Zwykły obywatel kojarzy socjologię dwojako: albo jako dziedzinę sondaży telefonicznych przewidujących (przeważnie mylnie) wyniki wyborów czy popularność partii politycznych, albo jako przyozdobioną tytułami profesorskimi i poważnymi minami potoczną mądrość „socjologów telewizyjnych". Tymczasem socjologia to całkiem poważna nauka, która zbliża się powoli do dwusetnych urodzin.
Niestety, demonstrując słabą i wstydliwą tożsamość, ciągle przeszkadza sama sobie w uznaniu swojego miejsca w rodzinie nauk. Rozwojowi socjologii często towarzyszy klimat zwątpienia i sceptycyzmu. Co jakiś czas dominuje ton pesymistyczny: mowa o kryzysie socjologii, regresie, jałowości, wyczerpaniu paradygmatu. Pod koniec stulecia wybitny socjolog amerykański Immanuel Wallerstein wzywał do „odmyślenia dziewiętnastego wieku", a więc odrzucenia klasyków dyscypliny i rozpoczęcia wszystkiego od nowa, a kilka lat później sławny socjolog niemiecki Ulrich Beck twierdził, że socjologia „musi być wynaleziona na nowo dla XXI wieku". I tak co jakiś czas – bez końca.
W ostatnich czasach pojawia się w socjologii nowe, groźne dla jej racjonalnego jądra pęknięcie. Z jednej strony ciągle modny postmodernizm głosi niemożliwość naukowego badania społeczeństwa ze względu na jego rzekomą fragmentaryczność, atomizację, płynność, przypadkowość zmian. Co najwyżej socjologia może dostarczać błyskotliwych obserwacji, opisów, diagnoz czy eseistycznych dywagacji w stylu Zygmunta Baumana, zapominając o tym, że celem nauki jest wyjaśnienie – odpowiedź na pytanie „dlaczego?", a nie tylko „jak jest?". A na przeciwnym biegunie zagrożeniem jest lewacki aktywizm przynoszący ideologizację i polityzację socjologii, wzywający do akcji rewolucyjnej, a nie do myślenia, przemawiający do emocji, a nie do rozumu, prowadzący socjologów na barykady zamiast do bibliotek. Najnowszy przykład to moda na tzw. socjologię publiczną, lansowaną przez amerykańskiego socjologa Michaela Burawoya, być może ostatniego leninistę wśród socjologów i jedynego socjologa wśród leninistów.
W tej sytuacji trzeba grać w otwarte karty, pokazywać własne stanowisko, bronić socjologii rozumnej i użytecznej.
{Teza pierwsza}
Socjologia jest nauką o szczególnym statusie, zawieszoną pomiędzy nauką w sensie przyrodniczej „science", humanistyką i sztuką.
Jest nauką, bo dąży do uzyskania potwierdzonych faktami ogólnych prawd o życiu społecznym. Każdy człowiek, który żyje w społeczeństwie, ma jakąś intuicyjną, zdroworozsądkową wiedzę społeczną, socjologia zaś dostarcza wiedzy nieco bardziej systematycznej i sprawdzonej. Ale parafrazując reklamę telewizyjną, to „nieco" robi wielką różnicę.
Socjologia jest refleksją humanistyczną, ponieważ ma – tak jak cała humanistyka – do czynienia z ludźmi, ich działaniami i wytworami takich działań. Bada świat, który by nie istniał, gdyby nie było ludzi, i który istnieje o tyle, o ile coś dla ludzi znaczy. Odkrycie znaczeń, zarówno subiektywnych, prywatnych (marzeń, aspiracji, motywacji), jak i kulturowych (wspólnych z innymi celów, wartości, reguł postępowania, ideologii), wymaga szczególnej procedury interpretacji, rozumienia. Sensu nie da się policzyć, zmierzyć ani zważyć. Jest też socjologia bliska sztuce, bo jej dobre uprawianie wymaga szczególnej twórczej pasji, wyobraźni i wrażliwości, siły ekspresji, estetycznego waloru przekazu.
Czy wobec tego badanie socjologiczne jest trudniejsze od badań przyrodoznawczych? Chyba w pewnym sensie łatwiejsze, bo socjologia bada to, co ludzie sami swoimi działaniami stworzyli i tworzą, więc łatwiej im dotrzeć do mechanizmów i prawidłowości własnej twórczości niż przyrodnikom, którzy badają świat stworzony poza nimi – jak kto woli przez ewolucję, naturę, Boga – z jego nieprzeniknionymi zamiarami: tajemnicą początku wszechświata, zagadką życia itp.
Dobrze ujął to wielki filozof Ernst Cassirer: „Wewnętrzna struktura bytu społecznego jest dostępna dla ludzkiego ducha, ponieważ on sam jest jej twórcą". A ponieważ socjologia jest bliska sztuki, jej koncepcje nie wymagają ciągłego odrzucania i przezwyciężenia – jak w naukach o przyrodzie – lecz raczej kontynuacji i nieustannego wzbogacania. Wielcy twórcy socjologii – Spencer i Marks, Weber i Durkheim, Simmel i Mead – są nadal aktualni, tak jak w literaturze aktualni są Szekspir i Balzac, w muzyce Bach i Mozart, a w malarstwie Rembrandt i Cezanne. I wielu, wielu innych. Trzeba – jak pisał największy chyba socjolog XX wieku Robert Merton – „stać na ramionach olbrzymów", a nie chować ich do grobu.