O bohaterstwie żołnierzy Armii Czerwonej nie wolno rzecz jasna zapominać. Ta armia walczyła z Niemcami bardzo dzielnie i mówię to bez cienia ironii. Bohaterstwo jej żołnierzy doprowadziło do uwolnienia Polski od niemieckiego ludobójstwa. Choć nie przyniosło nam to wolności, to jednak trzeba ich poświęcenie docenić. Ale jeśli będziemy mówić tylko o jednym aspekcie tej historii, będzie to oznaczać, że żyjemy w kraju niesuwerennym.
Stanowisko rosyjskiego ambasadora podziela ogromna część rosyjskiego społeczeństwa. Większość Rosjan nie dopuszcza jakiejkolwiek krytyki Armii Czerwonej. Czy widzi pan jakąś szansę na to, że u naszych wschodnich sąsiadów kiedyś zmieni się stosunek do komunizmu?
Oczywiście, że jest na to szansa. Ale taka zmiana nie przyjdzie sama z siebie. Żeby cokolwiek się zmieniło w Rosji, musiałaby najpierw poszerzyć się strefa wolności. Od kilkunastu lat media elektroniczne pozostają pod całkowitą kontrolą władz. Ich przekaz jest bardzo spójny i konsekwentny. Powstają setki filmów dokumentalnych i fabularnych, w których sławi się czekistów i prezentuje się wizję historii, w której Armia Czerwona jest bez skazy.
Jest jakaś możliwość, żeby przełamać ten przekaz?
W tej chwili nie, bo jest on chroniony przepisami, zgodnie z którymi nie wolno krytykować Armii Czerwonej i jej bohaterskiej roli w czasie II wojny. Za złamanie ich można pójść do więzienia. Swoją drogą wprowadzono je za rządów prezydenta Miedwiediewa, którym część polskich mediów tak się kiedyś zachwycała. Każdy, kto napisze o gwałtach popełnianych przez czerwonoarmistów albo o roli, jaką Armia Czerwona odegrała w 1939 roku w Polsce, a rok później w państwach bałtyckich, musi się liczyć z surowymi konsekwencjami z więzieniem włącznie.
Gdzie w takim razie upatruje pan szans na zmianę? Przy obecnym układzie politycznym w Rosji nie ma przecież szans na zniesienie tych przepisów i zmiany w mediach.
W tej chwili rzeczywiście nie, ale to się może wkrótce zmienić. Dziś duża część Rosjan uważa, że autorytaryzm się sprawdza, bo panuje względny spokój i porządek, a państwo odzyskało dzięki niemu szacunek (oparty na strachu) na arenie międzynarodowej. To się za kilka czy kilkanaście lat zmieni. Rosjanie w końcu przekonają się, że system stworzony przez Putina nie daje im szans na rozwój i zaczną domagać się fundamentalnych zmian. Wtedy będzie można powoli zacząć przywracać wolną i uczciwą debatę historyczną, a Stowarzyszenie Memoriał i inne środowiska, których głos jest dziś dławiony, będą mogły zaistnieć na forum publicznym.
Dlaczego polskie władze tak jednoznacznie potępiły twórcę pomnika? Chodzi o bieżącą politykę i stosunki z Rosją czy o problemy z pamięcią historyczną?
O jedno i drugie. W myśleniu wielu polskich historyków cały czas obecne są kolonialne ograniczenia. Pamiętam, jak na radzie Wydziału Historycznego pewnego dostojnego uniwersytetu pewien niemniej dostojny profesor zaprotestował skutecznie przeciwko tytułowi jednej z prac doktorskich. Tytuł brzmiał „Zbrodnie Armii Czerwonej na ziemiach polskich w latach 1944–1945". Takie nastawienie blokuje przywracanie pamięci. Inny przykład to brak jakiejkolwiek formy upamiętnienia największej zbrodni popełnionej na Polakach za to tylko, że byli Polakami. Nie dokonali jej Niemcy, ale właśnie Sowieci. Chodzi o rozkaz ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRS Nikołaja Jeżowa z 11 sierpnia 1937 roku. W myśl tego rozkazu w ZSRS zamordowano 111 091 osób. To pięć razy więcej niż na podstawie rozkazu katyńskiego. Mniejszość polska w Związku Sowieckim została praktycznie unicestwiona. Zginął co drugi polski mężczyzna. Nie ma żadnego pomnika tych ofiar, żadnego filmu o ich tragedii. Mało kto w Polsce wie, że ona w ogóle miała miejsce.
Trwają prace nad wspólnym polsko-niemieckim podręcznikiem do historii. Sądzi pan, że dzięki niemu uda się zaszczepić u naszych zachodnich sąsiadów polską wrażliwość historyczną?
Podręcznik się jeszcze nie ukazał, więc trudno się wypowiadać na jego temat. Ale w dzisiejszych realiach podręczniki historyczne, choć oczywiście nie można ich lekceważyć, nie są najważniejszymi nośnikami pamięci historycznej. Na umysły młodych ludzi wpływa głównie popkultura. Dlatego tak ważny jest odpowiedni przekaz medialny i treści podawane w popularnych filmach. W Wielkiej Brytanii nawiązania do rodzimej literatury pojawiają się właściwie bez przerwy. U nas propozycja ponownego nakręcenia „Krzyżaków" została zduszona w zarodku. Nie powstają nowe ekranizacje „Lalki" ani żadnej innej wielkiej polskiej powieści. Nie sfilmowano żadnej książki Józefa Mackiewicza, a przecież wiele z nich to gotowe scenariusze na świetne filmy. Tę listę zaniechań można by ciągnąć w nieskończoność.
Czy to oznacza, że za pamięć historyczną nie ma dziś odpowiadać państwo, tylko dziennikarze i reżyserzy?
Rola państwa wciąż jest ogromna. Gdybyśmy mieli planowane od ośmiu lat Muzeum Historii Polski, bylibyśmy w innym miejscu debaty o pamięci. Państwo nie promuje też polskiej kultury i historii za granicą. Skutki są tragiczne. O „polskich obozach koncentracyjnych" piszą już nie tylko gazety w Izraelu czy USA, ale nawet u naszych najbliższych, nieskonfliktowanych z nami sąsiadów. Ostatnio tej zbitki użyli dziennikarze największego słowackiego dziennika „SME". W zamieszczonym na pierwszej stronie artykule o bohaterach słowackiego powstania narodowego w 1944 roku „polskim obozem" został nazwany obóz w Stutthofie, do którego Niemcy zesłali część słowackich powstańców.
Czy inne kraje naszego regionu lepiej sobie radzą z promowaniem własnej historii? Z kogo moglibyśmy brać przykład?
Chociażby z Czechów, którzy niedawno wyprodukowali film o swoim udziale w bitwie o Tobruk. Brała w niej udział jedna czeska kompania. Polacy mieli tam własną brygadę, a mimo to dotychczas nie mamy żadnego polskiego filmu na ten temat. Podobnie jest z bitwą o Anglię. Czesi nakręcili również wspaniały film o swoich lotnikach, których było wielokrotnie mniej niż polskich. Czekam na polskie, wspaniałe, porywające filmy o takich lotnikach jak Skalski czy Urbanowicz, o bitwie o Monte Cassino, o generale Maczku i jego wspaniałych czołgistach, na poważne, ale atrakcyjne zarazem filmy o roku 1920, na filmy o wspaniałej kulturze wolności Polaków w I Rzeczypospolitej, o romantycznym geniuszu Wielkiej Emigracji...
Andrzej Nowak jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego i PAN, przez 18 lat był redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana". Specjalizuje się w historii myśli politycznej Europy Wschodniej XIX i XX wieku