Wiadomo, rockman to hulaka, pijak, narkoman, pies na baby. Mark Knopfler w tym schemacie się jednak nie mieści. Miałem okazję rozmawiać z nim kilkakrotnie. Mogę zaręczyć, że jest to człowiek wiarygodny, solidny, ciepły. Pewnie dwie pierwsze jego żony będą innego zdania, ale trzecia podziwia w nim fantastycznego męża. Jest też rewelacyjnym ojcem. Spokojnym, rozsądnym, nie apodyktycznym, skorym do rozmowy. Z alkoholem nie przesadza. Lubi wypić odrobinę żubrówki, którą po raz pierwszy dostał od polskich dziennikarzy. Teraz nie ma kłopotu, żeby kupić ją w Londynie. Nauczył się, że tak zwaną szarlotkę można skomponować, dolewając do polskiej wódki soku jabłkowego.
Kiedyś ucięliśmy sobie na ten temat rozmowę: Knopfler wyznał: – Mam teraz schłodzoną butelkę w lodówce. Po opakowaniu poznaję, że zmienił się właściciel marki. A czy Polacy piją jeszcze tyle wódki co kiedyś? Na co ja: – Ciężko pracujemy, więc nie ma czasu na takie ekstrawagancje. A on: – Ja też nie mam głowy do mocnych alkoholi. Wolę kieliszek wina. Od czasu do czasu kieliszeczek żubrówki. Wypiję za zdrowie wszystkich Polaków, których widuję w Anglii. Teraz nigdy nie wiadomo, czy napotkany przechodzień nie jest Polakiem. Cieszy mnie wasz widok w Londynie.
Knopfler zna naszą historię. Na płycie „Kill To Get Crimson" wspomniał Polskę. – Napisałem o waszym kraju, bo od inwazji na Polskę zaczęła się druga wojna światowa – wyjaśniał.