Nie jest przyjemnie być podejrzewanym lub nawet oskarżanym o bycie szaleńcem. „List z Polski", film Mariusza Pilisa nadany w holenderskiej telewizji w październiku 2010 roku, zadaje wiele pytań dotyczących okoliczności śmierci prezydenta RP i towarzyszących mu osób (świadomie nie używam słów „katastrofa" czy „zamach", by nie zrażać części czytelników, choć podejrzewam, że samo pisanie na ten temat, a nawet tytuł tego felietonu już zraziły bardziej dogmatyczną publikę).
Pilis zaczyna swój „List" od wyjaśnienia, że Polacy bywają paranoiczni, więc ma nadzieję, że z czasem okaże się, iż jego pytania i wątpliwości okażą się majaczeniem szaleńca. Niestety, jeszcze dziś, gdy pokazuję ten film na YouTube cudzoziemskim znajomym – od Czeczeńców po Anglików – nie mogą się oni nadziwić, że nie tylko najważniejsze pytania nie znalazły odpowiedzi, ale, że pojawiły się nowe: jak wysoka była brzoza? Jak można było pomylić zwłoki? O której godzinie został podpisany oficjalny akt zgonu prezydenta RP? O której godzinie marszałek Sejmu RP objął obowiązki prezydenta?
Akurat to ostatnie pytanie, teoretycznie dotyczące spraw jak najbardziej formalnych, bardzo interesuje Amerykanów, którzy mają stosunkowo duże doświadczenie w nagłych zgonach prezydentów i którzy pamiętają, jak skończyła się polityczna kariera bardzo zasłużonego generała Alexandra Haiga, który za szybko wystąpił w telewizji, by uspokoić naród po zamachu na prezydenta Reagana w marcu 1981 roku.
W Stanach, gdzie mieszkam (z przerwami) od ponad czterdziestu lat, zadawanie pytań, podawanie uznanych prawd w wątpliwość, dochodzenie do odpowiedzi własnymi drogami, sceptycyzm, myślenie outside of the box (wychodzące poza granice) jest elementem American way of life – czyli bycia Amerykaninem.
Już w przedszkolu dzieci są zachęcane do samodzielnego myślenia, do zastanawiania się nad „dlaczego", „po co" i „jak można by było zrobić to samo inaczej". Pewnie dlatego Stany Zjednoczone przodują pod względem liczby wynalazków i patentów we wszystkich dziedzinach. Do swojej klinicznej śmierci Związek Sowiecki miał zarejestrowanych prawie siedem tysięcy międzynarodowych patentów, dwieście razy mniej niż Stany Zjednoczone, a nawet mniej niż stan Alabama (choć więcej niż obie Dakoty).