Wrzenie Turcji

Dziś nad Bosforem ludzie nie boją się policji ani wojska, wychodzą na ulice, kiedy mają pretensje do rządu. Ruchy obywatelskie, zwłaszcza ekologiczne, mnożą się ?w całym kraju.

Publikacja: 28.03.2014 23:38

Od czerwca 2013 roku napięcie wzrasta i opada, ale nigdy nie zamiera. 26 lutego 2014 roku, Ankara, n

Od czerwca 2013 roku napięcie wzrasta i opada, ale nigdy nie zamiera. 26 lutego 2014 roku, Ankara, nagły wzrost napięcia

Foto: AFP

Turcję i Rosję dzieli właściwie wszystko: burzliwa historia, stosunek do Kaukazu, Syrii, Iranu, Bałkanów, teraz jeszcze dochodzi Krym – mówi mi w Stambule Cengiz Aktar, czołowy komentator życia politycznego w kraju, wykładowca uniwersytetu Bahcesehir. – I jest tylko jedna rzecz, która nas łączy: styl sprawowania władzy przez Erdogana i Putina. I jeden, i drugi to autorytarni zamordyści.

Na dodatek oba kraje stoją u progu kryzysu nie tylko politycznego, ale też gospodarczego i cywilizacyjnego. Z tym że Turcja sobie poradzi, mam przynajmniej taką nadzieję. A Putin już przegrał. On przecenił swoją siłę. Udało mu się przed sześciu laty w Gruzji, kiedy dokonał inwazji i podziału kraju bez reakcji Zachodu. Ale teraz jego relacje z Zachodem są najgorsze z możliwych. Naprawdę cofnęliśmy się do czasów zimnej wojny. Europa niezwłocznie zacznie szukać alternatywy dla rosyjskiego gazu, Amerykanie mówią o eksporcie gazu łupkowego do Europy. Zapewne dojdzie do wprowadzenia sankcji, rynki finansowe szybko zareagowały na wydarzenia na Krymie, rubel leci na łeb na szyję, rosyjskie firmy tracą wartość kapitałową. NATO dokonuje przeglądu stosunków partnerskich z Rosją. Moim zdaniem Rosja skutecznie izoluje się od świata. Wiemy, że od lat następuje wyprowadzanie kapitału z Rosji. Pieniądze opuszczają Rosję, następuje potężny drenaż mózgów z tego kraju. Ten proces będzie się pogłębiał, to społeczeństwo zamiera. Rosja to kolos na glinianych nogach, który upadnie, jeśli władza nie zmieni stosunku do siebie i do świata.

Krym jest daleko

Rozmawialiśmy w stambulskiej kawiarni na kilka dni przed referendum na Krymie i tuż przed kolejnymi zamieszkami w Turcji. Turków Ukraina interesuje o tyle, o ile. Tutejszych Tatarów – owszem, a jest ich w Turcji kilka milionów. Od 1793 roku podczas kolejnych aneksji Krymu emigrowali w tym kierunku. Po wojnach krymskich w połowie XIX wieku 400 tys. krymskich Tatarów przedostało się do Anatolii i Dobrudży na granicy rumuńsko-bułgarskiej. Dziś w Turcji działa 45 stowarzyszeń tatarskich. Nie wiadomo, jak wielu Tatarów żyje w kraju, bo nie prowadzi się tu statystyk narodowościowych, ale według naukowców 10 proc. Turków ma jakieś związki rodzinne z Tatarami. To również oni w ostatnich tygodniach najsilniej naciskali na rząd w sprawie Ukrainy. W głównej alei miasta Istiklal, przed konsulatem rosyjskim niedaleko placu Taksim, regularnie odbywają się demonstracje tatarskich przeciwników rosyjskiej inwazji.

Rząd turecki w zasadzie trzyma wspólny front z Zachodem, ale, jak powiedziała mi szczerze Sylvia Tyriaki, politolog z Uniwersytetu Kultury w Stambule: – Władzom tureckim jest w zasadzie wszystko jedno, do kogo należy Krym – do Ukrainy czy do Rosji. Nikt nie będzie podejmował nadzwyczajnego ryzyka. A co do zainteresowania działaniami Putina, to muszę przyznać, że Turków znacznie bardziej interesują działania Erdogana.

Turcja wrze, i to od dawna. W ubiegły wtorek w szpitalu w Ankarze zmarł Berkin Elvan, 15-letni chłopiec, który przez 269 dni był w śpiączce. Latem ubiegłego roku, gdy całą Turcją wstrząsały poważne zamieszki, chłopiec został trafiony w głowę policyjnym pociskiem z gazem łzawiącym. Podczas ataku policji Berkin szedł do piekarni po chleb i przypadkiem stał się ósmą ofiarą – dziś już śmiertelną – wydarzeń ubiegłego roku.

Na wieść o jego śmierci tysiące ludzi zgromadziło się przed szpitalem. Następnego dnia, podczas pogrzebu chłopca, na ulice kilku tureckich miast wyszły już setki tysięcy. Znów policja pałowała, znów w ruch poszły armatki wodne i gaz. Dwoje ludzi (policjant i uczestnik zamieszek) straciło życie, choć nie jest jasne, czy ich śmierć miała bezpośredni związek z rozruchami.

Tak jest w Turcji od czerwca 2013 roku. Zaczęło się od próby zamknięcia parku Gezi, wydawać by się mogło, drobnej sprawy. Niewielki skrawek zieleni tuż obok placu Taksim w centrum europejskiej części Stambułu miał zostać zastąpiony potężną galerią handlową o architekturze nawiązującej do czasów imperium osmańskiego. Gdy lokalny komitet złożony z architektów, historyków, działaczy miejskich jednogłośnie uznał, że likwidacja parku byłaby ciosem dla miasta, premier Erdogan powołał własną komisję, która jednogłośnie uznała, że to on ma rację. W proteście 50 obrońców środowiska rozstawiło w parku namioty, w reakcji na to policja je podpaliła. I zaczęło się. Protest objął 70 tureckich miast, okupacja Gezi i zamieszki na placu Taksim trwały prawie trzy tygodnie.

Demonstracje i taśmy

Od tego czasu napięcie wzrasta i opada, ale nigdy nie zamiera. Praktycznie nie ma tygodnia, by w którymś miejscu w kraju – zwykle w Stambule lub Ankarze – nie odbyła się jakaś demonstracja antyrządowa. Z miesiąca na miesiąc dochodzą nowe oskarżenia wobec rządu. Krytycznym dniem był 17 grudnia ubiegłego roku, kiedy policja aresztowała pod zarzutem korupcji szereg osób związanych z rządem, w tym czołowych biznesmenów i synów trzech ministrów. Erdogan odpowiedział wyrzuceniem z pracy setek oficerów policji prowadzących śledztwo w sprawie zarzutów, zacieśnieniem kontroli nad sędziami, pracownikami państwowych mediów i instytucji kontrolujących usługi telekomunikacyjne. Do tego Erdogan przeforsował prawo pozwalające władzom zamykać krytyczne wobec rządu serwisy internetowe bez wyroku sądu. Jego najgłupszym pomysłem była zapewne próbą zamknięcia dostępu do Twittera, która skończyła się  zwiększeniem ruchu w serwisie, bo Turcy zaczęli korzystać z bramek pozwalających obejście  blokady.Wisienką na torcie było jednak ujawnienie podsłuchanej rzekomo 17 grudnia rozmowy samego Erdogana z synem, w której zastanawiali się, jak wywieźć z domu schowane tam miliony euro. Premier twierdzi, że taśmy zostały spreparowane przez jego wrogów politycznych.

– Spreparowane?! – oburza się Cengiz Aktar. – Oczywiste jest, że to są prawdziwe nagrania. Ten skandal korupcyjny to jest potężna sprawa choćby z jednego powodu. Obecnie ciastko jest większe w Turcji niż jeszcze kilka lat temu. W Turcji jest takie powiedzenie: ten, kto jest blisko miodu, oblizuje palce. Mechanizmy kontroli w państwach demokratycznych są po to, żeby ograniczyć ten apetyt rządzących. Jednak korupcja w Turcji przybrała monstrualne rozmiary, a podsłuchy pokazują, że jej centrum skupione jest wokół premiera.

Recep Tayyip Erdogan wychował się w dzielnicy Stambułu o nazwie Kasimpasza – 15 minut spacerkiem od placu Taksim. Centralnym punktem dzielnicy jest stadion piłkarski, dziś imienia Erdogana, na którym grywał, w piłkę – podobno całkiem nieźle na poziomie półprofesjonalnym, w miejscowym klubie. Obecnie na stadionie gra jeden z trzech stambulskich pierwszoligowców Besiktas, którego kibice od czasu ubiegłorocznych protestów dają jednoznacznie do zrozumienia, co myślą o patronie stadionu. Najczęściej słyszany okrzyk z trybun brzmi: „Wszędzie jest Taksim, wszędzie opozycja!".

Jednak wkrótce kibice Besiktasu wrócą na swój świeżo wyremontowany stadion w innej części miasta, a mieszkańcy Kasimpaszy pozostaną – zakochani w swoim premierze.

– Erdogan jest najlepszym premierem, jakiego miała Turcja w swojej historii! Jest pracowity, sprawiedliwy, uczciwy! Jedyny taki w Turcji! – tak opisują swojego idola mężczyźni przed sklepem spożywczym, popijając herbatę. Pytam, co z zarzutami o korupcję, co z milionami euro, które razem z synem mieli wywieźć z domu. – To wszystko nieprawda! Zmontowane przez jego wrogów. Tego nie ma w ogóle!

W dzielnicowym komitecie Partii Sprawiedliwości i Rozwoju AKP spotykam zastępcę sekretarza Mustafę Karanina. – Nasz premier tutaj się wychował, tutaj uczył się zasad demokracji, stąd w 1994 roku poszedł na stanowisko mera Stambułu – mówi. – Tutaj zawsze wraca, ludzie mu wierzą i mimo trudności, które przeżywa partia, uważany jest tutaj za swojego człowieka. To jest dzielnica, która zawsze będzie go wspierała.

Erdogan twierdzi, że nie tylko Kasimpasza, ale cały kraj wesprze go w wyborach lokalnych 30 marca, a potem w sierpniu w prezydenckich. AKP nie tylko nie straci, ale zyska nowych zwolenników. Ma powody, żeby tak sądzić. W holu dzielnicowego komitetu wisi plansza z dorobkiem 12-letnich rządów premiera: Inflacja w 2001 roku wynosiła 67 procent, obecnie niecałe 5, dochód narodowy wzrósł z 3 tys. dolarów do 10 tys., kilkakrotnie zwiększyły się rezerwy walutowe kraju, pobudowano nowe lotniska, szpitale, szkoły, powstał kanał pod Bosforem, nowe linie metra, połączenia kolejowe, 13 tys. autostrad i dróg szybkiego ruchu. Z rządzonej przez brutalną armię prowincji Europy Turcja zmieniła się w regionalną potęgę, a sukcesy gospodarcze rządu Erdogana są niezaprzeczalne. Do tego dochodzi wprowadzony przez niego cały pakiet demokratyzacyjny, szereg ustaw poszerzających sferę wolności obywatelskich i poważny postęp w rozmowach z Kurdami, którego najlepszą ilustracją jest rozejm ogłoszony przez lidera Partii Pracujących Kurdystanu Abdullaha Ocalana przebywającego od 15 lat w tureckim więzieniu.

Tak, za Erdogana jest lepiej, choć to nie jest jego wybór – z Fyratem Epozdemirem spotykam się w kurdyjskiej restauracji nieopodal Taksimu. Jest prawnikiem, obrońcą praw człowieka, zwłaszcza Kurdów. – Premier musiał się ugiąć pod wpływem rozruchów społecznych, w tym walki Kurdów o swoje prawa. Pamiętajmy też, że cały świat się zmienia, Turcja jest częścią globalnej wspólnoty, która wymusza zmiany na władzach tureckich. Zanim AKP przejęła rządy, w Turcji dochodziło do licznych zabójstw Kurdów. Teraz skończyły się zabójstwa, ale trwają aresztowania. Obecnie władze prowadzą śledztwo przeciwko 800 studentom, wielu z nich przebywa w areszcie bez wyroku. Prawie wszyscy to Kurdowie, choć są wśród nich też Turcy. Aresztowani są politycy sprzyjającej Kurdom partii BDP, aresztuje się kandydatów na posłów. W więzieniu siedzą dziennikarze, adwokaci, między innymi ci, którzy brali udział w rozmowach rządu z Ocalanem jako jego reprezentanci. 24 adwokatów przebywa w areszcie! Czy w takiej sytuacji można mówić o poprawie stanu poszanowania praw człowieka?

Nauki Nursiego

Premier uważa, że za kampanią oszczerstw i ataków na niego stoi Fethullah Gulen. Ten muzułmański duchowny i aktywista społeczny, lider ogólnoświatowego ruchu religijno-biznesowego bazującego na ideałach sunnickiego mędrca Saida Nursiego, mieszka dziś w USA. Na całym świecie Gullen posiada 2000 szkół w 160 krajach (działa również w Polsce). Jego zwolennicy twierdzą, że nie ma ambicji politycznych, chodzi mu o kulturową ekspansję islamu w łagodnej wersji. Ruch Gulena nazywany Hizmet, czyli Służba, ma być bezpartyjny, przeciwny stosowaniu przemocy, przyjazny biznesowi i patriotyczny.

Cengiz Aktar porównuje ruch Gulena do Opus Dei albo jezuitów: – On nie ma ambicji stać się tureckim ajatollahem Chomeinim. Jest co prawda islamskim duchownym, ale bardziej mi przypomina misjonarza.

Do ubiegłorocznych protestów Gulen i Erdogan byli częścią tego samego równania. AKP korzystała z międzynarodowych wpływów ruchu Gulena, zwłaszcza wsparcia w Stanach Zjednoczonych, przyjmując ochoczo wspólny program – dalsze marginalizowanie roli wojska w Turcji, zbliżenie z Unią Europejską, zwłaszcza dostosowywanie prawa tureckiego do wymogów unijnych".

– Nigdy nie byliśmy tak blisko Unii jak za moich rządów – chwalił się Erdogan, odpierając ataki laickich republikanów spod znaku Ataturka, którzy uważają, że premier marzy o wprowadzeniu po cichu rządów religijnych w kraju, a demokracja jest mu potrzebna tylko po to, by więcej wpływów w kraju zdobyła religijna większość. Na rozwoju demokracji i wolności w Turcji korzystają przecież głównie muzułmanie – przez dekady praktycznie wyłączeni z życia publicznego świeckiej republiki.

Gulen od początku wieku umacniał – przy aprobacie Erdogana – wpływy w policji, prokuraturze i sądach, mediach. W wyniku tej współpracy około 2007 roku setki wojskowych i dziennikarzy trafiło do więzień pod zarzutem spiskowania przeciw państwu. W tym samym okresie zaczęły się podsłuchy dziennikarzy i biznesmenów, władza duopolu Erdogan–Gulen ogarnęła praktycznie wszystkie sfery życia politycznego, a jej jedynym, ale skutecznym usprawiedliwieniem i źródłem popularności wśród wyborców był niebywały sukces gospodarczy Turcji.

W 2011 roku Erdogan wygrywa po raz trzeci wybory, obiecuje jeszcze więcej inwestycji, ale kieruje Turcją jak własnym folwarkiem. Gulenowi przestaje się to podobać. Woli dokonywać zmian, zyskując aprobatę społeczeństwa poprzez edukację, media, biznes. Konflikt wybucha, kiedy Erdogan zapowiada zamknięcie szkół przygotowujących do egzaminów na wyższe studia – to jeden z poważnych branż potężnego biznesu skupionego wokół ruchu Gulena. W połowie grudnia wybucha afera korupcyjna, następują aresztowania, okazuje się, że nie tylko Erdogan podsłuchiwał opozycję, ale też  zwolennicy Gulena podsłuchiwali Erdogana. Premier mówi o istnieniu „równoległego państwa", nielegalnej struktury władzy kierowanej przez Fethullaha Gulena.

– Dziś, gdy premier mówi o zamachu przeciwko sobie, to w pewnym sensie ma rację – mówi Cengiz Aktar. – Wspólnota międzynarodowa rzeczywiście robi, co w jej mocy, by Erdogan oddał władzę.

– A kto tę władzę przejmie? Fethullah Gullen? Czy to ludzie Gullena będą w przyszłości kierowali Turcją?

– Jak się u nas mówi, cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych. Turcja wyłoni nowy rząd, tu żyje wielu zdolnych ludzi. A sam Gulen będzie miał takie wpływy, jakie zdoła wydrzeć. W Turcji realnie nie istnieje społeczeństwo. Są wyłącznie wspólnoty ludzi żyjące obok siebie i dopóki taka sytuacja się utrzyma, grupy typu ruchu Gulena będą popularne. On ma tu swoich klientów. Musi pan zrozumieć, że tu nikt nikogo do niczego zmusza, w szkołach Fethullaha Gulena na całym świecie pracują wyłącznie ludzie, którzy wierzą w jego ideały. To zresztą łączy ich z tymi z AKP.

Legalni i nielegalni Kurdowie

Nienawidzę Erdogana. Ma wszystkie cechy, których nienawidzę w człowieku. Jest próżny, jest męskim szowinistą, traktuje ludzi z wyższością, kłamie, nie ma szacunku dla innych. Uważa się za jakiegoś sułtana, uważa, że może robić, co chce. A teraz jeszcze dowiadujemy się, że jest złodziejem – Aisa Berktay wyszła z więzienia przed miesiącem po ponaddwuipółletnim pobycie. Dziś kandyduje na mera dzielnicy Sisli z Partii Ludowej Demokracji HDP (z tej partii na każde stanowisko mera w kraju startuje duet: kobieta i mężczyzna). Aresztowała ją gulenowsko-erdoganowska policja za przynależność do nielegalnej organizacji KGK będącej częścią Partii Pracujących Kurdystanu. Wraz z nią aresztowano całe kierownictwo Partii Pokoju i Demokracji BDP w Stambule.

– Nie posiadaliśmy żadnej broni, w naszych domach nie znaleziono żadnych nielegalnych materiałów, ale powiedziano nam, że nasze poglądy są zbieżne z poglądami terrorystów, zatem jesteśmy członkami Partii Pracujących Kurdystanu. Wniosek prokuratora oparty był na materiałach zebranych nielegalnie w trakcie podsłuchów naszych spotkań w siedzibie partii. Prokurator stwierdził, że mówmy to samo, co głosi PKK, zatem jesteśmy członkami organizacji. Najbardziej oburzające jest to, że wykorzystali wszystko to, co robiliśmy legalnie, jako dowód na to, że jesteśmy członkami organizacji nielegalnej – mówi Aisa Berktay.

Pytam, czy ujawnienie korupcji w środowisku Erdogana spowoduje jego upadek. – Te podsłuchy pokazują, jak działał system, jak on go utrzymywał. Erdogan po prostu rozdawał swoim ludziom pieniądze. Prawo już nic nie znaczy w tym kraju. Nie wydaje mi się, żeby przetrwał. Jeśli zdecyduje się trwać przy władzy, ten kraj pogrąży się w chaosie. Oczywiście ciągle ma zwolenników, ale mam nadzieję, że wybory pokażą, że poparcie dla niego spada - mówi.

Sondaże pokazują, że spada rzeczywiście, choć nie tak zdecydowanie, jak chcieliby jego krytycy. AKP ciągle może liczyć na około 40 procent głosów, co po 12 latach rządów jest wynikiem rewelacyjnym. Cengiz Aktar uważa jednak, że dni Erdogana są policzone: – Kluczowym elementem jest gospodarka, to ona zdecyduje o losie rządu i całej Turcji. Przede wszystkim ten kraj ma poważny problem strukturalny. Znalazł się w tzw. pułapce średniego dochodu, czyli ok. 8–10 tys. dolarów rocznie na mieszkańca. W Turcji nie ma bogactw naturalnych, nie ma oszczędności, a równocześnie odkrywamy uroki społeczeństwa konsumpcyjnego. Warunkiem zagranicznych inwestycji jest funkcjonowanie państwa prawa. Ostatnie skandale pokazują, jak daleko nam do doskonałości. I Turcja będzie miała z tym problem. Kapitał nie wchodzi do państw, w których nie działa państwo prawa.

Pytam Aktara, czy to ciągłe wrzenie i zamieszki spowodują powstanie spójnego społeczeństwa w Turcji. – Tureckie społeczeństwo obywatelskie zawsze było bardzo aktywne, a zamieszki wokół Gezi udowodniły to po raz kolejny. One były przełomem w tym sensie, że rozbiły imperium strachu. Dziś ludzie nie boją się policji ani wojska, wychodzą na ulice, kiedy mają pretensje do rządu. Ruchy obywatelskie, zwłaszcza ekologiczne, mnożą się w całej Turcji. Bunt wzniecony przy parku Gezi będzie trwał.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy