Poczucie zagrożenia powoduje, że chrześcijanie z Bliskiego Wschodu decydują się na emigrację. Im jest ono większe, tym decyzję o porzuceniu swojej ziemi podejmują liczniej. Chrześcijanie z Ziemi Świętej od kilku dekad żyją właściwie na froncie izraelsko-arabskim, w miejscu najbardziej nagłośnionego konfliktu świata, w którym strona im narodowo bliższa jest jednocześnie coraz bardziej odległa religijnie, bo coraz radykalniej muzułmańska.
Wielu nie wytrzymuje tego napięcia. W Betlejem, miejscu narodzin Chrystusa, jeszcze w połowie ubiegłego wieku chrześcijanie stanowili znaczną większość, teraz już są w mniejszości. Muzułmańscy politycy z Gazy czy Zachodniego Brzegu Jordanu tłumaczą, że emigracja chrześcijan nie wynika z prześladowań. Chrześcijanom po prostu łatwiej wyjechać do Europy, USA czy Ameryki Łacińskiej, bo często mają tam rodziny czy znajomych, są lepiej wykształceni i mają większą szansę na wtopienie się w tamtejsze społeczeństwa. To, że będzie im tam łatwiej niż muzułmanom – to zapewne prawda, ale to nie wyjaśnia, dlaczego nie chcą już mieszkać w swoich domach, na ziemi swoich przodków.
Najwięcej, bo setki tysięcy, chrześcijan opuściło w ostatniej dekadzie Irak po obaleniu Saddama Husajna, w którym codziennością stały się zamachy i konflikty religijne. Teraz podobnie może być w Syrii, w której wyznawcy różnych Kościołów stanowią na razie kilkanaście procent ludności.
Są i dobre wieści z Bliskiego Wschodu. Znany w Libanie maronita, czyli wierny najliczniejszego w tym kraju Kościoła katolickiego obrządku wschodniego, opowiadał mi niedawno, że chrześcijanie zaczynają tam wracać. Wyjeżdżali w czasie krwawej wojny domowej (1975–1990) i w czasie syryjskiej okupacji (zakończonej w 2005), a teraz mimo że trudno nazwać Liban miejscem spokojnym, widzą w nim szansę na dobre życie. Liban jest jednak państwem nietypowym, podział polityczny nie ma charakteru religijnego, rywalizują tam ze sobą dwie koalicje i w jednej, i w drugiej są ugrupowania chrześcijańskie i muzułmańskie. Różnią się stosunkiem do Zachodu, do Syrii i amerykańskiej dominacji.
Chrześcijanie wybudowali
szkoły, szpitale i różnego
rodzaju instytucje,
do których przyjmowani
są wszyscy bez jakiejkolwiek
dyskryminacji
Poza Libanem, gdzie chrześcijanie mają zagwarantowane wysokie stanowiska – między innymi prezydenta (którym zawsze jest maronita), wicepremiera (zawsze prawosławny) i wielu ministrów – kariery polityczne wyznawców Chrystusa są bardzo rzadkie.
Nie znaczy to, że zajmują niską pozycję społeczną. W Egipcie w klasie średniej i wyższej wyraźna jest nadreprezentacja Koptów, choć wielu z nich jest też na najniższym stopniu społecznym, jak zbieracze śmieci w Kairze.
Wśród najbogatszych Arabów z listy „Forbesa" nie brakuje chrześcijan. Nawet więcej – dwóch najbogatszych Libańczyków to chrześcijanie. Robert Muad (majątek oszacowany na 2,5 mld dolarów) jest królem jubilerów i jubilerem królów, sułtanów i gwiazd Hollywoodu. Nieco biedniejszy Isam Fares wzbogacił się na budowie dróg i domów w Arabii Saudyjskiej.
Najbardziej majętnym Palestyńczykiem również jest chrześcijanin Said Churi, ósmy na liście najbogatszych Arabów, ze swoimi 7 mld dolarów ustępuje tylko sześciu Saudyjczykom i jednemu Kuwejtczykowi. Jego wielobranżowe konsorcjum, szczególnie aktywne w budownictwie, postawiło między innymi sławne irackie więzienie Abu Ghraib.
Również w Egipcie najbogatszy jest Kopt, Nagis Sawiris, właściciel telekomunikacyjnego giganta Orascom, mającego sieci komórkowe w kilkunastu krajach, nawet w Korei Północnej.
Chrześcijan nie brakuje też w arabskiej kulturze popularnej. Ściślej: chrześcijanek. Przez wiele lat za diwę świata arabskiego uchodziła prawosławna Libanka Fajruz, a teraz triumfy święci libańska maronitka Elissa. Jest gwiazdą telewizji muzycznej Rotana, arabskiego odpowiednika MTV. I w niezwykle popularnym teledysku w tej założonej przez księcia z bardzo fundamentalistycznej Arabii Saudyjskiej występuje jako panna młoda w kościele.
Chrześcijanie są także bardzo cenieni w szkolnictwie, prowadzone przez nich szkoły uchodzą za prestiżowe. W katolickich szkołach w Strefie Gazy ponad 90 procent z przeszło tysiąca uczniów to muzułmanie, w tym dzieci elit związanych z radykalnym Hamasem. W Jordanii w szkołach katolickich uczy się ponad 20 tysięcy dzieci, ponad połowa z nich to muzułmanie.
Oby ten region ukazał, że
wspólne życie nie jest utopią
oraz że nie istnieje fatalizm
nieufności i uprzedzeń
Na rewolucje, które na początku zeszłego roku wybuchły w krajach arabskich, chrześcijanie zareagowali zazwyczaj z lękiem. Dyktatorzy nie dbali o nich szczególnie, ale ci, co mogli ich zastąpić, fundamentaliści islamscy, wydawali się większym zagrożeniem. Dlatego duchowy przywódca Koptów, nieżyjący już papież Szenuda III, do ostatniego dnia popierał z całych sił Hosniego Mubaraka, a biedacy z koptyjskich przedmieść Kairu organizowali wiece ku czci dyktatora.
Nawet liberalni wykształceni muzułmanie opowiadający się po stronie rewolucji mieli im to za złe. I wytykali, że chrześcijanom było dobrze, że mieli przywileje za dyktatorów, bo ci liczyli się ze zdaniem Zachodu.
W czasie rewolucji egipskiej żaden kościół w Egipcie nie został zaatakowany, mimo że płonęło wiele budynków kojarzących się z dyktaturą. Zaraz po niej doszło do kilku krwawych starć między islamskimi radykałami a chrześcijanami. Jeszcze kilka tygodni temu znajomy dobrze sytuowany Kopt mówił mi, że porewolucyjna rzeczywistość pozytywnie go mimo wszystko zaskakuje. Zwycięzcy wolnych wyborów, politycy Bractwa Muzułmańskiego, starali się wykazać pragmatyzmem i nie zniechęcać do siebie Zachodu i chrześcijan. W otoczeniu prezydenta Mohameda Mursiego pracowało wówczas na ważnych stanowiskach kilku Koptów, co było nie do pomyślenia za czasów Mubaraka. Nie doszło też do antychrześcijańskich wystąpień w czasie zamieszek wywołanych pojawieniem się w Internecie filmu „Niewinność muzułmanów", wykpiwającego Mahometa. Mimo że autorami tego filmu byli emigranci koptyjscy z USA. Kościół koptyjski w Egipcie szybko zresztą potępił ten film.
Dziś te pozytywne wrażenia są nieaktualne. Nastąpił gwałtowny zwrot w polityce Bractwa Muzułmańskiego, przeforsowany został projekt konstytucji przygotowany tylko przez islamistów, bo wszyscy chrześcijanie i liberalni muzułmanie wycofali się z prac nad nim. Koptowie, pracujący w pałacu prezydenckim i na innych ważnych stanowiskach, podali się do dymisji. Zaocznie wydano wyroki śmierci na Koptów związanych z filmem „Niewinność muzułmanów".
Kraj znowu podzielił się na dwa obozy, tym razem islamistów po jednej stronie i wszystkich przestraszonych ich dominacją, czyli liberałów, lewicowców, ludzi dawnego reżimu i przedstawicieli mniejszości religijnych – po drugiej. Walka o ustrój Egiptu ponownie przeniosła się na ulice. Znowu pojawiają się radykalne hasła, co dla chrześcijan nie jest dobrą prognozą.
* * *
Papież Benedykt XVI, który przybył do Libanu w czasie największej histerii muzułmanów wywołanej filmem „Niewinność muzułmanów", pozytywnie wypowiedział się o rewolucjach arabskich. Mówił, że jej przyczyną było pragnienie wolności i demokracji oraz chęć odnowienia arabskiej tożsamości.
Przestrzegł jednocześnie, że jej skutkiem może być nietolerancja muzułmanów wobec mniejszości religijnych. Niestety na Bliskim Wschodzie nie brakuje ugrupowań, które chciałyby, żeby przestroga się urzeczywistniła. Nie brakuje islamskich radykałów czekających na pretekst do wybuchu gniewu.
Cytaty z „Posynodalnej adhortacji apostolskiej Ecclesia in Medio Oriente Ojca Świętego Benedykta XVI do patriarchów i biskupów, duchowieństwa, osób konsekrowanych i do wiernych świeckich o Kościele na Bliskim Wschodzie, komunii i świadectwie" ze strony www.vatican.va
Autor, szef działu zagranicznego „Rz", otrzymał w mijającym tygodniu Nagrodę im. Kazimierza Dziewanowskiego przyznawaną przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich za publikacje o problemach i wydarzeniach międzynarodowych