Z jednej strony promował on coś, co stanowi istotę polskiego obskurantyzmu, czyli „katolicyzm ludowy", ale z drugiej – nie wypada o nim mówić i pisać źle, bo przecież bądź co bądź wielkim człowiekiem był. Takie sprzeczności z pewnością targają w Polsce lewicowymi i liberalnymi inteligentami, którzy autorytet Kościoła katolickiego uważają za anachronizm i przesąd, tyle że nie potrafią się oprzeć charyzmie Prymasa Tysiąclecia.
W polskim życiu publicznym są jednak ludzie pozbawieni tego rodzaju problemów. Należy do nich chociażby Janusz Palikot – polityczny guru raczej lumpeninteligentów niż inteligentów – który w swoim czasie kardynałowi Wyszyńskiemu wystawił następującą opinię: „Jeszcze jako zwykły ksiądz i teolog był orędownikiem nazizmu i samego Hitlera, co znajdowało wyraz w redagowanych przez niego publikacjach".
Odkąd Palikot założył maskę kogoś, kto wojuje z krzyżem (bo śledząc wszystkie wolty tego polityka, trudno się połapać w tym, jakie ma naprawdę poglądy), pozuje na ideowego spadkobiercę Witolda Gombrowicza. Żeby się o tym przekonać, można sięgnąć do manifestu „Ludzie, literatura, polityka – gęba urazów", który dzisiejszy lider Twojego Ruchu ogłosił blisko cztery lata temu na łamach „Gazety Wyborczej". W tekście tym autor przywołuje scenę z „Trans-Atlantyku": bohaterowie powieści przymuszani są do ślepej uległości wobec Związku Kawalerów Ostrogi. Palikot przepuszcza w tym kontekście atak na dziedzictwo romantyzmu jako na czynnik zamykający Polaków w narodowej wspólnocie i odbierający im indywidualną wolność.
W najnowszym wydaniu periodyku „Pressje" mamy blok materiałów zadających kłam podziałowi, w ramach którego Wyszyński i Gombrowicz są antagonistami*. Jan Maciejewski w tekście „Forma polska" przekonuje, że obaj oni byli myślicielami radykalnie nowoczesnymi. „Nowoczesność ich twórczości nie polegała na aktualności podejmowanych tematów czy postępowości konkretnych diagnoz i postulatów. Nowoczesna jest ich świadomość. Refleksyjna, rozpoznająca największe zagrożenie XX wieku – zagrożenie śmierci człowieka. (...) Bliskość śmierci narodu otwiera oczy na zagrożenie śmierci całego gatunku".
Maciejewski przywołuje myśl Stanisława Brzozowskiego o tym, że Polacy są „zdziecinniali – wiotcy, słabi, niekonsekwentni", co oznacza również to, iż pogrążają się w rozmaitych – także religijnych – iluzjach. Tymczasem, zdaniem publicysty „Pressji", Gombrowicz demaskuje te iluzje. W „Dzienniku 1953–1969" pisarz wskazuje drogę duchowego dojrzewania: „Naprzód odepchnąć wszystkie ułatwienia, znaleźć się w kosmosie bezdennym (...) i doświadczać tego, że się jest zdanym na własną samotność i własne siły – wtedy dopiero, gdy otchłań, której nie zdołałeś okiełznać, zrzuci cię z siodła, siądź na ziemi i odkryj na nowo trawę i piasek".