Sztanca do poprawki: z monety o nominale dwóch euro przedstawiającej świętych Cyryla i Metodego znikną krzyże na ornatach „apostołów Słowian" oraz jaśniejące nad ich głowami  aureole. Gdzie? Na Słowacji. Bank Narodowy w Bratysławie,  który przymierzał się do wybicia monety na 1150. rocznicę przybycia świętych na Morawy, poinformował, że poprawka będzie wprowadzona, ponieważ otrzymano w tej sprawie zalecenie Komisji Europejskiej. Zaprotestował słowacki episkopat – i chyba nikt prócz niego: brzęknęło cicho, jakby ktoś upuścił na chodnik kilka srebrników.

A tyle było przed laty radości, gdy Słowacja, która pierwsza z krajów „młodej Unii" weszła do strefy nowego pieniądza, wybiła swoje pierwsze monety euro! Grań Krywania okazała się wtedy hitem. Teraz kolejni kandydaci do strefy euro zastanowią się dobrze, zanim pospieszą z jakąś numizmatyczną inicjatywą. Euroentuzjastyczna Chorwacja nie ma chyba co marzyć o przypomnieniu swego patrona, franciszkanina Nikoli Tavelicia: ta tonsura...  My też nie mamy się co cieszyć: motywy z drzwi gnieźnieńskich nie mają szans. I tylko Serbowie, gdyby jakimś cudem weszli kiedyś do Unii, nie muszą się martwić:  z najstarszych fresków świętego Sawy w cerkwi Bogorodice Ljeviške w kosowskim Prizrenie nieznani sprawcy już dawno wydrapali aureolę, krzyże i oczy: będzie jak znalazł.

W takich sprawach zawsze warto zadbać o anonimowość: komunikat Narodowego Banku Słowacji precyzuje, że KE, interweniując w sprawie wizerunku świętych, „przychyliła się do propozycji niektórych krajów Wspólnoty", którym zależało na „przestrzeganiu zasad neutralności religijnej". Żadnemu z dziennikarzy słowackich ani zachodnich nie udało się ustalić tożsamości „niektórych krajów". A przecież skromnych reformatorów, skoro raz zabrali się do dzieła, czeka huk roboty: czy obciążony ratowaniem Grecji budżet Unii udźwignie koszty całościowego oczyszczenia symboliki?  Sama wymiana wszystkich dwunastogwiazdkowych flag, emblematów i naszywek kosztować będzie grube miliardy – ale nie da się inaczej, skoro Arsene Heitz, twórca projektu flagi europejskiej, wzorował się był na wieńcu gwiazd nad głową Maryi Panny. Trudno i darmo: niektóre kraje Wspólnoty nie mogą zamykać oczu na tak jaskrawe pogwałcenie zasad neutralności religijnej.  W porównaniu ze strącaniem gwiazdek niewielkim doprawdy wyzwaniem będzie – pani Różo? – znalezienie nowego partnera dla Parady Schumanna, nieuleczalnego bigota, który w strasburskiej katedrze modlił się (!) wraz z Konradem Adenauerem w intencji zjednoczenia Europy. Doprawdy, dosyć już tego mantrowania o kłopotliwych Ojcach Założycielach.

Żarty na bok. Trudno pojąć, że ta wymuszona korekta sztancy żadnemu z pomysłodawców nie skojarzyła się z pracą zastępów radzieckich czy niemieckich retuszerów, którzy gorączkowo skrobali w zaschłej żelatynie, by wymazać ze zbiorowego zdjęcia twarz kogoś, kto, jak się właśnie okazało, nigdy nie istniał. I tyle może na temat „wspólnej pamięci europejskiej". Zwraca uwagę i drażni ten akt wymazywania, bo poza tym przecież nie stało się nic nowego. Skoro nawet w preambule traktatu lizbońskiego nie zmieściła się anemiczna fraza o „dziedzictwie, jaką wniosło chrześcijaństwo do historii Europy", po co podnosić raban o jakąś monetkę? Ot, jeden z kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset bitych rokrocznie wariantów euro, wrzucany bez patrzenia do szczeliny automatu, żeby zapłacić za kanapkę, za piwo, za kilka kolejnych kilometrów autostrady, za małą kawę, za paczkę prezerwatyw: i to w najlepszym razie, jeśli nie zawali się cała strefa.

A jednak.  „Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie możecie?" – zapytał Ten, którego znak tak skwapliwie wydłutkowany został z ornatów Cyryla i Metodego na zlecenie brukselskich mincerzy, choć nie większy był od ziarna gorczycy.