Ale właśnie te 5 procent informacji, analiz, literatury, rozrywki to jest studnia bez dna, dar niebios, ogród rozkoszy czy jak to jeszcze nazwać. Mamy w rękach, a raczej na ekranach, nieopisane bogactwo, jakiego nie znało żadne pokolenie przed nami. Nic dziwnego, że nie dajemy rady tego przerobić. Podam przykład. W dniu, w którym zacząłem (i naiwnie myślałem, że skończę) ten artykuł, przeczytałem pięć znakomitych tekstów, które albo pogłębiły moją wiedzę, albo mnie ubawiły, albo jakoś inaczej poruszyły emocjonalnie. W południowoafrykańskim portalu Daily Maverick tekst Ivo Vegtera o teorii zmian klimatycznych jako pseudonauce. W "Boston Globe tekst Daniela Lansberga-Rodrigueza o Hugo Chavezie. Z "New Yorkera" wygrzebałem stary tekst Philipa Gourevitcha o wyścigu kolarskim dookoła Rwandy. W "The Economist "czytałem o (prawie zerowych) szansach powołania jednego państwa żydowsko-palestyńskiego na Bliskim Wschodzie. W salonie24 – tekst Marka Magierowskiego o oskarżeniach papieża o współpracę z argentyńską juntą. Po to, by nie pisać własnego tekstu, posłuchałem sobie jeszcze harwardzkiego wykładu Stevena Pinkera o tym, dlaczego naukowcy nie umieją pisać tak, aby ktokolwiek poza nimi samymi rozumiał, o co im chodzi. Wszystko to przetykałem filmami z YouTube i innych źródeł: piosenki Dalidy (teraz akurat ona), the best of Eric Cantona, a potem już poszło – Vialli, di Canio, Ravanelli, Zola (Włosi w Premiership), a na deser jak zwykle Kazimierz Deyna.
Kryzys wartościowej treści? Jaki kryzys? Nie da się przerobić dostępnej w sieci treści, nawet jeśli siedzielibyśmy przed komputerem dzień i noc.
Ogłupianie ludzi przez Internet? Jak ktoś jest głupi, to Internet może mu co najwyżej pomóc, a nie zaszkodzić.
To ciekawe pytanie. Według badań tygodnika „The Economist" w ramach projektu Leanback 2.0 konsumenci korzystający w tygodnika w Internecie czytają zdecydowanie więcej (średnio 160 minut miesięcznie) niż czytelnicy „papierowi" (45 minut miesięcznie). Dotyczy to zwłaszcza użytkowników czytników moblinych, takich jak tablet czy smartfon. Według tych samych badań 65 procent ludzi czytających treści na urządzeniach mobilnych czyta więcej niż kiedykolwiek – również więcej książek – i częściej niż inni czytelnicy szuka treści pogłębionych (42 procent użytkowników tabletów czyta pogłębione treści, nie tylko informacje).
Krótko mówiąc, przepowiednie medialnych wieszczów, według których jedynym sposobem przetrwania dla mediów jest ogłupianie ludzi i zaakceptowanie rzekomo niepodważalnej prawdy, że wkrótce do porozumiewania się wystarczy nam 120 znaków, są – delikatnie mówiąc – niekoniecznie słuszne. Masowa głupota jest tylko jedną z możliwości, które przed nami stoją. Inną – i właśnie ją opisuje "The Economist" w swoim badaniu – jest powstanie nowej warstwy społecznej, którą nazywa masową inteligencją. Według przedstawionych danych nieprawdą jest, że ludzie nie chcą myśleć – coraz więcej, zwłaszcza młodych, ludzi chce, by treści, które czytają, oglądają, których słuchają, stanowiły dla nich wyzwanie intelektualne i emocjonalne. Co więcej, ludzie kojarzeni dotąd z medialnym chłamem chętnie zmieniają zainteresowania, nawet jeśli tylko na moment: The Economist podaje przykład premiery „Don Giovanniego" w londyńskiej Royal Opera House wyprzedanej wyłącznie dla 2200 czytelników bulwarówki „The Sun". Ten proces, jak zauważają analitycy The Economist, pogłębia się i przyspiesza: jest coraz więcej ludzi zainteresowanych wartościową treścią. Grupa określana jako masowa inteligencja rośnie w siłę, a ci, którzy zrozumieją, jak spełnić jej oczekiwania, zdecydują o kształcie ekstraklasy współczesnych mediów.
Sztuka opisu
No dobrze, ale w takim razie jak oni to robią? Skąd się bierze te 5 procent treści, która sprawia, że korzystanie ze współczesnych mediów jest tak fascynującym doświadczeniem? Media, które dziś zaspokajają potrzeby „masowej inteligencji", przyjęły do wiadomości dwie rzeczy. Po pierwsze, stary model nie działa. Należy zmienić technologię, proces produkcyjny, sposób sprzedaży i reklamy. Po drugie, oczekiwania ludzi są takie same jak były, tylko jeszcze większe: odbiorca chce opisu świata, polityki, gospodarki, procesów cywilizacyjnych, w których uczestniczy. Chce ich szybko, chce ich więcej i przedstawionych w bardziej atrakcyjny sposób. Niekoniecznie multimedialny. Analiza The Economist pokazuje np., że 71 procent użytkowników tabletów woli tekst od plików wideo czy audio. Odrodzenie czytania oznacza potrzebę odrodzenia pisania doskonałej jakości. Długie teksty: reportaże, eseje, analizy polityczne i społeczne, są produktem, na który czeka odbiorca. Nadużyciem jest przekonywanie, że zasada „czym krócej i głupiej, tym lepiej" działa na każdym poziomie. Nadużyciem jest przekonanie, że tablet czy inne urządzenia mobilne „wymuszają" treści krótkie i powierzchowne. Dziesiątki przykładów udanych inicjatyw w Internecie pokazują, że to nieprawda.