Niewolnica wolności

Dla Agaty Bielik-Robson Polacy są narodem wiecznych chłopców, wychowywanych przez matki i księży. Inspiruje ją Marks i filozofia żydowska. Choć kojarzona jest z lewicową „Krytyką Polityczną", potrafi ją ostro krytykować

Publikacja: 24.11.2012 00:01

Pięć dni po katastrofie smoleńskiej na portalu „Krytyki Politycznej" ukazał się tekst, który wielu czytelników uznało za haniebny. Już sam tytuł – „Polski triumf Tanatosa" – dawał sporo do myślenia. Zasadnicza teza brzmiała następująco: Lech Kaczyński prowadził niepoważną politykę opartą na martyrologii. W wyniku tragicznej śmierci prezydenta polityka ta przekształciła się w coś znacznie groźniejszego: „sakralną misję, której celem – jak zawsze – było uświadomienie (...) złemu obojętnemu światu, zajętemu tylko swoimi interesami, że Polska jest »Chrystusem narodów«. Z tego płynął alarmujący wniosek: polski resentyment reprezentowany politycznie przez PiS uzyskał potężną broń w postaci tego, co się stało w smoleńskim lesie.

Liberalne credo

Tekst napisała filozof i publicystka Agata Bielik-Robson. Zaczął on uchodzić za manifest przeciwko rodzącemu się wówczas zjawisku, które jego antagoniści ochrzcili mianem „religii smoleńskiej". Stosunek do tego zjawiska miał się wkrótce stać osią nowego podziału w Polsce, idącego chociażby w poprzek Kościoła katolickiego. Znamienne jednak jest to, że autorka „Polskiego triumfu Tanatosa" nigdy nie była sztandarową postacią „KP" ani innych lewicowych przedsięwzięć. Zawsze demonstrowała wręcz dystans wobec lewicy, deklarując się jako zwolenniczka liberalizmu. W przeszłości kojarzona była nawet ze środowiskami konserwatywnymi.

Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się niedawno rozmowa rzeka Michała Sutowskiego z Agatą Bielik-Robson „Żyj i pozwól żyć". Bohaterka tej książki dokonuje egzegezy swojego liberalnego credo. Jednocześnie mamy tu przenikliwy portret pokolenia osób urodzonych w latach 60. ubiegłego wieku. Polityczne dojrzewanie tego pokolenia przypadło na posępną ostatnią dekadę PRL. I właśnie doświadczenie z tamtego okresu zdeterminowało późniejsze wybory w III RP takich ludzi jak Bielik-Robson.

Według niej reżimy rewolucyjne charakteryzuje terror skutkujący masowymi mordami. Takim reżimem był w Polsce stalinizm. Ale chylącą się ku upadkowi dyktaturę Jaruzelskiego cechowało już coś innego: ona fizycznie nie zabijała, ona po prostu blokowała jakikolwiek indywidualny rozwój. Bielik-Robson wspomina: „na naszą spontaniczną wolę życia nałożono ohydny tłumik. To, że tu się nic nigdy nie działo, odczuwaliśmy jako ogromne umartwienie". Już wtedy na jej antykomunizm nakładał się antyklerykalizm – przeświadczenie o koturnowości Kościoła ograniczającej witalność młodzieży.

Polska bez złudzeń

Bielik-Robson patrzyła na PRL z perspektywy osoby wychowanej w areligijnej inteligenckiej rodzinie o antykomunistycznym nastawieniu (z ducha PPS-owski dom, matka zaangażowała się w „Solidarność"). Z religią, a konkretnie katolicyzmem, zetknęła się w dzieciństwie znacząco za pośrednictwem swojej pobożnej niani. Sutowskiemu opowiada przy okazji o tym, jak niania przyczyniła się do jej chrztu, wykorzystując nieobecność w kraju rodziców sześcioletniej Agaty.

Jako nastolatka zgłębiała twórczość mistyków katolickich i prawosławnych, a także gnostyków. Niemniej jednak duchową przystań odkryła w Starym Testamencie, czego konsekwencją stało się potem zainteresowanie judaizmem. Istotnym czynnikiem formującym bohaterkę „Żyj i pozwól żyć" okazało się także – jak sama wyznaje – jej żydowskie, mieszczańskie pochodzenie po kądzieli.

Być może splot tych wszystkich okoliczności sprawił, że Bielik-Robson zawsze starała się podążać własną ścieżką. Tak było w latach 80., gdy – jak twierdzi – sympatyzowała z NZS. Tak było dekadę później. Filozof nie było po drodze chociażby z tymi jej rówieśnikami, którzy jako młodzi dziennikarze „Gazety Wyborczej" stali się entuzjastycznymi propagandystami tak zwanego powrotu Polski do Europy. Z książki „Żyj i pozwól żyć" wyłania się w wielu fragmentach trzeźwy i bezlitosny obraz tego wszystkiego, co różne środowiska zdążyły już zafałszować.

Weźmy mit kultury szlacheckiej, która w Polsce przeciwstawiana jest mieszczańskiemu, przyziemnemu modelowi życia. Sytuację tę wzmacnia fakt, że epatująca swoim etosem polska inteligencja ma rodowód szlachecki. Narodziła się ona bowiem w wyniku deklasacji szlachty. Etos inteligencji („kultywowanie elementarnych wartości, które się przekazuje na zasadzie pewnej sagi rodzinnej") to jedyny jej skarb. I w swoim poczuciu wyższości deprecjonuje ona będące „esencją zachodniej cywilizacji" mieszczaństwo – kreśli jego karykaturalny wizerunek jako warstwy będącej „bladą kopią człowieczeństwa, czymś, co wiedzie żywot półzwierzęcy".

Tyle że – tak można odczytać sugestię Bielik-Robson – owo poczucie wyższości może skrywać zwyczajną pustkę. I niezdolność do tego, żeby wnieść jakiś realny wkład w rozwój współczesnego społeczeństwa, które wymaga czegoś więcej niż mentorskiego tonu zgreda, za jakiego może uchodzić Jarosław Kaczyński. Do tego dochodzi sprytnie rozgrywany przez odwołującą się do romantycznego języka inteligencję sentymentalizm Polaków. Utrzymuje on ich w złudnym poczuciu „jedności, wspólnoty, poczucia harmonii, które wyklucza istotne różnice" dzielące społeczeństwo.

W tym kontekście wyłania się kwestia roli „Solidarności". „Z niej w pewnym momencie – i to naprawdę bardzo szybko, bo zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego – został niemal wyłącznie kapitał symboliczny. I to raczej o historycznym charakterze, na który powoływała się bardzo wąska garstka działaczy podziemnych". A więc, zdaniem filozof, „Solidarność" już w latach 80. nie miała żadnego pomysłu na to, czym zastąpić socjalizm. I żadne wzniosłe legendy – w tym powołujące się na projekt „samorządnej Rzeczypospolitej" – tego nie zmienią.

Bielik-Robson nie zostawia suchej nitki na architektach III RP. Dotyczy to zwłaszcza początków transformacji ustrojowej, kiedy weterani ruchu związkowego przepoczwarzyli się w wyznawców neoliberalizmu. „Tak jak kiedyś wisiały wszędzie portrety Stalina, tak też w każdym urzędzie powinny były wisieć portrety Balcerowicza, żeby wszyscy mogli się do nich modlić. To była atmosfera tak nabombanej nabożności, jakby on stanowił alfę i omegę wszelkiej mądrości ekonomicznej".

Z kolei – przypomina filozof – w drugiej połowie lat 90., naśladująca amerykańskich i brytyjskich konserwatystów młoda prawica z jednej strony sprzymierzona była ze związkowcami z AWS przeciwko postkomunistom, a z drugiej – wręcz pogardzała ruchem związkowym jako anachroniczną pozostałością po PRL.

Pewnym zaskoczeniem może być poczyniona przez Agatę Bielik-Robson charakterystyka „Gazety Wyborczej" z początku lat 90. jako neokonserwatywnego na modłę amerykańską medium paktującego z Kościołem. Ale w tym przypadku chodzi o ówczesne lansowanie przez „GW" wizji katolicyzmu jako „pożytecznej religii, stabilizującej porządek społeczny, kooperującej z oświeceniem". „Wyborcza" instrumentalnie potraktowała Kościół, grając na wyłuskiwanie z niego „swoich" księży i „swoich" biskupów, którzy kupiliby agendę modernizacyjną i staliby się w jego łonie zaczynem liberalnych przemian.

Osobną sprawą podjętą w rozmowie z Sutowskim jest histeria, jaką gazeta Adama Michnika rozpętała u progu III RP wokół rzekomo odradzającego się w Polsce antysemityzmu. „Epitety »antysemita« i »faszysta« pojawiały się tak często w »Gazecie«  przez pierwsze kilka–kilkanaście lat jej życia, że prawie całkowicie się zdewaluowały. Termin »faszyzm« utracił techniczną opisowość, stał się czystym elementem politycznej gry".

Dziś Bielik-Robson z wyrozumiałością już ocenia politykę „GW" z lat 90. Ubolewa, że popierany przez „Wyborczą" nurt „katolicyzmu otwartego" stracił w Kościele na znaczeniu, a antysemityzm – według niej – stał się realnym problemem Polski, tyle że dewaluacja tego pojęcia powoduje wobec niego powszechną obojętność.

Wolty i rewolty

Żyj i pozwól żyć" to książka w dużym stopniu plotkarska. Jej bohaterka obnaża własną prywatność, by wytłumaczyć ideowe i środowiskowe zawirowania, jakie stały się jej udziałem. Dlatego nie sposób przemilczeć czegoś, o czym Bielik-Robson mówi nie bez dozy pewnego ekshibicjonizmu. Sporo miejsca poświęca swojemu – sformalizowanemu po kilkunastu latach konkubinatu – związkowi z publicystą Cezarym Michalskim.

Można byłoby usprawiedliwić rozmówczynię Sutowskiego, gdyby poprzestała na wyrażeniu zniesmaczenia czy oburzenia konkretnym przypadkiem publicznej nagonki na Michalskiego za decyzje, jakie ten podejmował w zaciszu swojego życia prywatnego.

Ale dokonana przez filozof lustracja moralizatorskich pasji konserwatywnych publicystów – a do takich pasji, jak ona twierdzi, należy chociażby tropienie we własnych szeregach cudzołożników – ujawnia w Bielik-Robson coś, co szczególnie od kilku lat demonstruje w felietonach publikowanych na portalu „Krytyki Politycznej" sam Michalski. Chodzi o jadowity resentyment, jaki para ta kieruje przeciwko dawnym kolegom, niezależnie od tego, czy się jej ktoś rzeczywiście naraził czy nie.

Jedynym kryterium okazuje się towarzyska odpowiedzialność zbiorowa. Wystarczy artykułować poglądy zinterpretowane, często bez uzasadnienia, przez Bielik-Robson i Michalskiego jako prawicowe szaleństwo albo – co gorsza – prawicowy cynizm, i jest się w ich oczach skończonym.

Wracając do ideowych i środowiskowych zawirowań, warto przypomnieć, że w latach 90. filozof była w zespole „Res Publiki Nowej". To właśnie na łamach tego periodyku doszło do konfrontacji Bielik-Robson z działaczką feministyczną i pisarką Bożeną Umińską. Umińska napisała tekst „Czy Stefan Żeromski sypałby cyklon B do komory gazowej", w którym – jak tytuł wskazuje – doszukiwała się antysemityzmu w twórczości autora „Przedwiośnia". Bielik-Robson była przeciwna publikowaniu takich materiałów, których – jak twierdzi – w „RPN" pojawiało się znacznie więcej. W rezultacie odeszła z redakcji, zamieszczając jeszcze tylko swoją odpowiedź.

Ówczesny redaktor naczelny „Res Publiki Nowej" Marcin Król stanął po stronie Umińskiej, namaszczając tym samym obecność politycznie poprawnego bełkotu na łamach szacownego konserwatywnego periodyku. W rozmowie z Sutowskim Bielik-Robson błyskotliwie charakteryzuje pewien rodzaj pięknoduchostwa typowego dla intelektualistów pokroju Króla. Jej zdaniem to „konserwatyzm, który nigdy nie chciał się ubrudzić polską realnością".

Po przygodzie z „Res Publiką Nową" Bielik-Robson współpracowała z „Życiem", a potem „Dziennikiem" i cotygodniowym dodatkiem do niego – „Europą". W publikowanych na łamach tych tytułów tekstach dała się poznać ze sporów, jakie toczyła z postmodernizmem i rozmaitymi nurtami filozoficznymi nowej lewicy, broniąc – wydawało się wtedy – polskości przed chcącymi ją dekonstruować inżynierami społecznymi.

W roku 2002, podczas organizowanej przez „Krytykę Polityczną" debaty „O konserwatywną modernizację Polski", Bielik-Robson w swoich wypowiedziach bliska była opiniom umiarkowanego konserwatysty Zdzisława Krasnodębskiego. Oskarżała „Gazetę Wyborczą" o stygmatyzowanie polskiego ludu terminem „ciemnogród" i wskazywała negatywne konsekwencje „agresywnego liberalizmu" nieliczącego się z lokalną tradycją.

Osiem lat później, w rozmowie z Magdaleną Miecznicką w „Dzienniku", zatytułowanej „Uwolniłam się od polskości", pobrzmiewały już jednak zupełnie inne tony. Bielik-Robson snuła rozważania o wyższości kultury angielskiej nad polską, o wyższości narodu pozbawionych kompleksów, radosnych, wolnych żeglarzy nad narodem zakompleksionych, smętnych wiecznych chłopców, wychowywanych toksycznie przez matki i księży.

Całość podsumowywała deklaracja o głębokiej przemianie spowodowanej gorzkim rozczarowaniem Polską, jaką zastała po powrocie z emigracji w Anglii: „Są elementy polskiej kultury inteligenckiej, które lubię i w sobie pielęgnuję, ale to przez wierność mojej rodzinie i przywiązanie do Anina, mojej małej ojczyzny. Ale ta wielka Ojczyzna, sprawa narodowa, wierność Polsce itd. – to już nie dla mnie. Po latach zaczadzenia trucizną narodową nareszcie czuję się wolna".

Z kolei w „Żyj i pozwól żyć" Bielik-Robson atakuje polską prawicę za to, że pozostaje ona oporna wobec przemian obyczajowych. Nie to co prawica brytyjska... Jako przykład godny naśladowania wymieniona jest Anne Applebaum, która „była nawet druhną na ślubie swojego przyjaciela geja". Dla niej „rozwód w ogóle nie jest żadną »kwestią«, tylko podstawową zdobyczą cywilizacyjną!".

W rozmowie z Sutowskim Bielik-Robson nie szczędzi kąśliwych uwag rozmaitym lewicowym dogmatom. Wysuwa je chociażby wobec następującego schematu: konflikty wewnątrz nizin społecznych spowodowane są tym, że proletariusze nie potrafią dostrzec swoich wspólnych interesów i klasowo się zjednoczyć przeciwko wyzyskującym ich grupom.

Tymczasem w Anglii – w której bohaterka „Żyj i pozwól żyć" sporo czasu spędziła – przemoc to nieodłączny element życia working class. Przykładem są bójki między kibicami klubów piłkarskich. Agata Bielik-Robson wyjaśnia Sutowskiemu, że takie bójki to nie efekt frustracji bezrobotnej młodzieży, lecz konflikty „plemienne", „totemiczne", na które żadne rozwiązania ekonomiczne nie mają wpływu.

Gdzie indziej filozof demaskuje ludyczność klientów „Nowego Wspaniałego Świata", zamkniętego jakiś czas temu lokalu „Krytyki Politycznej": „Nie przepadam za folklorem lewicowym, właściwie libertariańsko-lewackim, dlatego że jest podszyty nieetosowym egoizmem jednostki żądnej użycia, w czym (...) mam za prekursora Marksa, który (...) wyjątkowo nie znosił środowiska paryskich komunardów za ich seksualny hedonizm".

Inna nowoczesność

A propos Marksa – dla Bielik-Robson to bardzo ważny myśliciel. Traktuje go ona, nawiązując do oryginalnej refleksji filozofa Marshalla Bermana. Marks postrzegany jest tu jako prorok nowoczesności, a nie ideolog lewicowej rewolucji. W takiej interpretacji autor „Manifestu komunistycznego" to piewca kapitalizmu, czyli modelu społeczno-gospodarczego burzącego tradycyjne społeczeństwo i wyzwalającego człowieka z ograniczeń przyrody.

W opublikowanym w „Europie" tekście „Nowoczesność i jej wrogowie, czyli o pogardzie dla życia" Bielik-Robson wyjaśnia: „W pierwszym odruchu [nowoczesność] redukuje jednostkę do stanu nagiego wyosobnionego życia, którym nie rządzą już wzniosłe ideały, bo te uległy w międzyczasie odczarowaniu i »profanacji«. Nowoczesne indywiduum czuje się coraz bardziej wolne od magicznego wpływu wielkich Idei, jak naród, ojczyzna, religia, a także – już w ostatnim rzucie odczarowania – polityczna wiara w emancypację całej ludzkości. Podchodzi do nich bardziej sceptycznie, wręcz nieufnie. Zarazem jednak wraz z tą redukcją pojawia się pewien przyrost witalności: energia, dotąd złapana w sieć tradycyjnych ideałów, uwalnia się, szukając nowych dróg realizacji".

Mamy więc tu do czynienia z – jak to Bielik-Robson określa – „inną nowoczesnością". Taką, która nie jest żadnym zrealizowanym lewicowym projektem, ale dynamiczną sytuacją, bo wymagającą ciągłych poszukiwań. Odczarowanie dopada tu nie tylko religie, ale i laickie ideologie.

Najwyższą wartością dla Bielik-Robson jest życie, którego – jak czytamy na łamach „Europy" w tekście „Utracony skarb liberalizmu" – „hybris i anarchia nie zostaną ukarane przez los, ale przeciwnie – doczekają się nagrody w świecie wolnym od ślepego podporządkowania". I tu zbliżamy się do perspektywy posiłkującej się kategoriami religijnymi. „W tak skrojonej perspektywie nie chodzi więc wcale o powszechnie znaną opozycję instytucji i mistyki, lecz raczej o opozycję kapłaństwa i mesjanizmu, gdzie to pierwsze żąda podporządkowania jednej Prawdzie, ten drugi zaś wzbudza za każdym razem na nowo niepokojącą wibrację Obietnicy, ukrytą za pozornie doskonałym posłuszeństwem. Kapłaństwo ma tylko jeden imperatyw: »Podporządkować się prawdzie!«. Mesjańskość zaś tylko jedno hasło: »Więcej życia!«".

Po stronie tak pojętego życia Agata Bielik-Robson lokuje „filozofię żydowską". Przymiotnik w tym terminie bynajmniej nie ma konotacji narodowościowych. Chodzi o żydowskość w znaczeniu religijnym, czyli mesjańskość. Tyle że wydarzeniem mesjańskim dla człowieka nie jest spotkanie z Bogiem, lecz kolejne stopnie emancypacji od sił przyrody. Bielik-Robson inspiruje się myślą takich filozofów jak Gershom Scholem, Emmanuel Levinas czy Walter Benjamin. Nie mamy tu więc do czynienia z judaizmem rabinicznym. Istotne są natomiast takie kategorie duchowego doświadczenia ludu Bożego wybrania jak Stworzenie, Objawienie, Zbawienie. To przesłanie nie tylko dla Żydów, lecz dla całej ludzkości. Wyjście z Egiptu i pielgrzymka przez pustynię do Ziemi Obiecanej jest obrazem, w którym ma się odnajdywać każdy człowiek zmagający się z dylematami nowoczesności.

W ankiecie „Bóg i rozum" przeprowadzonej przez „Europę" Bielik-Robson oświadcza: „jedyne dziedzictwo humanistyczne godne tego miana wywodzi się z myśli hebrajskiej, która pozwoliła człowiekowi na wielki eksperyment Wyjścia, dzięki czemu opuścił on naturalny dom niewoli, podczas gdy Grecy – zwłaszcza ci, którzy najbardziej zachwycali Nietzschego i Heideggera – jawią mi się jako barbarzyńskie półzwierzęta, całkiem pogrążone w świecie brutalnej przyrody. (...) Gdyby nie Hiob, który jako pierwszy odważył się skrytykować porządek stworzenia i rzucić w twarz Stwórcy oskarżenie o to, że dręczy niewinnych, nadal tkwilibyśmy w jaskini bytu naturalnego, szukając mniej lub bardziej wymyślnych sposobów na przystosowanie się do dość hańbiących warunków życia – zwierzęcego i krótkiego. A tak mamy przynajmniej język, w którym możemy (...) wygłosić skargę absolutną, wszechobejmującą, wytaczającą proces całemu istnieniu".

A dalej bohaterka „Żyj i pozwól żyć" feruje bezlitosny wyrok: „katolicyzm, zwłaszcza polski, odsłania mi się jako formacja niebywale wprost pogańska. Niechęć Kościoła katolickiego do nowoczesności jako epoki zepsucia i »cywilizacji śmierci«, przywiązanie do retoryki prawa naturalnego rodem z Arystotelesa i św. Tomasza oraz zamiłowanie do martwego, hierarchicznego porządku – to cechy pogańskie, greckie, całkowicie zapoznające ten mesjański ogień, który tak wyraźnie rozpala jeszcze ducha Ewangelii. Kościół katolicki tak bardzo oderwał się od swoich korzeni, że nie jest w stanie dostrzec w nowoczesnym projekcie emancypacji jednostki żadnego echa mesjańskiej obietnicy Wyjścia".

Po Smoleńsku

Katastrofa smoleńska okazała się cezurą w aktywności publicystycznej Agaty Bielik-Robson. Michałowi Sutowskiemu oznajmia, że właśnie wtedy ostatecznie straciła resztki wyrozumiałości dla prawicy: „poczułam, że przegięli, że ta otchłań resentymentu jest już nazbyt czarna i nazbyt niebezpieczna". Wcześniej miała inne podejście: „wstrzymywałam się od prostego gestu rzucenia w nich kamieniem, bo stwierdziłam – tyle przeszli, ciężko ich ten salon doświadczył, więc chłopaki mają prawo trochę podskakiwać".

Swoje nadzieje po katastrofie filozof zaczęła pokładać w koledze ze studiów, Januszu Palikocie. Wygłosiła nawet prelekcję na kongresie powołującym ruch pod jego patronatem. Nie raziły jej bluźniercze happeningi Palikota i jego zwolenników, które – jak można wnioskować – miały być kulturową alternatywą dla – z ducha „greckiej" i „pogańskiej" – mrocznej „religii smoleńskiej".

Ale i Palikot zawiódł. W „Żyj i pozwól żyć" Bielik-Robson zarzuca mu, że porzucił zrewoltowaną młodzież i zaczął uprawiać politykę razem z szemranymi typami, zakorzeniając się tym samym w „staroantyklerykalnych glebach okołourbanowskich".

To jednak nie oznacza jeszcze nawrócenia filozof na chrześcijaństwo. Bo przecież jej przemyślenia są echem chrześcijańskiego wadzenia się z Bogiem. Znamy to z lektur Pascala czy Kierkegaarda. Kiedy zaś Agata Bielik-Robson oddaje się kultowi życia, to nieświadomie przypomina nam, że po śmierci przychodzi zmartwychwstanie. Ale może ów kult życia jest tylko głosem rozpaczy – takiej jak rozpacz starożytnych pogan, którzy nie znaleźli panaceum na przemijalność postaci tego świata.

Pięć dni po katastrofie smoleńskiej na portalu „Krytyki Politycznej" ukazał się tekst, który wielu czytelników uznało za haniebny. Już sam tytuł – „Polski triumf Tanatosa" – dawał sporo do myślenia. Zasadnicza teza brzmiała następująco: Lech Kaczyński prowadził niepoważną politykę opartą na martyrologii. W wyniku tragicznej śmierci prezydenta polityka ta przekształciła się w coś znacznie groźniejszego: „sakralną misję, której celem – jak zawsze – było uświadomienie (...) złemu obojętnemu światu, zajętemu tylko swoimi interesami, że Polska jest »Chrystusem narodów«. Z tego płynął alarmujący wniosek: polski resentyment reprezentowany politycznie przez PiS uzyskał potężną broń w postaci tego, co się stało w smoleńskim lesie.

Liberalne credo

Tekst napisała filozof i publicystka Agata Bielik-Robson. Zaczął on uchodzić za manifest przeciwko rodzącemu się wówczas zjawisku, które jego antagoniści ochrzcili mianem „religii smoleńskiej". Stosunek do tego zjawiska miał się wkrótce stać osią nowego podziału w Polsce, idącego chociażby w poprzek Kościoła katolickiego. Znamienne jednak jest to, że autorka „Polskiego triumfu Tanatosa" nigdy nie była sztandarową postacią „KP" ani innych lewicowych przedsięwzięć. Zawsze demonstrowała wręcz dystans wobec lewicy, deklarując się jako zwolenniczka liberalizmu. W przeszłości kojarzona była nawet ze środowiskami konserwatywnymi.

Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się niedawno rozmowa rzeka Michała Sutowskiego z Agatą Bielik-Robson „Żyj i pozwól żyć". Bohaterka tej książki dokonuje egzegezy swojego liberalnego credo. Jednocześnie mamy tu przenikliwy portret pokolenia osób urodzonych w latach 60. ubiegłego wieku. Polityczne dojrzewanie tego pokolenia przypadło na posępną ostatnią dekadę PRL. I właśnie doświadczenie z tamtego okresu zdeterminowało późniejsze wybory w III RP takich ludzi jak Bielik-Robson.

Według niej reżimy rewolucyjne charakteryzuje terror skutkujący masowymi mordami. Takim reżimem był w Polsce stalinizm. Ale chylącą się ku upadkowi dyktaturę Jaruzelskiego cechowało już coś innego: ona fizycznie nie zabijała, ona po prostu blokowała jakikolwiek indywidualny rozwój. Bielik-Robson wspomina: „na naszą spontaniczną wolę życia nałożono ohydny tłumik. To, że tu się nic nigdy nie działo, odczuwaliśmy jako ogromne umartwienie". Już wtedy na jej antykomunizm nakładał się antyklerykalizm – przeświadczenie o koturnowości Kościoła ograniczającej witalność młodzieży.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą