A pani?
Wybór drogi oświecenia poprzez narkotyki raczej się nie sprawdził. Trudno mi powiedzieć, bo nie mam doświadczeń w tej dziedzinie.
Czy przed debiutem w 1979 r. czuła pani, że nowe pokolenie dochodzi do głosu?
W 1979 roku trudno jeszcze było mówić o przełomie. Mocna muzyka grana była w piwnicach i salach prób. Ja miałam próby w mieszkaniach prywatnych. Mój basista wpinał bas do radia Meluzyna i się grało. Przełom przyniósł dopiero Jarocin. Zespoły, które tam występowały, były ważne dla pokolenia, a boom rockowy i punkowy nastąpił, bo ludziom było to potrzebne w ówczesnej beznadziei. Wszyscy chyba mamy sentyment do Maanamu, Perfectu czy Brygady Kryzys. Pamiętamy tę pełną emocji atmosferę na koncertach. Ale dla mnie ważni byli też tacy artyści, jak Niemen, Grechuta, Demarczyk i wielu innych, którzy nie uczestniczyli w jarocińskiej burzy.
Na pani pierwszej płycie zagrała cała czołówka rocka i bluesa. Jak żyło to wspaniałe towarzystwo?
TSA żyło intensywnie. Krzak też sporo koncertował, więc żył intensywnie. Dużo koncertów, pełne hale widowiskowe. Życie w hotelach. Poza trasami koncertowymi muzycy żyli tak jak wszyscy w Polsce. Często klepało się biedę. To był inny czas. Bez niezdrowej konkurencyjności, bez celebrytów i „Pudelka". Było biednie, ale wesoło. Trzeba było grać szczerze, bo fani rocka czy bluesa nie lubili nieszczerości. Skiba żył intensywnie i dlatego odszedł.
Powiedzmy, jaka była geneza „Domów z betonu". Ta piosenka obrosła legendą.
To strasznie poważne pytanie. Nie pasuje do prostej piosenki. Trafiła w swój czas, ale teraz okazuje się, że jej czas nie minął. To dziwne. Życie jest dziwne.
„I ching" to swoiste opus magnum środowiska rockowego na początku lat 80. Sesja bez precedensu. Byliście świadomi znaczenia albumu, jaki tworzyliście?
Myślę, że najlepiej by opowiedział o tej sesji Hołdys. Ludzie się zebrali i grali ze sobą. Nic nie było wcześniej przygotowywane. Taki całkowity spontan. Myślę, że dla niektórych to był ważny moment. Myślę tu na przykład o Wojtku Waglewskim. To chyba była dla niego sesja przełomowa. Może wtedy narodził się jako lider, muzyk, który uwierzył w siebie, by założyć Voo Voo. Muszę też powiedzieć, że to była męska sesja. Byłam jedyną kobietą w tym towarzystwie i przyszłam do studia jedynie zaśpiewać. Nie uczestniczyłam w pracy codziennej. Myślę, że dobrze się bawili, i czasem mam uczucie, że niespodziewanie, niezależnie od woli pewne dźwięki udało się zagrać kosmicznie. Ta płyta nigdy się nie zestarzeje.
Jak pani przeżywała „Rockowisko '83", gdzie doszło do pożegnania Andrzeja Nowaka z TSA, a w chwilę potem wystąpił w pani zespole?
Czułam się do kitu. Nowak był własnością fanów TSA. Uważali, że Andrzej odszedł z mojego powodu, a prawda jest taka, że z tą decyzją nie miałam nic wspólnego. Nie grałam heavy metalu, więc byłam w trudnej sytuacji, stojąc naprzeciw wściekłych ludzi. Do tego wszystkiego na scenie pojawił się też Paweł Ostafil w masce nurka i płetwach i w tym przebraniu grał na harmonijce ustnej. Doprowadził metali do szału. Teraz się śmieję, ale wtedy do śmiechu mi nie było. Jedynie Zbyszek Hołdys mnie postawił do pionu. Mówię o pozytywnym wsparciu. Mam do dziś liścik od niego, jaki do mnie wtedy napisał.
Weszła pani z dużą energią w lata 90., była pani dobrym duchem młodszych wykonawców, menedżerem. Co dały te doświadczenia? Satysfakcję czy rozczarowanie?
Te doświadczenia pomagają mi w tej chwili. Mogę lepiej decydować o moich sprawach zawodowych. Praca menedżera jest upierdliwa, ale jeśli coś się udaje, to duża satysfakcja. Mam satysfakcję z płyty „Cztery", chyba pierwszej Złotej Płyty Raz, Dwa, Trzy, którą miałam przyjemność z nimi zrobić. Cieszyły mnie tez sukcesy Illusion. Prawda jest taka, że moim zadaniem jest śpiewanie piosenek. Robię to dla moich fanów z wielką przyjemnością i zapałem. I mam nadzieję, że tak pozostanie. Menedżer powinien także dobrze liczyć pieniądze. Ja z matematyki miałam trójkę. I zresztą nie mam szczęścia do pieniędzy. Nie przyjaźnię się z Midasem.
Czy wyjazd w góry, na Dolny Śląsk, to była próba emigracji wewnętrznej czy zasłużony odpoczynek?
Jedno i drugie, a właściwie ratowałam zdrowie. Otwarcie klubu we Wrocławiu było złą decyzją. Pomimo sukcesu, jaki klub odniósł – nie mówię tu o sukcesie finansowym, tylko środowiskowym – byłam często stawiana w sytuacjach bez rozsądnego wyjścia. Interesy to nie mój świat, a działanie wbrew sobie nie jest dobre. Zrobiłam coś fajnego dla ludzi, tylko cena, którą za to zapłaciłam, była zbyt wygórowana. Na kilku osobach się zawiodłam. Jednak trzeba ludziom wybaczać, nawet jeśli działają ze złą intencją. Tak uważam. Wierzę, że dobra energia wraca do nas w dobry sposób, a zła wraca i robi złe rzeczy. Dlatego trzeba uważać. Nie będę dokarmiać złych energii przez poświęcanie im czasu.
Jak się pani czuje na wsi?
Wieś daje spokój, ale nie leniuchuję. Mam sporo obowiązków. Praca w ogrodzie wymaga siły i umiejętności. Zawsze jest coś do roboty. Kocham przestrzeń i naturę. Kiedy przychodzi czas odpoczynku, szczególnie kiedy jest ciepło, to proszę mi wierzyć, czuję się jak w raju.
Na dwóch płytach wróciła pani do swoich mistrzów – Dylana i Mitchell. Na tle ich songów nasz współczesny świat robi wrażenie wielkiego kłamstwa.
Wracamy do hipisów. To był czas nadziei i takiego trochę dziecinnego myślenia, że świat może się zmienić. Otóż nie zmieni się, dopóki ludzie się nie zmienią. Nie można myśleć, że to raj, to pole walki. Ale chociaż to widzę, to zdaję sobie też sprawę, że brak nadziei jest najgorszym doradcą. Proszę zobaczyć, ile dobrej muzyki powstało w tych hipisowskich czasach. Teraz też mam nadzieję, że cały czas można coś zmieniać. Każdy może. Zwykły człowiek robi dobrą robotę na co dzień.
A pani ma receptę ma polepszenie świata?
Świat jest taki jak my. Będziemy kłamać – to będzie pełen kłamstwa. Będziemy zabijać – będzie pełen krwi i cierpienia. Będziemy działać pozytywnie – będzie dobrze. Wszystko zależy od nas. Wierzę, że idziemy w dobrym kierunku, ale czy tak jest naprawdę? Jak śpiewa Dylan, odpowiedź na to pytanie zna tylko wiatr wiejący przez świat.
—rozmawiał Jacek Cieślak
Martyna Jakubowicz jest wokalistką, gitarzystką i kompozytorką tworzącą muzykę z pogranicza bluesa, rocka i amerykańskiego folku