Takie tuzy lewicowo-liberalnych mediów jak Paweł Wroński czy Jacek Żakowski zasugerowały ordynariuszowi warszawsko-praskiemu, że jest ciemniakiem i nieukiem i się kompromituje, bo ponoć orzekł coś, czego żaden światły umysł nie przyjąłby do wiadomości. A co? Ano to, że zwycięstwo nad Armią Czerwoną w dniu uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny dokonało się głównie dlatego, że nawałnicy bolszewickiej dała odpór sama Matka Boża.
Tymczasem żeby pojąć, o co chodziło arcybiskupowi Hoserowi, warto być może wrócić do homilii, jaką wygłosił 15 sierpnia 2012 roku podczas mszy świętej w Radzyminie. W homilii tej znalazło się pytanie: „czy Bóg jest obecny w historii ludzkości, w historii ludów i narodów, i wreszcie w życiu każdego człowieka?". Okazuje się, że – wbrew temu, co uważają szydercy – twierdząca odpowiedź bynajmniej nie jest równoznaczna z tym, że dowód na obecność Stwórcy stanowi militarne zwycięstwo w okolicznościach, które wskazywałyby na nieuchronność klęski. Arcybiskup Hoser, przywołując objawienia maryjne – chociażby te, które się wydarzyły w Lourdes i Fatimie – oznajmił: „Ich celem było obudzenie wiary, zachęta do modlitwy, powrót do Boga, akty pokuty za siebie i za innych".
Może zatem sprowadzanie istoty cudu – w życiu zarówno osoby, jak i zbiorowości – do niedającego się racjonalnie wytłumaczyć doraźnego sukcesu w wymiarze doczesnym jest nieporozumieniem. Jeśli tak, to istotne byłoby to, czy dane wydarzenie przynosi duchowy owoc. Warto więc się zastanowić nad tym, czy zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej zaowocowało jakąś duchową przemianą Polaków jako wspólnoty narodowej, obywatelskiej, politycznej. A jeśli nie jako wspólnoty, to może w przypadku pojedynczych ludzi – także, a może zwłaszcza, tych, którzy w tamtych dniach gorliwie modlili się na różańcu o ocalenie Polski przed bolszewickim podbojem. Tyle że analogiczną refleksję należałoby wtedy podjąć również w kontekście chociażby klęski Powstania Warszawskiego.
Okazuje się bowiem, że Bóg chce przede wszystkim naszego zbawienia, a nie realizacji naszych, nawet najszlachetniejszych, pragnień. Raz te pragnienia pokrywają się z Jego planem, innym razem – nie. Ale często tkwi w tym tajemnica, która nas strasznie uwiera. Przecież kiedy spada na nas cierpienie i to, wydawałoby się, niezawinione, wówczas próbujemy dociec, dlaczego Bóg, który jest dobry, do tego dopuścił. A przecież chcielibyśmy panować bezwzględnie nad swoim życiem i sami decydować o tym, kiedy jest sposobność ku temu, żeby doświadczać cierpienia i odkrywać jego sens.
Takie wnioski nasuwają się podczas lektury najnowszej książki Marcina Jakimowicza „Ciemno czyli Jasno". To zbiór poruszających rozmów, jakie publicysta „Gościa Niedzielnego" przeprowadził z mniej lub bardziej znanymi ludźmi na temat ich spotkań z Bogiem. Brzmi to może górnolotnie, ale poszczególni rozmówcy Jakimowicza spuszczają czytelnika na twardy grunt.