Izrael, cud cywilizacji

Jaser Arafat przekonał swoich rodaków, że „nie wypada pracować dla Żyda". Niesłusznie. Palestyńczycy powinni uczyć się gospodarowania od swoich sąsiadów.

Publikacja: 08.06.2013 01:01

Sady mango w kotlinie Arawa. Izraelczycy nawodnili pustynie

Sady mango w kotlinie Arawa. Izraelczycy nawodnili pustynie

Foto: Corbis

Tak zwane tereny okupowane przez Izrael są niczym w porównaniu z terenami, jakie państwo to, dzięki talentom swych obywateli, stwarza od nowa dla świata w cyberprzestrzeni. Osławiony „proces pokojowy na Bliskim Wschodzie" przesłania nam proces znacznie poważniejszy: wejście Izraela do technologicznej czołówki cywilizacji zachodniej. Pod tym względem wypada tuż za Ameryką. A jeśli uwzględnić proporcje ludności, maleńki kraj bije na głowę Stany Zjednoczone.

Niech nikt się nie zdziwi, jeśli następna przełomowa idea, na miarę komputera, wyjdzie z tej kwitnącej byłej pustyni jako genialna synteza już istniejących pomysłów. Patenty z Izraela – wykazała analiza na Uniwersytecie Tel Awiwu – cechuje wykorzystywanie największej liczby najbardziej różnych patentów wcześniejszych. A Robert Solow, ekonomista noblista, dowiódł, że wynalazki są ostatecznym napędem produktywności i wzrostu.

Tryskające źródło nowości

Wynalazki powstają w tzw. start-upach, nowych kompaniach działających niekiedy w przysłowiowym garażu. Izrael ma największe na świecie ich zagęszczenie, jedna przypada na około 1800 Izraelczyków. W rezultacie kraj jest tryskającym źródłem innowacji. Giełda technologiczna NASDAQ notuje więcej spółek z Izraela niż z całej Europy. Inwestycje w te nowe przedsiębiorstwa, tzw. venture capital, są tutaj 2,5 razy wyższe na głowę mieszkańca aniżeli w Ameryce i 30 razy wyższe niż w Europie. Izrael wydaje na badania rozwojowe największą część dochodu narodowego – 4,5 procent (dla porównania: USA 2,7 proc.). Globalne korporacje informatyczne – Intel, Google, Cisco, Microsoft – założyły tu ośrodki badawcze i zakłady produkcyjne. Nawet stroniący od ryzyka słynny Warren Buffet po raz pierwszy kupił coś poza granicami USA, wydając 4,5 miliarda dolarów na kompanię Iscar, która sprzedaje narzędzia do ponad 60 krajów. Uznał, że jeśli nawet zakłady zostaną zbombardowane, to zbuduje nowe. Wartość Iscar nie leży w murach, lecz w talentach pracowników i szefów, globalnej bazie lojalnych klientów oraz marce firmy.

Dlaczego korporacje inwestują miliardy dolarów w rejonie ciągłych zamieszek, zamachów i wojen? Oto odpowiedź: pod gradem irackich rakiet Scud podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. zakłady Intel Israel podjęły produkcję czipa 386. Od tego zależała reputacja całego Intela, gdyż miał dostarczać trzy czwarte globalnej produkcji 386 dla pecetów IBM. Do tej pory Intel rozdzielał produkcję wcześniejszych modeli między wiele krajów, rozkładając ryzyko. Dov Frohman, szef Intel Israel, przekonał korporację, żeby jego zakładom pod Jerozolimą powierzyła wyłączność na nowy model. Wtem wybucha wojna. 18 stycznia o 2 nad ranem rozpoczęło się bombardowanie. Saddam Husajn groził użyciem broni chemicznej. Rząd nakazał zamknięcie zakładów pracy; ludzie mieli siedzieć w domach z maskami gazowymi pod ręką. Nikt nie miałby pretensji, gdyby Intel Israel stanął. Lecz Frohman postanowił złamać rządowy nakaz i wezwał załogę, by dobrowolnie stawiła się do pracy. Przyszło trzy czwarte – wielu z dziećmi, którymi pracownicy zajmowali się na zmiany. Dostawy dla odbiorców nie spóźniły się ani o jeden dzień. Frohman przekonał świat biznesu, że czy wojna, czy pokój, na Izraelu można polegać. „Im bardziej nas atakują, tym bardziej zwyciężamy". Tym sposobem przełamał obawy następnych inwestorów. Spełniał swe marzenie, by Izrael stał się liderem w informatyce – dziedzinie, w której leży przyszłość świata.

Tak się składa, wcale nie przypadkiem, że rozkwit technologii Izraela wiąże się z konfliktem z Arabami. Pierwszą korporacją na świecie, która weszła na giełdę nowojorską po zamachach z 11 września 2001 r., była Given Imaging. Założył ją Gavriel Iddan, fizyk rakietowy z zakładów Rafaela, głównego dostawcy dla izraelskich sił zbrojnych. Wykorzystał najnowszą technologię miniaturyzacji stosowaną w rakietach bojowych do budowy PillCam, pigułki z kamerą, dzięki której lekarz mógł obserwować wnętrze jelit. Połączył medycynę i rakiety z wachlarzem technologii: optyką, elektroniką, bateriami, transmisjami bezprzewodowymi oraz programowaniem. Sprzedawał setki tysięcy PillCamów rocznie. Jest jednym z legionu przedsiębiorców, którzy wyszli z armii.

Podskakuj, nie potakuj

Największym źródłem kreatywności umysłowej w Izraelu są... siły zbrojne. Kto z Polaków przypuściłby po naszych doświadczeniach z wojskiem, że w koszarach można się nauczyć nonkonformizmu! A jednak w Izraelu nie tylko można, ale nawet trzeba. Tego wymaga się tam od żołnierzy. Szeregowiec może powiedzieć generałowi w oczy na ćwiczeniach, że robi coś źle i trzeba wykonać to inaczej. Żołnierze pozbywają się dowódców, którzy okazali się niekompetentni. Urządzają głosowanie w oddziale i z wynikami udają się do jego przełożonego po wnioski kadrowe. Panuje tu niepisana umowa społeczna: będziemy służyli w armii, pod warunkiem że rząd i armia odpowiadają przed nami.

W wieku 17 lat wszyscy Izraelczycy są wzywani do ośrodków rekrutacji na jednodniowe testy. Najlepsi mogą przejść testy dodatkowe do elitarnych jednostek wojskowych. To ich uniwersytety. Jak w innych krajach licealiści wybierają szkoły wyższe, tak tu wybierają oddziały armii. A po służbie przy rekrutacji w biznesie pracodawca wie, jakie kandydat zdobył doświadczenie. Obowiązkowa służba wypada przed studiami i trwa od dwóch do tzrech lat. Następnie przechodzi się do rezerwy; do 45. roku życia co roku dostaje się powołanie na ćwiczenia. W Izraelu każdy ma „kolegów z rezerwy". Są oni jak druga rodzina, stanowią sieć kontaktów biznesowych ponad podziałami, co przyspiesza obieg informacji. System armii rezerwowej okazał się katalizatorem innowacyjności. Hierarchie społeczne tracą wagę, kiedy taksówkarz dowodzi milionerami, a 23-latek wujkami. „System rezerwy pomaga wzmocnić chaotyczny, antyhierarchiczny etos, który można znaleźć na każdej płaszczyźnie istnienia społeczeństwa, od sztabu armii przez klasę szkolną aż po zarządy firm", piszą Dan Senor i Saul Singer w książce „Start-Up Nation", skąd pochodzą te wszystkie informacje.

Dzięki kilkuletniej służbie w wojsku młodzież izraelska jest dojrzalsza. W młodym wieku musi brać na siebie trudne problemy na polu walki i odpowiedzialność. Dzień kończy się dogłębną i zbiorową oceną wydarzeń i zachowań. Z umiejętności dokonywania takich ocen żołnierze też dostają oceny. Błąd jest tolerowany, jeśli stał się okazją do nauki na przyszłość. Bardzo źle widziane są uniki. Struktura dowódcza jest spłaszczona; niższe szczeble mają więc większą swobodę decyzji. Sierżant wykonuje pracę podpułkowników w innych armiach, dlatego bardziej rozwija się intelektualnie. Wieloletnia służba w rezerwie wpaja brak szacunku dla formalnej rangi i szacunek dla osiągnięć, co przenosi się do życia cywilnego.

Talpiot na szczycie

W krajach o zaciągu ochotniczym armia może mieć nadzieję, że przyjdą najbardziej utalentowani. A w Izraelu armia sama ich wybiera. Najbardziej elitarną jednostką wojskową Izraela jest Talpiot. W biblijnej „Pieśni nad pieśniami" słowo to znaczy „wieża zamku", a tu „szczyt osiągnięć". Szkolenie trwa 41 miesięcy. Kto wejdzie do tego programu, musi odbyć dodatkowo sześć lat służby, łącznie minimum dziewięć lat. Pomysł jest prosty: zebrać najbardziej utalentowaną młodzież i zapewnić jej wyśrubowane szkolenie techniczne w armii i na uniwersytetach. Co roku 2000 licealistów dostaje zaproszenie na testy z fizyki i matematyki, które zdaje tylko 10 procent. Tych 200 przechodzi testy zdolności i osobowości. Przyjęci mają szerszy program studiów niżeli reszta studentów i są poddawani podstawowemu szkoleniu spadochroniarzy. Dostają także wgląd w główne segmenty sił zbrojnych, aby lepiej rozumieli potrzeby wojska.

Celem programu Talpiot jest wyszkolenie liderów nastawionych na rozwiązywanie problemów. Armia nie chce wąskich specjalizacji. Do jej etosu należy uczenie ludzi, jak być bardzo dobrym w wielu dziedzinach zamiast doskonałym w jednej, a to sprzyja twórczemu wykonywaniu zadań. Po dziewięciu latach służby większość „Talpionów" przechodzi do cywila. Ich umiejętności przywódcze i wiedza techniczna nadają się idealnie do tworzenia nowych kompanii start-up. Przez ponad 30 lat działalności Talpiot wykształcił 700 najlepszych akademików w kraju i przedsiębiorców odnoszących największe sukcesy.

Szwat Szaked, absolwent Talpiota, założył firmę Fraud Sciences, wychodząc z prostego założenia, że ludzie się dzielą na dobrych i złych; trzeba móc odróżnić ich w Internecie, by zapobiec oszustwom. Poszedł z tym do prezesa PayPal, globalnego serwisu finansowego. Scott Thompson nie wyrzucił hucpiarza za drzwi tylko dlatego, że ten miał dobrą rekomendację. PayPal zatrudnia 2 tysiące ludzi dla rozpoznania oszustów, a ten...

„Dobrzy ludzie zostawiają ślady w Internecie, bo nie mają nic do ukrycia – mówił Szaked – a źli próbują się ukrywać. Szukajmy więc śladów. Jeśli je znajdziemy, to znaczy, że transakcja z tym klientem pociąga ryzyko do przyjęcia". „Co za tupet!" – myślał Thompson. Odsiewanie oszustów to żmudny proces sprawdzania drogi życiowej i historii kredytowej klienta za pomocą wyrafinowanych algorytmów. Ale spytał: „Gdzie się tego nauczyłeś?". „Wyszukując terrorystów w sieci", odpowiedział Szaked. Terroryści przesyłają pieniądze online, używając fikcyjnych tożsamości. Szaked wyszukiwał ich dla wywiadu. A teraz jego firma Fraud Sciences sprawdziła 40 tysięcy transakcji i w ciągu pięciu lat pomyliła się tylko w czterech. Thompson dał mu do analizy 100 tysięcy transakcji PayPala, myśląc, że go już nie zobaczy. Po trzech dniach dostał e-maila, że praca jest gotowa. W ciągu pół tygodnia firma Szakeda opracowała zautomatyzowany program i zbadała transakcje. Wyniki były o 17 procent lepsze niż ekipy PayPala. Thompson kupił start-up Szakeda za 169 milionów dolarów.

Po likwidacji programu budowy myśliwca Lavi armia wypuściła do gospodarki 1500 inżynierów. Nieco wcześniej wyszedł z niej inżynier Jossi Gross, który założył 17 start-upów i opracował 300 patentów. Takich przykładów przenoszenia twórczego myślenia z wojska do biznesu jest tysiące. Dlaczego nie w Singapurze, którego armia została zorganizowana na wzór izraelskiej? Dlaczego nie w Korei Południowej, która jest technicznie bardzo rozwinięta? Bo w Azji panuje wstyd przed porażką, podczas gdy w Izraelu porażkę uważa się za pożyteczną lekcję. Armia w Azji nie popiera inicjatywy żołnierzy, ryzyka ani bystrości umysłu. W Izraelu zaś kładzie się nacisk na improwizację i własną ocenę sytuacji przez niższych stopniem. Tradycją jest brak skostnienia, a zasadą – kwestionowanie wszystkiego. Nawet po wygranych wojnach lecą głowy dowódców, jeżeli nie byli dość dobrzy.

Izrael jest ojczyzną 70 kultur narodowych. Imigrantów łączą wspólna tradycja religijna, kod genetyczny i lęk przed prześladowaniami w świecie. Takie społeczeństwo nie widzi tego, co mogłoby stracić w działaniu: widzi to, co zyska, gdyż imigranci z natury rzeczy są skłonni do ryzyka. Całe państwo jest czymś w rodzaju start-upu w garażu. Sto lat temu było tu pustkowie, a teraz rośnie 240 milionów drzew. W latach 1948–1970 kraj uzyskał czterokrotny wzrost dochodu na głowę mieszkańca, chociaż prowadził trzy duże wojny, a ludność zwiększyła się trzykrotnie. Dziś najwięcej imigrantów, prawie milion, pochodzi z ZSRR. Nakręcili gospodarkę, bo są dobrze wykształceni. Ich zdolności nie dałoby się wykorzystać, gdyby państwo nie odrzuciło socjalizmu w latach 90., wprowadzając reformy wolnorynkowe.

Cud cywilizacyjny Izrael powtórzył na terenach okupowanych, które zajął w wyniku wojny zaczętej w czerwcu 1967 r. Arabowie odrzucili ofertę pokoju w zamian za ich zwrot. Państwo Izrael z sukcesem zagospodarowało zdobyte obszary. Do wybuchu w 1987 r. pierwszej intifady dochód narodowy na głowę na Zachodnim Brzegu potroił się; w Strefie Gazy wzrósł z 80 dolarów do 1706! Ludność izraelska powiększyła się o 250 tysięcy, jednak arabska aż z jednego miliona do trzech, średnia długość życia Arabów zaś wzrosła z 48 lat do 72 (w 2000 r.). Prawie wszyscy korzystają z elektryczności przez całą dobę, gdy w 1967 r. miała ją jedna piąta.

Zazdrość i nienawiść

W pierwszej dekadzie okupacji wzrost gospodarczy wynosił 30 proc. rocznie. Były to najszybciej rozwijające się tereny, gdyż Palestyńczycy uzupełniali gospodarkę bystrego narodu okupantów. Niestety, Arafat wmówił rodakom, że wstyd „pracować dla Żyda". Zaczęli powstanie, na co brutalnie zareagował Izrael, potem w 1993 r. zaczął się żałosny „proces pokojowy" z idącą w miliardy dolarów pomocą zagraniczną. Utrzymywanie się z cudzych pieniędzy zamiast swej pracy rozpaliło nastroje. Palestyńczycy wpadli w zależność od OWP, organizacji Arafata dzielącej zyski z pomocy. Dochód na głowę spadł o 40 proc., pisze George Gilder w „The Israel Test".

Izrael jest nienawidzony głównie za swoje cnoty – głosi Gilder, wybitny amerykański znawca technologii i ekonomii. W wieku informacji moc umysłu przewyższa materialną siłę i władzę mas, a Żydzi stworzyli większość wiedzy i bogactwa. Ich wkład w teorię kwantową umożliwił wiek cyfrowy, przełomy w fizyce jądrowej i przetwarzaniu informacji, co dało Zachodowi zwycięstwo w II wojnie światowej. Wynalazki w bioinżynierii zaś podniosły poziom zdrowia, mikroczipy z kolei napędzają rozwój narodów. Żydzi stanowią mniej niż promil ludzkości, lecz z nich wywodzi się jedna czwarta najwybitniejszych kapitalistów i przedsiębiorców. Pozycja Izraela również nie została przechwycona od innych, lecz stworzona samodzielnie. Palestyńczycy powinni uczyć się gospodarowania od znakomitych sąsiadów. Powodem ich biedy nie jest bogactwo Izraela, lecz zazdrość i nienawiść do doskonałości.

Tytułowy „Test Izraela" Gildera to wybór między rządami prawa a równającym przemocą egalitaryzmem, między twórczą znakomitością a pożądliwą „sprawiedliwością", między podziwem dla osiągnięć a niechęcią. Skoro jedna z najbardziej dochodowych gospodarek świata jest zbudowana na jednym z najbardziej jałowych terenów – nie da się obronić przesądu o wyzysku ziemi i pracy. Działa złota reguła kapitalizmu: powodzenie innych jest także twoim powodzeniem. Gilder przedstawia wybór – świat poprze Izrael albo Izrael zostanie zniszczony. Po upadku Izraela umrze zapewne także kapitalistyczna Europa, a wtedy i Ameryka będzie zagrożona.

Gilder to autor wielu prac przewidujących kierunek rozwoju informatyki, jak również „Bogactwa i biedy", biblii gospodarczej Ronalda Reagana. Przedstawiciel amerykańskiej elity protestanckiej chyli przed Żydami czoła i ustępuje im miejsca w samej Ameryce, zdając swój własny test Izraela. W wielu dziedzinach życia, od finansów po film, amerykańscy WASP-owie są odsuwani na bok – powiada. Amerykanie mają mieszane uczucia, lecz niewielu z nich jest antysemitami, a nawet ci podziwiają Żydów. Twórczy ferment żydowskich wynalazców i przedsiębiorców wzbogacił cały naród, obecne pokolenie WASP-ów zaś uczynił najbogatszym w dziejach. „Wszystkie narody i kultury w historii miały do czynienia z prostym faktem żydowskiej znakomitości i sukcesu. Również my stoimy przed wyborem. Możemy odrzucić je z niechęcią lub przyjąć jako boski dar dla świata".

Kultura kłótliwości

Ten hymn pochwalny może urazić wiele uszu, ale ma zachęcić do namysłu. Żydzi dawno weszli do awangardy Zachodu w krajach osiedlenia. Dzisiaj idą pod własnym sztandarem. Ich ducha wyraził Amos Oz: judaizm i Izrael tworzą „kulturę zwątpienia i sporu, otwartą grę interpretacji, kontrinterpretacji, reinterpretacji, sprzecznych interpretacji. Od swego początku cywilizacja żydowska była rozpoznawalna przez swą kłótliwość". Czyli tępa zgoda ruinuje, a inteligentna niezgoda buduje. Cywilizacja izraelska założyła kwitnącą oazę na palestyńskiej pustyni jako przyczółek najwyższej cywilizacji technicznej. Jehowa jeden wie, w jakie jeszcze przepastne wyżyny pociągnie za sobą świat.

W powyższym tekście wykorzystałem książkę George'a Gildera „The Israel Test" (Richard Vigilante Books, 2009) oraz „Start-Up Nation. The Story of Israel's Economic Miracle" Dana Senora i Saula Singera (A Council of Foreign Relations Book, Twelve, 2011).

Autor jest krytykiem filmowym i publicystą.

Tak zwane tereny okupowane przez Izrael są niczym w porównaniu z terenami, jakie państwo to, dzięki talentom swych obywateli, stwarza od nowa dla świata w cyberprzestrzeni. Osławiony „proces pokojowy na Bliskim Wschodzie" przesłania nam proces znacznie poważniejszy: wejście Izraela do technologicznej czołówki cywilizacji zachodniej. Pod tym względem wypada tuż za Ameryką. A jeśli uwzględnić proporcje ludności, maleńki kraj bije na głowę Stany Zjednoczone.

Niech nikt się nie zdziwi, jeśli następna przełomowa idea, na miarę komputera, wyjdzie z tej kwitnącej byłej pustyni jako genialna synteza już istniejących pomysłów. Patenty z Izraela – wykazała analiza na Uniwersytecie Tel Awiwu – cechuje wykorzystywanie największej liczby najbardziej różnych patentów wcześniejszych. A Robert Solow, ekonomista noblista, dowiódł, że wynalazki są ostatecznym napędem produktywności i wzrostu.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Dzień”: Rodzina na zdalnym
Plus Minus
Wojna jak rozpędzona śmieciarka
Plus Minus
Szymon Hołownia: Nie umiem pokochać polityki
Plus Minus
Klon ponad podziałami
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Człowiek z ręką Boga na głowie?
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką