Ciągle widzę moje zdjęcie z 1989 r., ale patrzę na nie tak, jakby była tam inna kobieta. No bo rzeczywiście inna, nie tylko dlatego, że minęło 30 lat. Inna, bo bez świadomości tego, co wydarzy się przez te trzy dekady. Inna, bo ciężko by było z tej dzisiejszej wykrzesać uśmiech, tak pełen nadziei. Niestety, nie dotyczy to tylko zwycięstwa PiS i świadomości, że moi rodacy nie przejmują się praworządnością. Mój uśmiech gasł także przez lata poprzednie. Skrajny liberalizm, który zaczął dochodzić coraz mocniej do głosu, przyprawiał mnie o dreszcze.
Coraz częściej widziałam coś, co nazwałabym dyktaturą tolerancji. Tak, jak paradoksalnie brzmi to określenie, tak jest ono spójne z tym, co się działo. Na każdym kroku można było znaleźć niekonsekwencję. Weźmy pierwszy z brzegu przykład, przypadek mi bliski. W 2013 r. na moje teatralne środowisko spadł problem tzw. umów sezonowych. Dla lewicy taki rodzaj kontraktu to dowód postępu, dla wielu wykonawców, także muzyków, oznacza niepewność losu. Jakie były wtedy argumenty lewicy pojawiające się w manifestach? Aktorstwo czy muzykowanie to zawody wędrowne. Koniec z tym wewnętrznym lenistwem! Jesteś artystą, to się tułaj. Dyrektor teatru ma rządzić krótko, a potem teren przejmuje nowy. I ma pełne prawo usunąć wszystkich pracowników oraz tworzyć zespół od nowa. Publiczność i jej gusta nie mają nic do gadania, bo „teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem". Nie zgadzasz się z tym? Idź w mohery, bo tam twoje miejsce. Byłam wtedy prezesem ZASP i choćby z tego powodu weszłam na to boisko, odpierając takie ataki.
Minęło kilka lat i skrajnie lewicowemu dyrektorowi Teatru Polskiego skończył się etat. Krzysztof Mieszkowski był w pierwszym szeregu walczących o nowe zasady, a więc siłą rzeczy walczył o usunięcie w przyszłości samego siebie. No, ale przecież w wypadku teatralnej lewicy to ma całkiem inną wymowę! To nie jest wymiana dyrekcji, tylko napaść na jedynie słuszną linię! Byłam bardzo przeciwna dyrekcji Cezarego Morawskiego, ale z powodu znikomej wartości artystycznej tego, co robił.
Sama zasada jednak tych zmian na stanowiskach dyrektorskich, zmian też estetyki i repertuaru, to była zasada wywalczona przez lewicę. I nagle, gdy tę lewicę dotknęły, zasady te okazały się nie do przyjęcia. Usunięcie każdego aktora było nagłaśniane jako akt niezgodny z zasadami humanizmu. Przecież ci ludzie mają tu domy, dzieci, swoje życie! Te same argumenty stawiane przedtem, były przez lewicę wyśmiane. Czy nie lepiej było pisać w manifestach, że sprawy zmian nie dotyczą artystów lewicy? Przynajmniej byłoby uczciwej.
Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak włączenie publiczności do tych protestów. Zaraz, to jak to jest właściwie? Publiczność ma głos czy nie ma głosu? Może krzyczeć na widowni hasła niezgody czy nie może? Widz jest klientem czy nie jest? Może po prostu trzeba pisać w manifestach, że publiczność nie może krzyczeć „ hańba!", choć przecież może „Teatr Polski nie Morawski!"? Też byłoby uczciwiej.