym żelaznym krzyżem przy torach. Czy na pewno każdy ma w życiu taki krzyż, na jaki zasłużył?

Autor jest reporterem, zajmuje się  tematyką społeczną. Publikował m.in. w „Newsweeku" i „Polityce".

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy