Biurokraci i pasożyty

"Szczyt klimatyczny" w Warszawie 11 listopada będzie chyba najliczniejszym zjazdem biurokratów i pasożytów z całego świata, jaki miał miejsce w historii Polski.

Publikacja: 19.10.2013 11:00

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

W ONZ jest kilkanaście krajów, w których nie sam rząd nawet, ale liczba ludności jest mniejsza niż administracja pani prezydent Gronkiewicz-Waltz. W ONZ jest teraz prawie dwieście państw i większość z nich postara się przysłać delegacje do Warszawy.

Mój stosunek do ONZ się zmienia. Kiedyś myślałam, że jest to coś w rodzaju parlamentu dzieci z „Króla Maciusia Pierwszego", ale kiedy przeczytałam tę książkę na nowo, już jako dorosły człowiek, zrozumiałam, że parlament wymyślony przez Janusza Korczaka był czymś dużo poważniejszym niż Zgromadzenie Ogólne ONZ.

Później, w latach 70., mieszkałam w Nowym Jorku i tam ONZ miał swoje zastosowanie, zwłaszcza misja sowiecka, pod którą aż kłębiło się od demonstracji, manifestacji, pikiet i głodówek.

W czerwcu 1982 roku nastąpił mój najintymniejszy kontakt z ONZ. Właśnie wtedy sowiecka propaganda prowadziła światową kampanię rozbrojeniową, której kulminacją miały być milionowa demonstracja w Central Parku i przemówienie (następnego dnia) sowieckiego ministra spraw zagranicznych Andrieja Gromyki. Sprawa była poważna, nawet bardzo: USA znacznie przeganiały ZSRS i należało zmobilizować świat (i ONZ).

Komitet Poparcia Solidarności w Nowym Jorku ruszył do Parku z napisami: „Rozbroić Związek Sowiecki, Rozbroić Jaruzelskiego, Free Poland". I naprawdę byliśmy jedynymi, którzy nie nieśli transparentów żądających natychmiastowego rozbrojenia USA i Reagana. Byliśmy w tym tłumie takimi rarogami, że ludzie podchodzili i pytali z nieukrywanym zdziwieniem: „Dlaczego rozbrajać ZSRS? Co oni złego zrobili? Kto to Jaruzelski?". Pytków ustawialiśmy w kolejkę do Jakuba Karpińskiego, który cierpliwie wszystko tłumaczył, a reszta sprzedawała koszulki z napisem „Solidarność". Następnego dnia wybraliśmy się z (wtedy 19-letnim) Erikiem Chenowethem do ONZ, gdzie dzięki wspaniałemu zbiegowi okoliczności udało nam się rozwinąć – dosłownie pod nosem Gromyki – prześcieradło z napisem: „Disarm Jaruzelski". Akcja trwała kilka sekund, bo zaraz rzucili się na nas ochroniarze, obezwładnili i sprowadzili do jakiejś piwnicy, gdzie po próbach przesłuchania oznajmiono nam, że mamy dożywotni zakaz wchodzenia na jakikolwiek teren należący do ONZ.

Jak zawsze w przypadku ONZ, wydającego setki rezolucji, których nikt nie przestrzega, była to czcza pogróżka. Kilka miesięcy później wchodziłam bez najmniejszego kłopotu na teren ONZ w Genewie na posiedzenia Komisji Praw Człowieka, z której z kolei starał się mnie wyrzucić przedstawiciel biura „Solidarności" za granicą Jerzy Milewski. Ale wtedy już nikt nie mógł mnie wyrzucić: miałam przepustkę jako opiekunka psa profesor Ewy Eliasz Brantley, cudownego człowieka i doskonałego prawnika, która nadzwyczajnie broniła „Solidarności", wbrew oporom Milewskiego i jego doradców. Ewa, która ukończyła prawo na Uniwersytecie Harvarda, jest autorem wielu prac na temat Polski, praw człowieka i praw związkowych, wykładała na uniwersytecie w Bostonie, i jak można się domyślać, czytając o psie – była niewidoma. Ale w niczym jej to nie przeszkadzało. Prezydent Lech Kaczyński nagrodził ją pośmiertnie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Zmarła sześć lat temu, dokładnie 13 grudnia.

W Genewie w 1983 roku Ewa zgłosiła projekt powołania specjalnego sprawozdawcy o naruszeniach praw człowieka w Polsce (ten sprawozdawca to jedno z nielicznych dobrych ruchów ONZ). Odpowiadał jej ambasador PRL, który nawymyślał jej od „ślepych sług CIA" i źle trafił. Rok był akurat rokiem niepełnosprawnych, przewodniczącym sesji był Anglik, były profesor Ewy, jednym z mówców – Nigeryjczyk, były student Ewy, i ambasador został potępiony za swoje chamstwo.

Od tego czasu, przez ostatnie 30 lat, natykałam się na ONZ w jego wielu postaciach i w żadnej nie wzbudzał mojej sympatii, z wyjątkiem może jednego przypadku. W Paryżu urzęduje UNESCO, organizacja zdominowana dziś przez lewaków, a kiedyś przez Związek Sowiecki. Ponieważ założyłam, że korespondencji z UNESCO cenzura nie przegląda zbyt dokładnie, w wyniesionych stamtąd firmowych kopertach (grubych, porządnych) posyłaliśmy zakazane książki do Polski, dopisując jako nadawcę pana M'Boa, ówczesnego dyrektora generalnego tej instytucji.

PS Przepraszam. Pardonnez-moi.

Bardzo, ale to bardzo przepraszam czytelników. Profesor (emerytowany) Henryk Markiewicz z UJ, zasłużony historyk i teoretyk literatury, czyta moje felietony w „Rzeczpospolitej"! W każdym razie napisał o jednym z nich w „Gazecie Wyborczej". Wytknął mi „błąd kompromitujący", bo zamiast messieurs (po francusku) napisałam „monsieurs". „Niegdyś cala Polska by się z tego śmiała, a autorka i redakcja spaliłyby się ze wstydu". Otóż mon cher monsieur professeur , nie wypada, zwłaszcza w „Gazecie Wyborczej", wyśmiewać się z czyjegoś handicapu. Jestem Francuzką urodzoną we Francji i jeśli popełniam błędy w moim pierwszym języku, to należy mi współczuć, a nie wyszydzać, n'est-ce pas? A Chopin podobno jeszcze gorzej ode mnie pisał po francusku. Biedna redakcja jest tak zajęta poprawianiem mojej polszczyzny, że bym już im odpuściła. A może pan, panie profesorze, w ogóle nie czytuje mojej prozy? Może to redakcja „Gazety Wyborczej" ma dyżurnego, który wyłapuje potknięcia swoich krytyków? Bez specjalnego wysiłku znalazłam, dwie strony wcześniej niż pańska nota, wywiad z etykiem Hartmanem („lepiej zjeść dużą krowę niż kilka kurczaków, bo suma nieszczęść jest mniejsza"), gdzie pisze on: „nie jestem wobec Janusza [Palikota] bezkrytycznY, ale jestem nim oczarowanA". Błąd czy wyznanie? Bi-sexual w uczuciach, uni-sexual w ciele? A może mój straszny błąd podrzucił panu kolega i następca w Polskim Słowniku Biograficznym, profesor Andrzej Romanowski, który nie lubi antykomunizmu, który ja z kolei à rebours uwielbiam?

En tout cas, jestem zaszczycona poświęcaną mi uwagą. Czytelników, których ten błąd zabolał – przepraszam. A tym, którzy się śmieli – à votre santé.

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne