Glamour Polski Ludowej

Urban i Jaruzelski znowu rządzą. Tym razem na listach bestsellerów. Nazwisko kojarzone ze szczytami władzy lat 80. ćwierć wieku później gwarantuje sukces rynkowy.

Publikacja: 19.07.2013 14:41

Jerzy Urban – rzecznik rządu w latach stanu wojennego. Jak stał się gwiazdą?

Jerzy Urban – rzecznik rządu w latach stanu wojennego. Jak stał się gwiazdą?

Foto: EAST NEWS, Wojtek Laski Wojtek Laski

Już kiedyś tak było. Tuż po zmianie ustroju Edward Gierek sprzedał niewyobrażalną dziś liczbę 1,3 miliona egzemplarzy wywiadu rzeki „Przerwana dekada" (który przeprowadził z nim Janusz Rolicki), a Jerzy Urban na 850 tysiącach swojego „Alfabetu" spisanego w dwa tygodnie (czego można się dowiedzieć z jego wydanej niedawno  rozmowy z Martą Stremecką) zarobił niewyobrażalną w tamtych czasach sumę 120 tysięcy dolarów.

Wiąże się z tym zresztą cała seria anegdot. Jak to próbował handlować z Rosjanami, a w sprawie pomagali mu ówczesny prezydent Wojciech Jaruzelski i wciąż jeszcze I sekretarz KPZR Michaił Gorbaczow. Jak przez nieznajomość prawa omal nie został skazany w aferze alkoholowej albo jak wybrał się za pierwsze prawdziwe pieniądze na zakupy do Berlina, ale ponieważ był typowym produktem PRL, nie wpadło mu do głowy, że mógłby się zatrzymać w dobrym hotelu. W efekcie Urban wraz z żoną spali na podłodze u jakichś dalekich znajomych. A mówimy przecież o człowieku, który był jeszcze kilka miesięcy wcześniej jedną z najważniejszych osób w Polsce. Prezesem zarządzającego telewizją Radiokomitetu, strategiem Jaruzelskiego, wieloletnim rzecznikiem rządu. A mimo to nie uważał, że stać go na pokój opłacony „twardą walutą", jak to wtedy mawiano.

Duża część czytelników ulega złudzeniu, że politycy z czasów schyłku PRL byli lepsi od współczesnych

To właśnie podobne historyjki są siłą książki zatytułowanej po prostu „Jerzy Urban". Choć trzeba powiedzieć, że człowiek, który sam zamówił piosenkę na swój temat z refrenem „...a uszy miał ogromnie muskularne", odsłania sporo tajemnic tamtej władzy; dalece nie wszystkie. Nie jest zresztą szczególnie dociskany. Wszystko, co mówi, prowadząca wywiad Marta Stremecka bierze za dobrą monetę. Jako cynik Urban nie ma jednak szczególnych zahamowań i czasem po prostu uchyla kulis dla zabawy. Ale nawet gdyby uchylił kurtynę i powiedział wszystko, nie sądzę, by miało to jakiś szczególny wpływ na wysokość sprzedaży. Nie wydaje się, że polskich czytelników to bardzo interesuje. Oni chcą przede wszystkim anegdot, opowieści  na temat PRL-owskiego glamouru, a nie prawdy o tamtym systemie.

Bestsellerowa laurka

Skąd to wiadomo? Świadczy o tym choćby spektakularny sukces książki Moniki Jaruzelskiej „Towarzyszka panienka", z której doprawdy trudno się czegoś nowego dowiedzieć nie tylko o kulisach władzy w PRL, ale nawet o najważniejszym polskim polityku lat 80. A mimo to wspomnienia córki generała od miesięcy utrzymują się na szczycie list bestsellerów. Nie znajdziemy tu ani nieznanych faktów ani błyskotliwych anegdot, bo Jaruzelska, choć dziennikarka, nie potrafi „pisać Urbanem". Owszem, jest tu kilka zabawnych historyjek o tym, jak naprawdę wyglądało życie PRL-owskiej władzy (bardzo, bardzo siermiężnie), garść informacji o rodzinie i znajomych (w tym zaskakujących, np. o sympatii, jaką Monika Jaruzelska darzy swojego kolegę ze studiów Rafała Ziemkiewicza).

Jeśli ktoś chce jednak dowiedzieć się, jaki naprawdę jest człowiek, który wprowadził stan wojenny, i co naprawdę myśli o nim jego córka, to srodze się zawiedzie. Nawet gdy Jaruzelska opowiada o latach 80. i z kontekstu da się wyczytać, że zdławienie „Solidarności" było dla niej ciosem, nie mówi o tym otwarcie. Można się tylko domyślić, że to m.in. z powodu reakcji swojego otoczenia na sytuację polityczną rok po maturze spędziła w domu. Dopiero potem zdała na studia, a wkrótce wyprowadziła się od rodziców. Książka jest napisana tak, by ani jednym słowem nie sprawić ojcu przykrości, choć, co ciekawe, matki autorka tak bardzo nie oszczędza. Otwarcie pisze o tym, że nie miała ochoty opiekować się jedynym dzieckiem, zajęta brylowaniem na salonach władzy i swoją naukową karierą. Jaruzelska sugeruje też, że matka, kobieta o efektownej urodzie, wpędziła ją w kompleksy, co jak na tę książkę jest zupełnie nadzwyczajne. Bo świat, jaki się z niej wyłania, choć szary, pokolorowany jest na różowo i prawie o nikim nie mówi się tu źle.

Są jednak wyjątki, a jeden jest szczególnie znaczący.  O ile bowiem sukces książki Urbana bierze się z względnej szczerości (otwarcie przyznaje się on na przykład, że kłamał w sprawie Grzegorza Przemyka) oraz błyskotliwości bohatera, któremu dowcipu i inteligencji nie odmówią nawet najwięksi wrogowie, o tyle przyczyny popularności „Towarzyszki panienki" wydają się częściowo podobne do tych, które przyniosły sukces wspomnieniom Danuty Wałęsy.

Z życia dworu

Oczywiście skala nie jest ta sama. „Marzenia i tajemnice" osiągnęły sprzedaż ponad 300 tysięcy egzemplarzy, co jest w dzisiejszych warunkach wydarzeniem bez precedensu i zostało potraktowane wręcz jako zjawisko socjologiczne. Książka Moniki Jaruzelskiej aż takim sukcesem nie jest i, śmiem twierdzić, nigdy nie będzie. Ale powody, dla których zainteresowała odbiorców, są podobne. Czytelnicy pod każdą szerokością geograficzną są ciekawi informacji z „panujących domów". A jako że nie mamy w Polsce rodziny królewskiej, a po pół wieku PRL arystokracja ledwie zipie, tę funkcję pełnią rodziny prezydenckie. Poza tym książki najchętniej kupują panie, a one najbardziej lubią historie opowiadane z kobiecego punktu widzenia.

I tu podobieństwa z przypadkiem Danuty Wałęsy się kończą i pojawia się wspomniany wyżej wyjątek od reguły pisania o wszystkich dobrze. Otóż Monika Jaruzelska krytykuje postawę żony Lecha Wałęsy, odsłaniającej w swojej książce domowe tajemnice i krytykującej męża, skupionego od ćwierć wieku wyłącznie na polityce kosztem rodziny. Nietrudno się domyślić, że na podobne niedyskrecje ze strony córki generała liczyć nie możemy. I to jest pierwsza przyczyna, dla której „Towarzyszka panienka" sukcesu „Marzeń i tajemnic" nie powtórzy. Druga to jej forma. Przez to, że książka jest podzielona na minirozdzialiki (anegdoty, zapiski, refleksje) i nie ma ciągłej narracji, czyta się ją znacznie gorzej niż wywiady rzeki czy klasyczne autobiografie.

Nie zmienia to jednak faktu, że Monika Jaruzelska okazuje się najlepszym od czasów Jerzego Urbana PR-owcem swojego ojca. Gdyby ocieplenie wizerunku było mu jeszcze do czegokolwiek potrzebne, to dzięki „Towarzyszce panience" osiągnąłby taki efekt. We wspomnieniach córki jawi się jako człowiek oddany krajowi i swojej pracy, skrępowany wojskową dyscypliną, a jednocześnie nieco nieśmiały i niezdarny w kontaktach prywatnych. Nie zaskakuje, że córka pisze o Wojciechu Jaruzelskim z prawdziwą miłością, starając się zrozumieć jego motywacje, a kiedy przychodzi jej to z trudem, stwierdza „nie mnie to osądzać". Robi tak np., gdy opisuje, że nie wszedł do kościoła podczas pogrzebu swojej matki. Swoją drogą wątek religijny w ogóle jest w tej książce interesujący. Monika Jaruzelska opowiada m.in., jak została ochrzczona przez babcię w tajemnicy przed rodzicami. Bo choć lektura „Towarzyszki panienki" zostawia nas z uczuciem wielkiego niedosytu, to nie jest to książka zupełnie pozbawiona zalet. Dla mnie najciekawsze są tu migawki z życia wojskowej elity czasów komunizmu: spotkania pań generałowych czy wakacje z rodziną marszałka Kulikowa nad Morzem Czarnym.

Anatomia zła

Co jest z kolei największą zaletą wspomnień Urbana? Możliwość przyjrzenia się z bliska anatomii zła, jakkolwiek patetycznie by to brzmiało. A także banalności zła, jak chce Hannah Arendt. Dzięki swojej (umiarkowanej, ale jednak) szczerości znienawidzony rzecznik PRL-owskiego rządu pokazuje, jak krok po kroku z niepokornego publicysty stawał się człowiekiem reżimu  uwikłanym w kłamstwa i manipulacje. Człowiekiem, który z dzisiejszej perspektywy sam ocenia, że był w znacznym stopniu rzecznikiem prześladującej opozycjonistów Służby Bezpieczeństwa. Widzimy, jak niepostrzeżenie najpierw staje w opozycji do swojego środowiska, przyjmuje dobrą rządową posadę, a później zaczyna przesuwać się na pozycje, z których nie ma odwrotu, zachłystując się władzą i pogardą dla przeciwników.

Podstawowe nadużycie jego retoryki, któremu ulega przeprowadzająca wywiad Marta Stremecka, polega na tym, że wysoki funkcjonariusz autorytarnego reżimu mówi o podziemnej „Solidarności" per „przeciwnicy polityczni", w kategoriach w jakich dziś się mówi o partiach opozycyjnych. Tymczasem chodzi przecież o ludzi, których bez powodu można było nie tylko latami trzymać w więzieniach, niszcząc im życie zawodowe i rodzinne, ale także nasyłać na nich bojówki SB (co działo się w Toruniu i o czym Urban mówi), które dopuszczały się ciężkich pobić, a nawet zabijać (i to często bezkarnie, że wspomnę tylko kopalnię Wujek i przypadek księdza Popiełuszki). A skoro już o księdzu Jerzym mowa, to historia zaangażowania Urbana w skierowaną przeciw niemu propagandę pokazuje, na jakie moralne dno osunął się ten dawny bojownik o wolność słowa z „Po prostu" i człowiek, którego za pisanie prawdy karano zakazem druku.  Nie dość, że w podpisywanych pseudonimem artykułach ówczesny rzecznik rządu szczuł przeciwko Popiełuszce, to jeszcze przyłożył rękę do publikowanych przez gazety fałszywek o jego kochankach i garsonierach. Bo drugą, obok ciekawego aspektu etycznego zaletą tej książki jest ukazanie kulis władzy lat 80. Tego, jak funkcjonował aparat państwa, jakie rozsadzały go konflikty i jak doszło do rozmów z opozycją zakończonych, częściowo wolnymi, wyborami w 1989 roku.

Swoją drogą, to, co o wyborach 4 czerwca mówi Urban, idzie wbrew oficjalnej hagiografii Okrągłego Stołu i w jakimś stopniu potwierdza opinię na temat zmowy elit, komunistycznej oraz solidarnościowej, w Magdalence. Co więcej, uważny czytelnik znajdzie tu potwierdzenie innej spiskowej teorii, dotyczącej z kolei udziału służb specjalnych w prowadzeniu i przygotowaniu rozmów z opozycją. Ale od początku. Tym, którzy pamiętają tamte czasy, trudno w to pewnie uwierzyć, ale sam Urban uchodzący za jednego z najbardziej zajadłych przeciwników „Solidarności" należał do najbardziej aktywnych zwolenników porozumienia. Nie jest to bynajmniej dorabianie legendy, ta informacja znajduje potwierdzenie w kilku innych, niezależnych źródłach.

Style rozmowy

Próby wciągnięcia znanych opozycjonistów z kręgów intelektualnych do obozu władzy, które ówczesny rzecznik rządu popierał, zaczęły się mniej więcej w połowie lat 80. Części z nich proponowano nawet stanowiska w rządzie. Innym pozwalano tworzyć pisma niezależne od władzy. Zabawna jest anegdota o tym, jak Urban załatwił papier i lokal na „Res Publikę", pierwsze drugoobiegowe pismo, które wyszło na powierzchnię, po czym zaprosił do siebie jej naczelnego Marcina Króla. Ten zjadł w Urzędzie Rady Ministrów obiad ze znienawidzonym rzecznikiem rządu i to stało się powodem ostracyzmu wobec niego na opozycyjnych salonach. A propos kwestii towarzyskich. Na marginesie warto dodać, że Urban przez całe lata 80. bywał na tych samych przyjęciach w zachodnich ambasadach, na które zapraszano ludzi związanych z „Solidarnością". Chodził tam, mimo, że znaczna część dawnych znajomych udawała, że go nie poznaje.

Wracając zaś do sprawy rozmów z opozycją to, choć Urban nigdzie nie mówi tego wprost, z jego opowieści jasno wynika, że kierownictwo Służby Bezpieczeństwa i sam Czesław Kiszczak zdecydowanie popierali porozumienie z opozycją. Wbrew temu, co można by sądzić, wiedząc o prześladowaniu opozycji w latach 80. XX wieku. Zapewne działo się tak dlatego, że jak we wszystkich służbach specjalnych, na Rakowieckiej wiedzieli więcej niż reszta aparatu władzy o stopniu rozkładu systemu i o tym, skąd wieją wiatry historii.

Notabene dowiadujemy się z rozmowy z Urbanem również, że Jaruzelski i jego otoczenie byli przez SB co jakiś czas wprowadzani w błąd.

Tajniakom brakowało rozeznania, a do tego często sami wierzyli sfabrykowanym przez siebie dowodom. Czasem zresztą nie mówili wszystkiego. Urban np. był przekonany, że opowieści o garsonierze księdza Popiełuszki były prawdziwe. A to, że bezpieka wytrwale przekonywała rząd do rozmów z „Solidarnością", znalazło później wyraz w utworzeniu tzw. zespołu trzech, do którego poza rzecznikiem rządu należeli też bliski współpracownik Kiszczaka, szef kontrwywiadu Władysław Pożoga i Stanisław Ciosek. Ich zadaniem było opracowywanie strategicznych planów dotyczących m.in. rozmów z opozycją. Jaruzelski był jednak kunktatorem i większość odważnych pomysłów (włącznie z wolnymi wyborami prezydenckimi!) nie została zrealizowana. Także dlatego, że Urban (jako że był znienawidzony) i Pożoga (jako esbek) nie mogli wziąć udziału w przygotowaniu Okrągłego Stołu.

A to, kto te rozmowy organizował, okazało się później kluczowe dla historii ostatniego ćwierćwiecza. Po pierwsze, dlatego że centrum decyzyjne, co Urban szybko zauważył, przesunęło się z Komitetu Centralnego PZPR w stronę negocjatorów, takich jak Aleksander Kwaśniewski czy wspomniany już Ciosek. Po drugie, bystry obserwator, jakim był rzecznik ostatniego PRL-owskiego rządu, wychwycił to, co nawet dziś nie wszystkim wydaje się oczywiste: że grupa prowadząca rozmowy z „Solidarnością" dogadywała się z drugą stroną, by kosztem reszty działaczy PZPR zapewnić sobie uprzywilejowaną pozycję po zmianie ustroju. I to, jak się przekonaliśmy w czasach III RP, doskonale im się udało. Jak widać, książka Urbana ma i tę zaletę, że pokazując ważny moment w naszej historii, jednocześnie pozostaje opowieścią o uniwersalnych mechanizmach władzy. Bo przecież korzystanie z ludzi ancien regime'u jest praktyką stosowaną przez wszystkich rewolucjonistów.

Czy sukcesy wspomnień Jaruzelskiej i Urbana to objaw nostalgii za PRL? Jeśli tak, to bardzo specyficznej. Z omówień tych książek i opinii w Internecie wynika, że duża część odbiorców, w tym osób z opiniotwórczych elit, zniesmaczona poziomem debaty publicznej ulega złudzeniu, że tamci politycy byli lepsi od współczesnych. Może nie demokratyczni, ale mieli większą klasę, błyskotliwość czy inteligencję. To, oczywiście,  nieporozumienie, bo polityka weryfikuje właśnie demokracja, wolne media i prawdziwa opinia publiczna, a tej próby Urban i Jaruzelski nie przeszli. Poza tym dziś obaj wracają nie jako politycy czy postaci historyczne, tylko bohaterowie popkultury. Generał jako ten, który ma córkę stylistkę, wyłączył „Teleranek" i gościł u Tomasza Lisa, a Urban jako pierwszy skandalista III RP, prowokujący premiera Tuska i wygłaszający swoje komentarze na popularnym kanale w YouTube. Co z prawdą o nich nie ma przecież wiele wspólnego. Ale tak działa kultura masowa.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy