Policjanci słów

Jest pewna prawidłowość: wydelikaceni na co dzień miłośnicy języka political correctness wobec swych adwersarzy zahamowań już nie mają.

Publikacja: 28.03.2014 23:41

Poparcie dla tzw. małżeństw jednopłciowych to żelazne przykazanie wyznawców politycznej poprawności.

Poparcie dla tzw. małżeństw jednopłciowych to żelazne przykazanie wyznawców politycznej poprawności. Ten, kto się wykaże – jak gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo - może liczyć na ekstatyczną wdzięczność

Foto: afp/getty images, Jemal Countess Jemal Countess

Red

Korespondencja z Chicago



Można się zżymać, że poprawność polityczna to taka zabawa słowna, igraszka dla przeintelektualizowanych mądrali, bez większego znaczenia dla rzeczywistości. Ale język, którym operują politycy i przywódcy, organizuje ich świat i ostatecznie motywuje ich do takich a nie innych działań. I to działań o bardzo poważnych skutkach dla całego świata. Nie wierzycie, drodzy czytelnicy? To przeczytajcie historię z nie tak dawnej przeszłości.

Święte zasady PC

Jeszcze kiedy na kijowskim Majdanie płonęły opony, a demonstranci ścierali się z osiłkami z Berkutu, sekretarz stanu USA John Kerry przekonywał w Dżakarcie, że „zmiany klimatyczne" są dzisiaj „prawdopodobnie najbardziej straszliwą bronią masowej zagłady". Właściwie powtórzył to, co prezydent Barack Obama mówił w czasie inauguracji drugiej kadencji: że choć „można zaprzeczać przytłaczającym dowodom naukowym", to wszyscy doświadczają „niszczycielskiej siły szalejących pożarów, wyniszczających susz i coraz silniejszych sztormów". Kerry, mówiąc o nadchodzącej apokalipsie, zgodnie z poglądami szefa, narzucał „zmianę klimatyczną" jako najważniejsze wyzwanie dla świata.

12 marca tego roku. Niezidentyfikowane oddziały Rosjan nie Rosjan okupują Krym, Putin wznieca zamieszki we wschodniej Ukrainie, a Kerry ogłasza ambasadorom USA, że... zmiany klimatyczne należą „do pierwszorzędnych dyplomatycznych priorytetów" Ameryki. I dzieje się to w czasie, gdy – oprócz rosyjskiej agresji na Krymie – trwa krwawa wojna w Syrii, Iran jest coraz bliżej uzyskania broni nuklearnej, a Chiny sprawdzają reakcje sąsiadów prowokacjami na Morzu Wschodniochińskim.

Szybko spotkało się to z ripostą głównego krytyka dyplomacji Obamy, senatora Johna McCaina, który trzeźwo zauważył: „Czemu on mówi o zmianach klimatycznych, gdy mamy już 130 tys. ofiar w Syrii?".

Czyż trzeba lepszego dowodu myślenia w kategoriach poprawności politycznej?

Postawa sekretarza Kerry'ego dobrze oddaje świat, w jakim żyje. Kiedy Władimir Putin wykonał swój ruch na Krymie, szef amerykańskiej dyplomacji poskarżył się, że rosyjski prezydent „w XXI wieku postępuje w sposób XIX-wieczny, napadając na inny kraj pod zupełnie wydumanym pretekstem", a poza tym to „niezgodne z nowoczesnym sposobem, w jaki narody rozwiązują problemy". W tym nowym, pięknym globalnym świecie Obamy i Kerry'ego nie ma przebrzmiałych „geopolityki" i „Realpolitik", ale jest kolektywne bezpieczeństwo „wspólnoty międzynarodowej", ONZ stoi na straży „XXI-wiecznego porządku", prawo międzynarodowe i traktaty rozbrojeniowe dokonują reszty.

W tym wydumanym świecie poprawności politycznej, w skrócie PC (od angielskiego political correctness), już raczej nie ma ani „geopolitycznych przeciwników", ani państw. Słowo „ekstremista" istnieje, ale stosuje się je do państw, grup czy jednostek, które ośmielają się nie wyznawać świętych zasad PC, takich jak: powszechna dopuszczalność aborcji, konieczność legalizacji tzw. małżeństw jednopłciowych, nieszkodliwość narkotyków, ale za to zabójcza szkodliwość papierosów, czy to, że powszechny dostęp do broni należy w USA zlikwidować. Ostatnio pojawiają się sugestie, że „zmiana klimatyczna" stanowi rodzaj niepodważalnego kultu, którego co bardziej radykalni wyznawcy posuwają się do tego, aby sceptyków poddawać takiemu ostracyzmowi, jak choćby wyznawców tzw. kłamstwa oświęcimskiego.

Podmienianie znaczeń

Czymże jest poprawność polityczna? Jeden z amerykańskich słowników wyjaśnia „political correctness" jako „zgodę z poglądem, że należy być ostrożnym z używaniem słów lub zachowaniem, które naruszają wrażliwość specyficznych grup ludzi", oraz że „zachowania, które mogłyby obrazić czyjąś polityczną wrażliwość (jak rasa czy płeć), powinny być eliminowane". Choć po raz pierwszy ten termin zastosowano w latach 30. ubiegłego wieku, na dobre zadomowił się w latach 70., kiedy to po rewolucji lat 60. na amerykańskich uniwersytetach i wśród rządzącej elity intelektualnej (głównie w mediach) zaczęła dominować lewicowa ideologia. I język poprawności politycznej, tak dobrze przewidziany przez George'a Orwella w powieści „1984" napisanej jeszcze w 1948 r.

Ten autor jest chyba najczęściej przywoływany przez walczących z poprawnością polityczną konserwatystów i libertarian. Jego „nowomowa" (newspeak) dobrze opisuje język współczesnej lewicy, starający się raczej skrywać i podmieniać znaczenia, niż opisywać zjawiska, w służbie ciągłego „postępu".

Bo choć w USA dalej kwitnie wolność słowa, to w tzw. mediach głównego nurtu łatwo być napiętnowanym za Orwellowską „myślozbrodnię" (thoughtcrime). A na straży słuszności stoi „policja myśli" (thought police) składająca się głównie z przedstawicieli najważniejszych mediów i uniwersytetów, a także organizacji społecznych oraz oportunistycznych polityków, zbierających w ten sposób poklask, poparcie i fundusze wyborcze.

Co ciekawe, słuszny postulat wrażliwości na potrzeby emancypujących się mniejszości w latach 60. i 70. – jak integrująca się w całej Ameryce (na Południu praktyczna segregacja istniała do końca lat 60.) ludność czarnoskóra czy samodzielne, pracujące kobiety – szybko zmienił się w mechanizm walki z przeciwnikami politycznymi i nową, obowiązującą ortodoksją. Zastanawiające, że strona aktywna na tym polu (lewica) nie używa określenia „poprawność polityczna", ale po prostu stara się narzucać język, egzekwować jego używanie i tropić wszelkie odstępstwa.

Najłatwiej zarobić na tytuł rasisty. Pół wieku po wprowadzeniu ustaw, które ostatecznie miały zrównać w prawach ludność czarnoskórą (i właściwie dokonały pełnej integracji, czego symbolem był wybór Baracka Obamy – pierwszego w historii czarnoskórego prezydenta USA), kwestia rasowa jest wykorzystywana do walenia po głowie przeciwników lewicowych eksperymentów społecznych.

W roku wyborczym 2012 r. za sprzyjających rasizmowi i „zwolenników nierównego dostępu do praw" w kilku stanach uznano republikanów domagających się ustawowego obowiązku okazania... dokumentu ze zdjęciem w czasie aktu głosowania w wyborach do Kongresu i na prezydenta. Większość tych ustaw obaliły sądy jako „dyskryminujące". W efekcie w USA – jako chyba jedynym z wysoko rozwiniętych krajów demokratycznych – dalej można w niektórych miejscach głosować bez okazania dokumentu ze zdjęciem. Choć bez prawa jazdy czy paszportu z własną podobizną nie wejdzie się do samolotu ani nie kupi alkoholu albo papierosów.

Aborcja i homomałżeństwa

Najważniejszy atak poprawności politycznej dokonał się w szeroko pojętej sferze związanej z seksualnością i intymnością człowieka. W 1973 r. Sąd Najwyższy USA zalegalizował aborcję w najbardziej spektakularnym akcie „sędziowskiego aktywizmu", czyli „twórczej interpretacji" Konstytucji USA, która zdaniem sędziów miała dawać kobietom gwarancje prawa do aborcji. Od tamtej pory każda próba zmiany tego stanu rzeczy czy choćby ograniczenia tego procederu (np. poprzez ograniczenie możliwości przeprowadzenia zabiegu do 20. tygodnia czy zakazu tzw. późnej aborcji – w trzecim trymestrze) jest uważana za akt na „wojnie przeciwko kobietom". Samo słowo „aborcja" nie pojawia się tak często w obiegu informacyjnym, bo większość Amerykanów jednak razi. Stąd obowiązują słowa poprawne politycznie, które znaczą to samo: „potrzeby zdrowotne kobiet", „równość kobiet" czy „prawo do decydowania". Ostatnio chodzi też „wojna przeciwko kobietom" – określenie wymyślone i przetestowane w czasie zwycięskiej kampanii reelekcyjnej Obamy.

W jej ramach na cenzurowanym znalazł się np. Kościół katolicki, który sprzeciwia się konieczności oferowania wszystkim zatrudnianym świeckim kobietom bezpłatnych środków antykoncepcyjnych w ramach ubezpieczeń.

Nakaz entuzjastycznego poparcia dla tzw. małżeństw jednopłciowych to kolejne żelazne przykazanie wyznawców poprawności politycznej. Sąd Najwyższy USA w czerwcu zeszłego roku uznał większością 5:4 za niezgodną z konstytucją ustawę o ochronie rodziny, uchwaloną w latach 90., a wprowadzającą definicję małżeństwa jako „związek kobiety i mężczyzny".

Przemawiający w imieniu większości sędzia Anthony Kennedy stwierdził, że autorzy ustawy o ochronie małżeństwa mieli „jawną chęć poniżenia", „upokorzenia" gejów, stwierdzenia, że ich dzieci są „nic niewarte". Dopiero konserwatywny sędzia Antonin Scalia wypomniał kolegom i koleżankom, że popełniają nadużycie intelektualne. – Według większości orzekającej to jest czarno-biała historia: albo dobrze żyjesz ze swoim sąsiadem, albo go nienawidzisz. Prawda jest bardziej skomplikowana – stwierdził sędzia Scalia, protestując przeciwko nazywaniu potworami ludzi, którzy mają odmienne zdanie w tej kwestii.

Duże kłopoty spotkały ostatnio gwiazdę telewizyjnej serii „Duck Dynasty" Phila Robertsona. Człowiek o burzliwej przeszłości, dzisiaj głęboko wierzący, stwierdził, że homoseksualizm to „grzech", a obcowanie seksualne dwóch mężczyzn „po prostu urąga logice, to po prostu nielogiczne". Rozpętało się prawdziwe piekło: do akcji wkroczyły organizacje aktywistów homoseksualnych, żądając bojkotu osoby „wyrażającej publicznie taką pogardę dla osób reprezentujących LGBT (angielski skrót odnoszący się do lesbijek, gejów, biseksualistów i transseksualistów – red.) i ich rodzin". Przed zdjęciem z anteny całego sezonu „Duck Dynasty" uchroniła tylko ogromna popularność show i wielkie zyski reklamowe dla stacji.

Interesy poprawnych politycznie

Oczywiście zwolennicy poprawności politycznej mają swoich świętych. Do niedawna jednym z nich był prezydent Barack Obama, uważany niemal za geniusza politycznego, prezydenta, który „dokona transformacji Ameryki", „Ronalda Reagana lewicy". Jednak po pięciu latach często niekompetentnej polityki notowania obecnego lokatora spadły poniżej 40 proc. poparcia i nawet jego największym apologetom trudno jest ciągle wytykać krytykom „uprzedzenia rasowe" oraz przekonywać, że wszystkiemu jest winna konieczność „sprzątania po bałaganie zostawionym przez George'a W. Busha" (zdecydowanie numer jeden na czarnej liście miłośników PC, odpowiadający za niemal wszystkie niepowodzenia ostatnich lat).

Ale świat nie znosi próżni, nową świętą lewicowców została więc Hillary Clinton. Spełnia ona wszystkie wymagania poprawności politycznej. Jest „za możliwością wyboru kobiety", wierzy w „zmiany klimatyczne", nie lubi broni palnej, no i od czasów bycia pierwszą damą umie walczyć z „prawicową ekstremą", co udowodniła, stojąc przy oskarżonym o seksualne igraszki prezydencie Billu Clintonie. Poza tym jest kobietą, co – zgodnie z ortodoksją poprawności politycznej – czyni ją niemal namaszczoną do tego, aby być kolejnym prezydentem USA. Pierwsza kobieta-prezydent po pierwszym czarnoskórym prezydencie, oboje wyznawcy ortodoksji Partii Demokratycznej – czyż może być piękniejsze ucieleśnienie mitu o „przebijaniu szklanych sufitów"?

Oczywiście, pod warunkiem, że przebijający je mają odpowiednie (czytaj: lewicowe) poglądy, co od razu eliminuje z tej idylli taką choćby Condoleezzę Rice.

Ale trzeba pamiętać jeszcze o jednym: za poprawnością polityczną, „równościowym", „wolnościowym" językiem i retoryką kryją się poważne interesy bardzo poważnych grup interesów. Opłakane skutki pornografii internetowej, która ponoć w zastraszający sposób zmienia mózgi korzystających (w czasie jednej sesji można zobaczyć tyle aktów seksualnych, ile nasi przodkowie przez kilka żyć – na taką stymulację nasze zwoje mózgowe nie są przygotowane), nie są powszechnie znane, bo pilnuje tego dobrze opłacane przez pornobiznes lobby strzegące „wolności słowa".

Co bardziej radykalni wyznawcy kultu „zmiany klimatycznej" domagają się wręcz karania grzywnami i więzieniem sceptyków za głoszenie „nieprawdziwych informacji naukowych". Ci bardziej praktyczni wyznawcy „zielonej, ekologicznej, czystej energii" wiedzą, jak się bogacić na ekologii. Głównie poprzez inwestycje w firmy produkujące „czystą energię", które korzystają z potężnych rządowych dotacji, nawet jeśli część z nich potem bankrutuje. Mówimy o naprawdę wielkich kwotach (taki mesjasz globalnego ocieplenia Al Gore po pierwszej kadencji Obamy stał się milionerem). A także o absurdach. Oto w Maryland Federalna Agencja Ochrony Środowiska (EPA) ścigała sprawców zabicia dwóch orłów, będących pod ochroną symboli USA (groziło im za to do pięciu lat więzienia). Ta sama EPA zezwoliła właścicielom wielkich ferm wiatraków produkujących „czystą, zieloną energię" (i oczywiście donatorów partii obecnie rządzącej) na bezkarne zabijanie tych samych orłów przez... 30 lat (ich korytarze przelotowe są tam, gdzie wiatraki).

Nie od dzisiaj wiadomo, że za akcją na rzecz uznania tzw. małżeństw jednopłciowych, czyli za „równością dla miłości", stoi wielkie lobby adwokackie, płacące ogromne kwoty na kampanie Obamy i Partii Demokratycznej. Nie chodzi bowiem o same „małżeństwa", ale o... rozwody, za które będzie można pobierać wysokie honoraria.

Konserwatywna samoobrona

Kto stoi na drodze lewicowego postępu, nie ma w Ameryce lekkiego życia. Ostatnio Bill O'Reilly – autor najpopularniejszego show w telewizji kablowej – przyznał, że jako katolik wierzy, że napisał swoją najnowszą książkę pod wpływem Ducha Świętego. Spotkały go za to niewybredne żarty. – Prawdziwy problem z tym sekularnym ruchem lewicowym polega na tym, że oni nie mogą zaakceptować żadnej formy wiary i nie traktują jej poważnie. Oni są tak aroganccy i pyszni, że nawet jak jesteś kimś wartościowym, to jak powiesz, że wierzysz, uznają cię za idiotę – skomentował w wywiadzie O'Reilly.

Była kandydatka na wiceprezydenta, nazywana królową Tea Party Sarah Palin to chyba druga po Bushu juniorze najbardziej nielubiana przez zastępy PC osoba. Przez ostatnie lata była obiektem najbardziej niewybrednych, seksistowskich żartów i komentarzy, z których twierdzenie, że „jest najgłupszą osobą na świecie", należy do łagodnych. Doszło do tego, że została „głupią c...", a jeden z komentatorów telewizji MSNBC (nazwisko zmilczmy) zaapelował o to, aby ktoś Palin „nas... na twarz". I choć po tym występie rozstał się z telewidzami, to przekaz poszedł w świat.

Zresztą jest pewna prawidłowość – na co dzień wydelikaceni miłośnicy języka PC nie mają zahamowań wobec swych adwersarzy. „Obciągnij mi, ty straszny, żądny krwi oszuście, głupi, odważny jak kura na grzędzie, matkoj..., który grasz w żołnierzyki dzieciakami, które są lepsze niż ty, które miałyby dostarczyć niewinnych cywili do twojego młynka do mięsa, aby zaspokoić twoją wojenną erekcję, którą masz dwa razy do roku. Ty i Twoja tchórzliwa banda pomogliście przygotować grunt pod największy geopolityczny błąd w ciągu ostatnich trzydziestu lat" – w ten sposób prominentny dziennikarz lewicowy (także to nazwisko zmilczę, aby nie robić mu reklamy) odpowiedział na blogu na uwagę konserwatywnego komentatora Billa Kristola, że liderzy Partii Republikańskiej winni „obudzić z niezdrowego geopolitycznego snu" Amerykę.

Wśród konserwatystów nie brak oczywiście wojowników z poprawnością polityczną, za co otrzymują razy od medialnej „policji myśli". Szczególnie narażeni na atak są czarnoskórzy konserwatyści. „Na naszej ziemi wolności żyjemy pod tyranią poprawności politycznej " – powiedział znany rozgrywający drużyny futbolu amerykańskiego Washington Redskins Robert Griffin III. Sławny RGIII skomentował tak próby wymuszenia na właścicielach zmiany nazwy klubu (Redskins to „czerwonoskórzy"), zdaniem speców od poprawności politycznej obrażającej Indian. Ignorują oni przy tym argument, że niektóre plemiona tak o sobie mówiły, a nazwa – z wizerunkiem Indianina z pióropuszem – jest związana z waszyngtońskim klubem i przedmiotem dumy.

Ben Carson, znany neurochirurg dziecięcy (wychowywany przez samotną matkę półanalfabetkę dotarł na szczyt medycyny) stwierdził niedawno: „nienawidzę poprawności politycznej. Problem w Ameryce polega na tym, że ludzie są rzucani na kolana przez policję poprawności politycznej i boją się mówić głośno o tym, w co wierzą". Przy wielkich napisach „Startuj, Ben, startuj!" (namawiających go do startu w wyborach prezydenckich w 2016 r.) wyjaśniał cierpliwie. – Oczywiście geje powinni mieć te same prawa co reszta, ale nie powinni otrzymać specjalnych praw – mówił. – Dalej będę się przeciwstawiał policji poprawności politycznej, która wielokrotnie próbowała mnie uciszyć. Ale tak prawdę myślę, że są śmieszni – dodał.

Nawet na elitarnym Princeton pojawili się zwolennicy „różnorodności" żądający – w imię równych praw – aby uczelnia przestała pytać w formularzu przyjęć na studia o karalność i przeszłość kryminalną kandydatów. Uniwersytet Rutgers zaprotestował przeciw zaproszeniu do wygłoszenia mowy na koniec roku Condoleezzy Rice. Nie pomogło nawet to, że jako pierwsza czarnoskóra została sekretarzem stanu – nie spodobały się jej poglądy na wojnę w Iraku i rzekome wspieranie tortur (warto nadmienić, że ten sam uniwersytet zaprosił rzadko trzeźwą Snooki z reality show „Jersey Shore", płacąc jej honorarium w wysokości 32 tys. dolarów).

Wtedy nie wytrzymał czarnoskóry komentator Juan Williams, który oskarżył „lewicowców" o ataki na wszystkich czarnoskórych konserwatystów (np. sędzia Sądu Najwyższego Clarence Thomas), gdyż „nie pasują oni do roli zarezerwowanej dla czarnoskórego w Ameryce: muszą oni być posłusznymi lewakami albo zostaną nazwani zdrajcami rasy albo Wujami Tomami" (tu nawiązanie do powieści Harriet Beecher Stowe).

Gdy przyjdą barbarzyńcy...

Jednak myliłby się ktoś, myśląc, że językowe gry miłośników poprawności politycznej to niewinne igraszki. Jak pokazuje sprawa Ukrainy i Krymu, amerykańscy przywódcy zaklęci w swoim języku są bezsilni w starciu z Putinem. Profesor religii Michael Hanby napisał w jednym z ostatnich numerów pisma „The Federalist", że „szybkość, z jaką usuwa się zwyczajowe normy, prawne precedensy czy pozostałości tradycyjnej moralności, zapiera dech w piersiach".

Na negatywne skutki obowiązującego zestawu poprawnych haseł i przekonań zwróciła uwagę nawet radykalna (ale i niezależnie myśląca) feministka Camille Paglia. „Właśnie obserwujemy, jak cywilizacja popełnia samobójstwo" – oceniła niedawno kondycję Zachodu na łamach „Wall Street Journal". Główny powód to atak na wzorzec mężczyzny i odejście od cnót wojownika. Jej zdaniem prawie cała elita polityczna i gospodarcza nie dość, że nigdy nie służyła w wojsku, to jeszcze ma o służbie w armii niskie mniemanie. „Ci ludzie nie myślą na sposób wojskowy, żyją w iluzji, że wszyscy naokoło są mili i łagodni, więc jeśli będziemy wobec nich mili, to odpłacą nam tym samym" – mówiła Paglia w wywiadzie. A tymczasem świat naokoło jest brutalny. Głębszym powodem upadku jest jej zdaniem... atak na męskość od pierwszych klas szkoły podstawowej w imię modnej ideologii gender. – Ten gender w wersji poprawnej politycznie, gender, jaki wykłada się na uniwersytetach, jest bardzo antymęski, chodzi tak naprawdę o neutralizację męskości – deklaruje Paglia, która – o paradoksie – sama wychowuje ze swoją lesbijską partnerką nastoletniego syna. Jej zdaniem indoktrynacja odbywa się od najmłodszego wieku w szkołach (chłopcom nie pozwala się na zabawy wzmacniające poczucie męskości i upuszczające nadmiar energii), „męskość i męstwo są rugowane nawet z filmów".

W efekcie – i tu już moje stwierdzenie – gdy u bram Zachodu staną prawdziwi barbarzyńcy, nie będzie wojowników gotowych stanąć w obronie cywilizacji.

Korespondencja z Chicago

Można się zżymać, że poprawność polityczna to taka zabawa słowna, igraszka dla przeintelektualizowanych mądrali, bez większego znaczenia dla rzeczywistości. Ale język, którym operują politycy i przywódcy, organizuje ich świat i ostatecznie motywuje ich do takich a nie innych działań. I to działań o bardzo poważnych skutkach dla całego świata. Nie wierzycie, drodzy czytelnicy? To przeczytajcie historię z nie tak dawnej przeszłości.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą