Trwająca 15 lat służba w CIA Johna Kiriakou przebiegała nienagannie. Zwerbował go jeden z profesorów z George Washington University, największej amerykańskiej uczelni. Młody absolwent wydziału prawa okazał się wyjątkowo zdolnym analitykiem, który błyskawicznie nauczył się arabskiego, i stał się specem od Bliskiego Wschodu. Po zamachach na Amerykę agencja najbardziej potrzebowała ludzi takich jak on. Zaraz po 11 września Kiriakou został szefem komórki odpowiedzialnej za operacje antyterrorystyczne w Pakistanie. Trzy lata później, gdy podjął decyzję o zakończeniu służby, miał na koncie aresztowanie Abu Zubajdy, uważanego za jednego z najbliższych współpracowników Osamy bin Ladena i szczycił się 13 wysokimi odznaczeniami przyznawanymi przez CIA.
Dwa tygodnie temu sędzia Leonie M. Brinkema, wydając wyrok w sprawie Kiriakou, stwierdziła, że musi przestrzegać warunków ugody, jaką zawarł on z prokuratorami, więc skazuje go tylko na dwa i pół roku więzienia, choć – jej zdaniem – to kara zdecydowanie zbyt łagodna. Czym były agent zasłużył na taką karę? W problemy wpakowali go dziennikarze, a w zasadzie to, że pozwolił sobie na zbytnią otwartość w rozmowie z nimi.
30 sekund
Zaczęło się od wywiadu, jakiego w grudniu 2007 r. udzielił sieci ABC News. W Stanach Zjednoczonych zaczęła się już kampania przed wyborami prezydenckimi. Trwało rozliczanie prezydentury George'a W. Busha i jego wojny z terroryzmem. Na dobre rozkręcała się afera związana z tajnymi więzieniami CIA. I właśnie wtedy Kiriakou, odpowiadając w telewizji na pytania o Abu Zubajdę, przyznał, że wobec zatrzymanego zastosowano „wzmocnione techniki przesłuchań". „To było jak naciśnięcie guzika! Był podtapiany 30 czy 35 sekund... i niedługo potem powiedział śledczym, że Allah odwiedził go nocą w celi i nakazał współpracę" – opowiadał Kiriakou. Były agent przekonywał, że terrorysty więcej nie trzeba było poddawać żadnym innym torturom, bo wyśpiewał agentom wszystko.
Kiriakou z dnia na dzień stał się gwiazdą mediów: oto po raz pierwszy były agent CIA, uczestnik kontrowersyjnych praktyk, mówił otwarcie, że tortury nie są właściwie takie straszne (trwały przecież tylko 30 sekund!), ale – co najważniejsze – są skuteczne. Oczywiście Kiriakou powtarzał też, że jest ich wrogiem, że to metody „niegodne Ameryki". Mało kto zauważył, że na przedostatniej stronie swej biografii przyznał, iż nigdy osobiście w przesłuchaniach Abu Zubajdy nie uczestniczył, a jego relacje nie są wiedzą z pierwszej ręki.
Rysa na publicznym wizerunku byłego agenta pojawiła się, gdy Abu Zubajda zaczął opowiadać swoją wersję historii. Dziś właściwie nawet już nie wiadomo, czy Saudyjczyk kiedykolwiek należał do Al-Kaidy (choć niewinny raczej nie jest – przed laty sąd w Jordanii skazał go zaocznie na karę śmierci za planowanie zamachów na izraelskich i amerykańskich dyplomatów). Pewne jest natomiast, że Abu Zubajda był torturowany, i to niejeden raz.
Z akt przedstawionych sądom i trybunałom, przed którymi usiłuje dochodzić sprawiedliwości, wynika, że podtapiany był co najmniej 84 razy. Grożono mu wiertarką oraz odbezpieczonym pistoletem. Wiele godzin musiał stać nago z workiem na głowie. Twierdzi też, że był bity. Obrońcy wskazują, że Abu Zubajdę trzymano w tajnych więzieniach w Tajlandii, Afganistanie oraz na Litwie i w Polsce. I wszystko to na nic: już cztery lata temu administracja Baracka Obamy przyznała, że przetrzymywany w Guantanamo terrorysta nie przekazał CIA wartościowych informacji wywiadowczych. Gdy w tym tygodniu wreszcie zaczął się jego proces, sędzia bez wahania zgodził się na badania psychiatryczne oskarżonego. Wiele wskazuje, że Abu Zubajda jest chory. Dowodem rozszczepienia jaźni ma być jego dziennik, gdzie zapisuje rozmowy ze swoimi wewnętrznymi głosami.