W „Śpiewaj ogrody" znajdziemy motywy, które już dobrze znamy zarówno z dzieł samego Pawła Huellego, jak i innych autorów literatury małych ojczyzn. Rzecz, podobnie jak „Weiser Dawidek", dzieje się w Gdańsku, ba, nawet w tej samej okolicy – we Wrzeszczu i w Oliwie. Co więcej, bohater jest w zasadzie tym samym chłopcem, który w wydanej w 1987 r. powieści tropił ślady zaginionego bez śladu kolegi.
Tamta wędrówka prowadziła w przeszłość związaną z niemiecką historią rodzinnego miasta, tu jest podobnie. Dzięki rozmowom bohatera z panią Gretą poznajemy Gdańsk z czasów Wolnego Miasta, a także z tych nazistowskich. Jednak za sprawą pamiętnika XVIII-wiecznego właściciela domu na ulicy Polanki, w którym częściowo rozgrywa się akcja książki, cofamy się jeszcze dalej. Na kartach powieści pojawiają się wielki poeta Reiner Maria Rilke i filozof Artur Schopenhauer. A cała ta dawna opowieść kręci się wokół rękopisu zaginionej opery Richarda Wagnera, którego dzieła, w nazistowskiej oprawie, wystawiano w latach 30. XX wieku w znanej, dzięki sopockim festiwalom, Operze Leśnej.
Znajdziemy też w „Śpiewaj ogrody" wątek bardziej współczesny, związany z rodziną bohatera, który zresztą bardzo przypomina autora. Paweł Huelle użyczył ojcu chłopca historii własnego rodziciela. W roku 1945 przypłynął on mianowicie do Gdańska z podtarnowskich Mościc, pokonawszy kajakiem Wisłę. Zacierał w ten sposób za sobą ślady, obawiając się represji za to, że walczył w Armii Krajowej. Zresztą te akurat fragmenty, gdy zjawia się w zniszczonym mieście, rządzonym przez Rosjan, należą do najlepszych w książce. Będą to zwłaszcza sceny takie jak przemarsz tysięcy szczurów przez centrum Gdańska.
Nadrzeczne arkadie
Poznajemy też losy dawnych mieszkańców tych ziem: Niemców, którzy mieli nieszczęście tu zostać tylko po to, by stać się ofiarami gwałtów i rabunków, czy Kaszubów wcielanych siłą do Wehrmachtu i podejrzliwie traktowanych przez nową władzę. Opowieść pana Bieszka o dramatycznych losach jego rodziny, której bohater wysłuchuje nocą na łodzi uwięzionej na mieliźnie Zatoki Puckiej, jest niezwykle przejmująca, choć w jakimś sensie typowa. Bo przecież podobne były historie wielu tysięcy Kaszubów, którzy tracili bliskich w Piaśnicy (gdzie hitlerowcy mordowali pomorską inteligencję), obozach koncentracyjnych (zwłaszcza w Stutthofie) i na frontach II wojny światowej, gdzie musieli walczyć po stronie Niemców, mimo że wcale tego nie chcieli. Zresztą Paweł Huelle stawia w swojej powieści wręcz pomnik Kaszubom, ich kulturze i językowi, którego urodę odkrywamy wraz z bohaterem.
No i o to właśnie chodzi. Literatura małych ojczyzn buduje pomniki, mitologizuje przeszłość, tworzy Arkadie, bo to ma nam pomóc w poszukiwaniu historycznej ciągłości, w zakorzenieniu się, w budowaniu tożsamości. W tym wypadku tożsamości Gdańska jako miasta wielu kultur, gdzie ścierały się żywioły polski, niemiecki i kaszubski. A wszyscy jednakowo kochali swoje miejsce urodzenia, uznając je za najpiękniejsze na świecie. I mimo różnic potrafili kiedyś ze sobą harmonijnie współżyć.
Idealizacja następuje tu wbrew prawdzie historycznej, bo wiadomo skądinąd, że z pokojowym współistnieniem różnie w przeszłości bywało. I wiedzą to zarówno dawni, jak i nowi mieszkańcy. Bo przecież Paweł Huelle idzie śladami noblisty Guentera Grassa, autora trylogii gdańskiej, która, mimo że rozgrywa się w czasach nazistów i II wojny światowej, również mitologizuje historię miasta. Można to wszak zrozumieć, skoro autor „Blaszanego bębenka" spędził tam dzieciństwo, a potem, wbrew własnej woli, musiał rodzinne strony opuścić.
Grass i Huelle znają swoje miasto z różnych okresów, w których wydarzeń dramatycznych nie brakowało, ale, nie przejmując się tym, idealizują je w podobny sposób. I to jakże skutecznie. Niedawno na pożegnaniu mostu Weisera, starego wiaduktu kolejowego, który odgrywa w powieści niepoślednią rolę, zjawiły się tysiące gdańszczan. Czyż można sobie wyobrazić większą nagrodę dla pisarza niż sytuacja, kiedy stworzona przez niego postać fikcyjna zaczyna żyć rzeczywistym życiem dzięki czytelnikom?