Powszechne oburzenie na te słowa i niezrozumienie politycznego przesłania pisarki skazuje ją na wewnętrzną emigrację. Szukając ratunku, wybiera status outsidera. Jednocześnie nawiązuje romans z dużo młodszym Koptem, którego okoliczni mieszkańcy biorą za islamskiego imigranta. Granie na nerwach najbliższym – mężowi, córce, wnukom – sprawia jej niemal przyjemność. Linde sprzeciwia się powinnościom jej wieku i statusu społecznego. Dlaczego nie może wcisnąć do dechy gazu w aucie? Wypalić skręta czy namówić nastoletnią wnuczkę do posłuchania zapomnianego dziś przez młodych Franka Sinatry?

Reżyser Jacek Borcuch wcześniej portretował niepewność wpisaną w błędy młodości („Wszystko, co kocham") i siłę doświadczenia ludzi dojrzałych („Tulipany"). Teraz, w subtelnym z pozoru „Słodkim końcu dnia", opowiada o problemach społeczno-politycznych Europy: o zaniku solidarności i niechęci do uchodźców. Mówi też o mniejszych i większych dramatach wielopokoleniowej rodziny, w której rodzice Marii to ocaleni z Holokaustu Żydzi. Raczej obserwuje, niż tłumaczy.

Ujmuje nostalgiczny klimat bliski Felliniemu („A statek płynie") czy Bertolucciemu („Ukryte pragnienia"). „Słodki koniec dnia" jest uniwersalny i krytyczny. I choć razi trywialne zakończenie, ważne, że film daje do myślenia.

„Słodki koniec dnia", reż. Jacek Borcuch, dystr. Next Film

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95